„Pierwszy apel szkolny mojej córki zakończył się płaczem. Wszystkiemu winny był jeden nauczyciel i jego okrutne słowa”
„Wszyscy zamilkli. Głowy się odwróciły. Zobaczyłam, jak Zosia sztywnieje. Jej broda drży, a oczy błyskawicznie napełniają się łzami. Zakrywa twarz dłońmi i zaczyna łkać. Zamarłam. – Co on właśnie zrobił…? – wyszeptałam, kompletnie zdezorientowana”.

- Redakcja
Pracuję jako freelancerka – piszę teksty marketingowe i prowadzę kilka kont społecznościowych. Ale moją najważniejszą rolą w życiu jest bycie mamą Zosi. Mojej siedmioletniej, cudownej, trochę wycofanej, ale bystrej córki. Jesteśmy tylko we dwie. Jej ojciec, Marek, odszedł, jeszcze zanim Zosia nauczyła się mówić słowo „tata”.
Nigdy nie miałam mu za złe, że nie potrafił się odnaleźć w roli ojca. Właściwie przez te lata pogodziłam się z tym, że to ja będę mamą, tatą, przyjaciółką i opoką w jednym. I dawałam radę. Choć, nie ukrywam – czasem czułam, jakby ciężar świata spoczywał mi na barkach. Ale zawsze, absolutnie zawsze, warto było.
Pierwszy dzień szkoły... O rany. Stresowałam się chyba bardziej niż córka. Choć może po prostu lepiej to maskowała. Cały tydzień szykowałam wyprawkę, prasowałam sukienkę w kratkę, wybierałam odpowiednią spinkę do włosów – Zosia uparła się na tę z żółtym kotkiem. Przytaknęłam. Czułam, jak mi się serce ściska.
– Jesteś gotowa, Zosieńko? – zapytałam tego ranka, patrząc jak zjada owsiankę, zerkając na mnie z lekkim niepokojem.
– A ty, mamo? – odpowiedziała.
Zamarłam. Jak siedmiolatka mogła tak celnie trafić w mój środek? Może czuła, że mi się ręce trzęsą, kiedy zaplatałam jej warkocz? Że głos mi drży, gdy próbowałam dodać jej otuchy?
– Ja? Pewnie! Dziś wielki dzień! – uśmiechnęłam się szeroko, próbując przykryć drżenie w głosie. – Idziemy razem i zobaczysz – będzie super.
Zrobiłam jej zdjęcie przed domem. Na tle hortensji, które zaczęły przekwitać. I gdy patrzyłam na jej małe dłonie trzymające rączkę plecaka, poczułam coś trudnego do opisania. Mieszankę wzruszenia, niepokoju i... żalu. Że to już. Że wkracza w świat, którego nie jestem w stanie w pełni kontrolować. Że teraz inni dorośli też będą ją „wychowywać”. I nie wszyscy będą delikatni.
Ale nie wiedziałam, że już tego samego dnia, jeden z nich – dorosły, z dyplomem nauczyciela i twarzą pełną surowości – roztrzaska jej poczucie bezpieczeństwa jednym, okrutnym zdaniem.
To stało się na apelu
Na dziedzińcu przed szkołą panował zgiełk. Dzieci ubrane odświętnie, niektóre z kokardami większymi niż ich głowy, ściskały dłonie rodziców lub przemykały w grupkach, śmiejąc się nerwowo. Zosia kurczowo trzymała mnie za rękę. Czułam jej drobną dłoń, spoconą, jakby mniejszą.
– Chcesz stanąć bliżej? – zapytałam, nachylając się do niej. Pokręciła głową. – Będę tu cały czas, kochanie. Obiecuję.
Z głośników trzasnęło, a potem rozległ się głos dyrektora. Apel się rozpoczął. Dzieci ustawiono klasami, a rodziców poproszono o zejście na bok. Musiałam puścić jej rękę. Zosia ruszyła powoli, z opuszczoną głową, przygarbiona jakby niosła coś ciężkiego na plecach. Złapałam się na tym, że trzymam kciuki z taką siłą, że aż zbielały mi palce.
