Reklama

Pierwszy dzień szkoły Kacpra. Powinien być radosny, ekscytujący. Dla innych może był. Ale nie dla mnie. Wstałam przed piątą. Jeszcze zanim zadzwonił budzik, już wpatrywałam się w sufit z dziwnym uciskiem w żołądku. Taki znajomy, tępy ból, który pojawia się, kiedy bardzo chcesz, żeby coś się udało… ale nie masz siły wszystkiego dopilnować.

Kacperku, czas wstawać, kochanie – powiedziałam cicho, wchodząc do jego pokoju.

Leżał skulony, z ręką przy buzi. Dokładnie tak samo jak jego ojciec. I jak zawsze, gdy tak na niego patrzyłam, w gardle rosła mi gula. Dziś pierwszy dzień szkoły. Pierwszy taki, który przeżyjemy bez Marcina. To znaczy… bez jego obecności.

Zeszłam do kuchni i próbowałam się ogarnąć. Kawa, termos, kanapki. Co on lubił? Serek? Nie, nie było go w lodówce. Może jajko… Gotowałam je na miękko, ale chyba przegotowałam. Nie szkodzi. Zrobiłam kanapki z jajkiem i szczypiorkiem. Takie ładne. Domowe.

Byłam dobrej myśli

W drodze do szkoły Kacper był cicho. Właściwie to ani razu nie spojrzał na mnie. Machał nogą, jakby chciał uciec, ale nie miał dokąd. Zanim wysiadł z auta, przytuliłam go.

– Będzie dobrze, zobaczysz – powiedziałam cicho.

Nie odpowiedział. Wróciłam do domu, usiadłam na krześle w kuchni i zadzwoniłam do Anki. Ona zawsze wiedziała, co powiedzieć.

– Cześć. Wysłałam go do szkoły. Jak na egzekucję – powiedziałam, ściskając kubek z zimną już kawą.

– Ewa… On sobie poradzi. Kacper to mądry chłopak.

– A jeśli nie? Jeśli nie jestem wystarczająca? Jeśli zawalę coś znowu?

Po drugiej stronie słyszałam, jak Anka wzdycha.

– Kacper i tak cię kocha. Nawet jak coś zawalisz.

– Nie mogę zawalić. On już tyle stracił.

Nie odpowiedziała. Bo co miała powiedzieć?

Wstałam, spojrzałam na pustą miskę po jajkach i dopiero wtedy dotarło do mnie, że coś chyba pomyliłam. Kacper nie lubił jajka. Nigdy nie lubił. I tak zaczął się najgorszy dzień, który miał być przecież najpiękniejszy.

Syn wrócił zły

Kacper wrócił ze szkoły wcześniej niż się spodziewałam. Trzasnęły drzwi, szybkie kroki, potem tupot na schodach. Nawet nie zajrzał do kuchni.

– Kacper? – zawołałam. – Jak było?

Cisza. Poszłam na górę, zapukałam lekko.

– Możemy pogadać?

– Nie.

Otworzyłam drzwi. Leżał na łóżku, twarzą w poduszkę.

– Kochanie…

– Zostaw mnie!

Usiadłam obok. Położyłam mu rękę na plecach, ale strząsnął ją jak coś brudnego.

Wszyscy się śmiali! – warknął. – Miałem najbardziej śmierdzące kanapki na świecie!

– Kacper… To tylko kanapki… – próbowałam załagodzić sytuację.

– Dla ciebie! A dla mnie to kompromitacja!

Zamilkłam. Jego oczy były czerwone, pełne złości, ale pod nią… zobaczyłam coś gorszego. Wstyd.

Nie pamiętałaś, że nie lubię jajka. Wszyscy wiedzą, że nie lubię. A ty nie.

– Pomyliłam się, przepraszam. Rano było nerwowo…

– Nie jesteś zmęczona, tylko zawsze zapominasz. Jak wtedy, gdy powiedziałaś, że przyjdziesz na dzień otwarty, a nie przyszłaś. Albo jak obiecałaś, że zrobimy makietę razem, a spałaś na kanapie!

Czułam, jak coś mnie ściska w środku. Chciałam się tłumaczyć. Powiedzieć, że robię, co mogę. Że czasem nie mam siły. Ale czy to go obchodziło?

– Wiesz co? – dodał cicho. – Tata by wiedział.