Wtedy to się stało.
– Dziewczynka z pierwszego rzędu! – ryknął jakiś męski głos. – Tak, ty! Co ty robisz?! Stoisz jak strach na wróble! Wyprostuj się albo usiądź!
Wszyscy zamilkli. Głowy się odwróciły. Zobaczyłam, jak Zosia sztywnieje. Jej broda drży, a oczy błyskawicznie napełniają się łzami. Zakrywa twarz dłońmi i zaczyna łkać.
Zamarłam.
– Co on właśnie zrobił…? – wyszeptałam do siebie, kompletnie zdezorientowana.
W tłumie ktoś się zaśmiał. Inny ojciec rzucił półgębkiem:
– Stary Nowak. Zawsze musiał coś powiedzieć.
Ale mnie nie obchodził Nowak. Mnie obchodziła moja córka, która właśnie pierwszy raz w życiu została publicznie upokorzona przez dorosłego, który miał być autorytetem.
Ręce zaczęły mi drżeć. Czułam, jak w piersi zbiera się coś ciężkiego – gniew, bezradność, ból. Wszystko naraz.
Poszłam pogadać z wychowawczynią
Zaraz po zakończeniu apelu, zanim jeszcze inni rodzice zdążyli rozproszyć się w tłumie, ruszyłam zdecydowanym krokiem w stronę pani Moniki – młodej nauczycielki z jasnymi włosami i lekko zagubionym spojrzeniem. Zosia była wtulona we mnie, chlipiąc co chwilę w rękaw mojego żakietu. A ja miałam tylko jedną myśl: wyjaśnić to. Natychmiast.
– Pani Monika? – zagadnęłam ostrzej, niż zamierzałam. – Wychowawczyni klasy pierwszej B, prawda?
– Tak, dzień dobry. Pani Anna Rybak? Mama Zosi? – odparła z lekkim niepokojem.
– Tak. I chciałabym wiedzieć, co to właśnie było?! – nie krzyczałam, ale mój głos był napięty. – Czy tak wygląda pierwszy dzień szkoły? Upokarzanie dziecka na oczach całej szkoły?
Pani Monika przełknęła ślinę.
– Rozumiem, że chodzi o wypowiedź pana Nowaka…
– „Wypowiedź”?! On nazwał moją córkę strachem na wróble i stwierdził, że szkoła nie jest dla takich jak ona! Pani to nazywa wypowiedzią?
Zosia wtuliła się we mnie jeszcze mocniej. Pani Monika spojrzała na nią z troską, ale potem spuściła wzrok.
– Proszę mi wierzyć, ja… Ja byłam w szoku. Tomasz Nowak… jest u nas od lat. To taki typ… starej szkoły.
– To ma być tłumaczenie?! – przerwałam. – Starej szkoły? Chamstwa pani nie trzeba bronić doświadczeniem!
Wychowawczyni wyglądała na szczerze zakłopotaną, ale moje emocje buzowały. Czułam się, jakby to mnie ktoś publicznie zaatakował. Jakby ktoś mnie odarł ze skóry i zostawił na środku sali gimnastycznej, wśród obojętnych spojrzeń.
– Proszę… porozmawiam z nim – powiedziała cicho Monika. – I z panią dyrektor. To nie powinno się wydarzyć.
Patrzyłam na nią chwilę, zanim odpowiedziałam.
– Gdyby to było pani dziecko… też by pani tylko „porozmawiała”? Czy zrobiłaby pani z tym coś więcej?
Pani Monika już nie odpowiedziała.
Nie mogła tam zostać
Zabrałam Zosię do domu. Nie było sensu, żeby zostawała w szkole. Nie po tym, co się wydarzyło. Przez całą drogę milczałyśmy. Jej głowa spoczywała na moim ramieniu, a palce ściskały pasek mojej torebki jak linę ratunkową. Próbowałam coś powiedzieć, ale każdy pomysł brzmiał fałszywie.
Co ja mam jej powiedzieć? Że szkoła to bezpieczne miejsce? Że dorośli wiedzą, co robią?
W domu zrobiłam jej kakao. Postawiłam kubek na stole i przykucnęłam przy niej.
– Kochanie… porozmawiamy?
Zosia spojrzała na mnie oczami czerwonymi od płaczu. Zawahała się, ale w końcu kiwnęła głową.
– On… on powiedział, że jestem zła – wyszeptała. – Bo nie umiem stać. Bo się garbię.
Usiadłam obok, walcząc ze łzami.
– Nie jesteś zła, Zosieńko. W ogóle. To ten pan był nie w porządku. Bardzo nie w porządku.
– Ale on to powiedział przy wszystkich. Wszyscy słyszeli… – szepnęła. – Mogę nie iść tam jutro?
Zatkało mnie. Tak po prostu. Mój głos odmówił posłuszeństwa. Ja też nie chciałam, żeby tam wracała. Jak mam jej wytłumaczyć, że musi wrócić do miejsca, w którym ją zraniono?
Pomyślałam o sobie. Jak mając 10 lat stałam na środku sali gimnastycznej i słyszałam od nauczyciela, że „biegam jak kaczka”. Wszyscy się śmiali. A ja przez lata omijałam sport szerokim łukiem.
Przez chwilę znów byłam tą małą dziewczynką. Tylko teraz patrzyłam na własną córkę. System się nie zmienił. Zmieniły się tylko twarze.
– Porozmawiam z dyrekcją – powiedziałam. – Nie pozwolę, żebyś się tak czuła. Obiecuję.
Zosia wtuliła się we mnie. Już wtedy wiedziałam, że nie mogę tego tak zostawić.
Poszłam sama to załatwić
Następnego dnia rano Zosia została z babcią. Wyszłam z domu z myślą, że jeśli czegoś teraz nie zrobię – nic się nie zmieni. Żadna pani Monika nie porozmawia, żadna dyrektorka nie „przyjrzy się sprawie”. Postanowiłam iść prosto do źródła. Do człowieka, który sprawił, że moje dziecko już pierwszego dnia szkoły chciało z niej uciec.
Stanęłam przed drzwiami pokoju nauczycielskiego i zapukałam.
– Proszę – rozległ się męski głos. Weszłam.
Pan Tomasz Nowak siedział przy biurku, popijając kawę z kubka z napisem „WF to styl życia”. Podniósł wzrok znad jakiegoś dziennika. Zmarszczył brwi.
– Dzień dobry…?
– Anna Rybak. Mama Zosi, z klasy pierwszej B.
Zamilkł na chwilę. Wzrok mu się wyostrzył. Wiedział.
– Aha. Tak. Słucham.
– Czy jest pan świadomy, co pan zrobił mojej córce? – powiedziałam bez ceregieli.
– Nie przesadzajmy – westchnął. – Powiedziałem, co widziałem. Dziecko było zgarbione, jakby zaraz miało się przewrócić. Trzeba hartować takie delikatne egzemplarze.
– Hartować? Wyśmiewając publicznie przed setką dzieci i rodziców? To jest pana metoda?
– Wie pani, ja uczę od trzydziestu lat. I wiem jedno – dzieci trzeba uczyć odporności. W życiu nie będzie im nikt kadził. Lepiej, że usłyszy to ode mnie, niż od rówieśników.
Zacisnęłam pięści.
– Dla niej to nie była lekcja hartowania. Dla niej to była tragedia. Upokorzenie. I pan nie ma prawa jej tego robić.
– Niech pani nie przesadza. To tylko dziecko.
– Właśnie dlatego – powiedziałam cicho, ale z gniewem. – Właśnie dlatego to pan, dorosły, powinien wiedzieć lepiej. A nie zachowywać się jak tyran w mundurku nauczyciela.
Przez sekundę coś błysnęło w jego oczach – może wstyd, może złość. Ale potem znowu przyjął pozę zblazowanego autorytetu.
– Dobrze. Następnym razem będę mówił ciszej. To wystarczy?
– Nie. Nie wystarczy – odpowiedziałam i wyszłam, zanim powiedziałam coś, czego bym żałowała.
Na korytarzu zatrzymałam się na chwilę i oparłam czoło o zimną ścianę. Oddychałam głęboko. To dopiero początek.
Zaczęłam drążyć dalej
Tego samego dnia poszłam do sekretariatu i poprosiłam o spotkanie z dyrekcją. Kobieta za biurkiem próbowała mnie zbyć:
– Pani dyrektor jest bardzo zajęta… może w przyszłym tygodniu?
– To dotyczy naruszenia godności mojego dziecka przez pracownika tej szkoły. Jeśli nie teraz, przyjdę z prawnikiem. Albo dziennikarzem. Może wtedy znajdzie chwilę?
Dostałam termin na za godzinę.
Gdy weszłam do gabinetu, dyrektor – kobieta koło sześćdziesiątki z typowo urzędowym uśmiechem – wskazała mi krzesło naprzeciw biurka.
– Pani Anno, wiem, że doszło do nieprzyjemnej sytuacji. Pani Monika mnie poinformowała. Rozumiem emocje, ale…
– Ale to nie emocje, pani dyrektor. To fakty – przerwałam. – Pan Nowak publicznie upokorzył moją córkę. Siedmiolatkę. Pierwszego dnia szkoły.
Dyrektorka westchnęła. Uśmiech zniknął.
– Pan Tomasz jest u nas długo. Bywa szorstki w obyciu, ale wielu uczniów go ceni. Ma wyniki, przygotowuje młodzież do olimpiad sportowych, reprezentuje szkołę…
– Aha. Czyli jeśli nauczyciel jest skuteczny, to może robić dzieciom, co chce? – zapytałam ostro. – A może gdyby to pani wnuczka się rozpłakała przez takie słowa, to też by pani tłumaczyła, że „ma wyniki”?
Zapanowało milczenie.
– Moja córka przez pana Nowaka nie chce wracać do szkoły. W nocy śniła się jej sala gimnastyczna i śmiejące się dzieci. Przestraszona zapytała dziś, czy on tam znowu będzie. I ja nie umiałam jej odpowiedzieć, że nie. Bo wszystko wskazuje na to, że będzie. I że może skrzywdzić kolejne dziecko, i nikt palcem nie kiwnie, bo on ma „wyniki”.
Dyrektorka przez chwilę nie patrzyła mi w oczy. Potem westchnęła.
– Przyjrzę się tej sprawie. Obiecuję.
– Nie chcę obietnic. Chcę zmian. Chcę, żeby ktoś w tej szkole w końcu powiedział: „to było nie w porządku”. I żeby pan Nowak to usłyszał.
Wstałam. Dyrektorka skinęła głową, jakby już chciała, żebym sobie poszła. Wyszłam.
Na korytarzu czułam, jak powietrze ze mnie uchodzi. Nie miałam wrażenia, że coś załatwiłam. Czułam raczej, że system działa tak, żeby bronić siebie – nie dzieci.
Chcę dać jej siłę
Następnego dnia Zosia znów stanęła pod drzwiami szkoły. Trzymała mnie za rękę mocno, jakbyśmy znów miały wrócić do przedszkola. Spojrzała na mnie niepewnie.
– On tam będzie?
Przytaknęłam, choć wszystko we mnie krzyczało „nie idź”. Ale nie chciałam jej uczyć uciekania. Chciałam jej dać siłę. Choć sama byłam wyczerpana.
– Ale ja też tu będę. I nie pozwolę, żeby ktoś cię zranił. Nigdy więcej, Zosieńko.
Pocałowałam ją w czoło i patrzyłam, jak wchodzi do klasy. Krok po kroku. Cicho. Ale szła.
Ja zostałam pod szkołą, czując, że to wszystko jeszcze się nie skończyło.
Anna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wydałam ostatnie pieniądze na wyprawkę szkolną, a córka powiedziała, że nigdzie nie idzie. Byłam zła, aż poznałam powód”
- „Jestem nieudaną inwestycją moich rodziców. Nie potrafię im powiedzieć, że nie dostałam się na studia prawnicze”
- „Pierwszy dzień szkoły syna zakończył się płaczem. Wszystko przez to, co znalazł w swoim plecaku”