I wtedy poczułam, że pękam. Ale nic nie powiedziałam. Wstałam. Wyszłam z jego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Dopiero na schodach się zatrzymałam, dłońmi zasłaniając usta, żeby nie krzyczeć.

To moja wina

Usiadłam na podłodze w kuchni. Oparłam plecy o szafkę, kolana podciągnęłam pod brodę. Siedziałam tak długo, aż kafelki przestały parzyć w uda. Próbowałam się uspokoić, ale jego słowa wracały jak echo. „Tata by wiedział.”

Nie chodziło o jajko. Wiedziałam to już teraz. Nie o zapach kanapki, nie o głupie śmiechy dzieci. To był tylko zapalnik. Przypomnienie. Dowód, że mnie nie ma, kiedy powinno mnie być. Zawsze coś. Spóźniona, rozkojarzona, zapominająca. Nie potrafiłam się rozdwoić. Albo byłam silna, albo obecna. Ale nigdy jedno i drugie naraz.

Wstałam powoli. Otworzyłam lodówkę, zajrzałam bez sensu, jakbym szukała tam odpowiedzi. Znalazłam tylko niedojedzoną kolację z wczoraj, puszkę groszku i masło.

Zaparzyłam sobie herbatę. Usiadłam przy stole i zapatrzyłam się w parujący kubek. Może byłam tak zajęta próbą przetrwania, że nawet nie zauważyłam, kiedy przestał się do mnie odzywać z entuzjazmem? Kiedy zamknął się w sobie i tylko kiwnął głową, gdy go pytałam, jak było w szkole?

Czułam się, jakby ktoś zdjął mi z oczu klapki. Jakbym patrzyła na naszą relację z zewnątrz i widziała siebie… zmęczoną, roztrzepaną kobietę, która bardzo chce być dobrą matką, ale tak naprawdę często po prostu nie daje rady.

Poczułam, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie płakałam, nie wtedy. Jeszcze nie. Ale wiedziałam już, że nie chodzi o kanapki. Chodzi o mnie. I o to, że chyba nie wiem, jak się do niego zbliżyć.

Przeprosiłam syna

Stałam przed jego drzwiami dobre pięć minut. W jednej ręce trzymałam kubek kakao, w drugiej – drożdżówkę, jakby to miało cokolwiek zmienić. Westchnęłam. Zapukałam delikatnie.

– Kacper… Mogę wejść?

Nie usłyszałam „nie”, więc uznałam to za sukces. Weszłam ostrożnie. Siedział na łóżku, skulony, nogi pod brodą, wzrok wbity w zasłonę.

– Przyniosłam ci kakao. Wiem, że lubisz, jak jest za słodkie i z pianką – powiedziałam, stawiając kubek na biurku.

Nie odpowiedział. Milczenie między nami wisiało ciężko, duszne, niewygodne.

– Kacper… Przepraszam, że nie pamiętałam. Naprawdę. Byłam zmęczona, rano się spieszyliśmy, ale to nie jest wymówka. Powinnam była pamiętać.

Wzruszył ramionami.

– To nie pierwszy raz.

– Wiem.

Usiadłam na brzegu łóżka, ale nie za blisko. Wciąż był zamknięty jak muszla.

– Kiedyś robiliście mi z tatą kanapki z serem i ketchupem – powiedział nagle.

Zamurowało mnie.

– Zawsze takie same. Tata mówił, że jak ktoś ma ulubioną, to nie wolno mu tego psuć.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Tak… On był w tym dobry.

– Tata by pamiętał – dodał, i tym razem w jego głosie nie było już złości. Był tylko smutek.

Zrobiło mi się zimno, choć przecież nie było chłodno. Przez moment żadne z nas się nie odzywało. Patrzyliśmy w różne strony.

– Czasem boję się, że ty o nim zapomniałaś – szepnął.

Zacisnęłam powieki.

– Nie zapomniałam. Po prostu czasem… tak bardzo boli, że udaję, że nie boli. Bo jak przestanę, to się rozpadnę.

Odwrócił się w moją stronę. W jego oczach pierwszy raz od rana nie było oskarżenia. Było… pytanie. I coś na kształt zrozumienia.

Nie chcę zapomnieć – powiedział.

– Ja też nie – odpowiedziałam. – Tylko nie wiem, jak pamiętać, żeby nie bolało.

I tak siedzieliśmy – obok siebie, w cichym pokoju z widokiem na jesienne drzewa. Matka i syn, którzy stracili więcej, niż potrafią powiedzieć.

Musieliśmy więcej rozmawiać

Wieczorem zapytałam go, czy możemy jeszcze chwilę pogadać. Kiwnął głową. Usiadł na kanapie, owinął się kocem jak kokonem. Ja – obok, z kubkiem herbaty i głosem, który nagle zrobił się bardzo cichy.

– Pamiętasz, jak robiliśmy z tatą śniadania w niedzielę?

Kacper spojrzał na mnie spod koca.

– Trochę.

Zawsze zostawiał po sobie sajgon w kuchni. Mówił, że jak kucharz zostawi czystą kuchnię, to znaczy, że nie gotował sercem.

Uśmiechnął się. To był pierwszy uśmiech od rana. Krótki, blady, ale był.

– Robił jajecznicę, ale zawsze przypalał. I śmiał się, że to wersja „na chrupko”.

– A ty udawałaś, że jest dobra, żeby nie było mu przykro.

– Mhm. I mówiłeś, że chcesz kanapki, nie jajka. Tylko z serem i ketchupem. Żeby się nie rozlewały.

Zamilkliśmy. Potem Kacper powiedział coś, czego się nie spodziewałam.

– Czasem mam wrażenie, że zapominasz, że on w ogóle był.

Jakby ktoś mnie uderzył. Nie miał złych intencji. Po prostu powiedział prawdę, swoją prawdę.

– Nie zapomniałam – odpowiedziałam cicho. – Po prostu… próbuję jakoś żyć. Czasem udaję, że wszystko jest normalnie. Ale nie jest. I nigdy już nie będzie.

Patrzył na mnie bardzo poważnie. Jakby miał nie siedem, a siedemnaście lat.

– Mi też jest trudno. Ale ja go cały czas pamiętam.

Pokiwałam głową. Wzięłam go za rękę. Nie odsunął się. Uścisk był słaby, ale prawdziwy.

– Kacper… Jeśli czasem coś zawalę… obiecuję, że nie dlatego, że cię nie słucham. Po prostu… jestem tylko człowiekiem.

Skinął głową. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem zapytał:

Jutro zrobimy razem kanapki?

Poczułam, że łzy napływają mi do oczu.

– Zrobimy. Z serem i ketchupem.

Wiem, że będzie lepiej

Następnego ranka wstałam wcześniej niż zwykle. Budzik zadzwonił o szóstej, ale ja i tak już byłam na nogach. W kuchni panowała cisza, jedynie zegar cykał jednostajnie, jakby odliczał nowy początek. Wyjęłam chleb, ser, ketchup. Chciałam, żeby wszystko było gotowe, zanim Kacper zejdzie. Ale nie zdążyłam. Zobaczyłam go w drzwiach – w piżamie, z rozczochranymi włosami, jeszcze zaspany.

– Zrobimy razem – powiedział cicho.

Podał mi nóż do masła, sam wyciągnął talerzyk. Kładliśmy ser, smarowaliśmy ketchup, jeden ruch po drugim, w idealnej ciszy, ale bez tej niezręczności, która była wczoraj.

Mama, a tata też robił tak, że ser musiał wystawać z kanapki?

– Tak – uśmiechnęłam się. – Mówił, że to „kanapkowy uśmiech”.

Parsknął. A potem spojrzał na mnie i powiedział coś, co utkwiło mi głęboko.

– Wiem, że się starasz. Tylko czasem… ja się boję, że już nie będzie normalnie.

Zamilkłam na chwilę. Bo co miałam mu odpowiedzieć? Że będzie? Nie, nie będzie. Ale coś innego może będzie.

– Nie wróci to, co było. Ale możemy zbudować coś nowego. Trochę innego. Naszego.

Spojrzał na mnie z uwagą. I wtedy zrobił coś, co zdarzało się coraz rzadziej – objął mnie, tak po prostu. Bez słowa. Krótko. Ale wystarczyło, bym poczuła, że może to jednak działa. Kromka po kromce. Gest po geście. Tego ranka nie było pośpiechu. Nie było krzyków, nie było płaczu. Tylko my i nasze trzy kanapki.

Ewa, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama