Reklama

Ten wyjazd miał być oddechem po ostatnich miesiącach – pracy po godzinach, nocnych mailach od szefa i bolesnym rozstaniu, które kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Obiecałam sobie, że tu, na Krecie, wśród słońca, morza i zapachu rozgrzanych ziół, będę po prostu oddychać.

Miałam pecha

Tyle że pierwszy dzień mojego wymarzonego urlopu zaczął się koszmarnie. Stałam przy taśmie bagażowej, patrząc, jak kolejne walizki krążą w kółko, a mojej nie było widać. Z każdą minutą tłum na lotnisku się przerzedzał, aż w końcu zorientowałam się, że została tylko garstka pechowców. I ja wśród nich.

– Proszę się zgłosić do biura bagażu zagubionego – powiedziała znudzona pracownica lotniska, wręczając mi formularz do wypełnienia.

Z uczuciem, że mój urlop już jest „spalony”, podpisałam papiery i wsiadłam do autokaru do hotelu. Przez całą drogę miałam wrażenie, że siedzę w obcym kraju kompletnie naga – bez ubrań, kosmetyków, czegokolwiek swojego.

Zgubiłam walizkę

Powietrze było ciężkie od upału. Recepcjonista w hotelu, miły chłopak o uśmiechniętej twarzy, dał mi klucz i rozłożył ręce:

– Proszę się nie martwić. Proszę poczekać do jutra rano, bagaż na pewno się znajdzie.

Nie miałam już siły się uśmiechać, więc tylko przytaknęłam. I wtedy zza mojego ramienia usłyszałam męski głos:

– A może nie ma sensu czekać do jutra? Jeśli pani chce, mogę zawieźć panią na lotnisko i poszukać walizki razem z panią.

Odwróciłam się. Wysoki, opalony, z torbą przewieszoną przez ramię.

– Piotrek – przedstawił się. – Mieszkam w pokoju obok.

Zgodziłam się prawie od razu, sama nie wiedząc czemu. Może dlatego, że w jego głosie było coś stanowczego, co sprawiło, że poczułam się bezpieczniej.

Pomógł mi

Poszłam do pokoju, odświeżyłam się i po chwili czekałam już na niego przy wyjściu. Piotrek wyszedł z recepcji, trzymając w dłoni kluczyki, i wskazał na samochód zaparkowany pod palmą.

– No to ruszamy ratować pani bagaż – powiedział z lekkim uśmiechem. – Kobieta bez walizki to jak Grek bez oliwek.

– To znaczy, że będę miała urlop w wersji minimalistycznej – odparłam, starając się zabrzmieć pogodnie.

Jechało się przyjemnie. Droga wiła się między gajami oliwnymi. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym, co każde z nas robi na Krecie. On opowiedział, że przyjechał na kilka dni odpocząć, a potem ma w planach wyjazd w góry. Ja przyznałam, że ten wyjazd jest dla mnie próbą ucieczki od ostatnich zawirowań w życiu.

Mimo tego, że mówił swobodnie, w mojej głowie kołatała myśl: kim on jest, że tak chętnie poświęca swój wieczór na pomoc obcej kobiecie? Może po prostu jest jednym z tych, którzy lubią ratować innych? A może kryje się za tym coś więcej? Tak czy inaczej, czułam wdzięczność, że nie muszę siedzieć sama w hotelowym pokoju i zamartwiać się walizką.

Nie spodziewałam się

Nagle samochód zwolnił. Przed nami na drodze stał spory tłum ludzi. Kobiety w kolorowych chustach, mężczyźni w jasnych koszulach, dzieci z wiankami na głowach. Z głośników płynęła skoczna muzyka, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Piotrek spojrzał na mnie pytająco.

– Wygląda na to, że trafiliśmy na jakieś święto. Może sprawdzimy, co się dzieje?

Pokiwałam głową. Nagle walizka przestała być najważniejsza. Wysiedliśmy z samochodu i niemal od razu otoczył nas wir kolorów, dźwięków i zapachów. Z głośników płynęła skoczna muzyka, a ludzie tańczyli w kręgu, klaszcząc i śpiewając.

Powietrze pachniało grillowanym mięsem, świeżym chlebem i ziołami. Na poboczu ustawiono długie ławy, przy których starsze kobiety nalewały do kieliszków bursztynowy napój, śmiejąc się i zachęcając przechodniów do spróbowania.

Dołączyliśmy do nich

Piotrek ruszył pewnym krokiem w stronę jednego ze stoisk. Ku mojemu zdziwieniu przywitał się z mężczyzną po grecku, a ich rozmowa brzmiała jak serdeczny dialog znajomych. Patrzyłam na niego z uznaniem, gdy wymieniali uściski dłoni i żarty, których sensu nie rozumiałam, ale które wywoływały salwy śmiechu wśród stojących obok.

– Skąd znasz grecki? – zapytałam, gdy odsunęliśmy się nieco od stołu.

– Pracowałem kiedyś w salonie jachtowym w Salonikach. Trochę się nauczyłem, a resztę dopowiedziała praktyka – odparł z uśmiechem.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle przede mną stanął mężczyzna w tradycyjnym stroju i skinął na mnie zachęcająco. Zanim zdążyłam zaprotestować, chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tańczącego kręgu. Poczułam, jak policzki oblewa mi gorąco, a serce zaczyna bić szybciej.

– Nie, ja naprawdę… – zaczęłam, ale Piotrek w jednej chwili znalazł się obok.

– To chyba moja kolej na ratowanie sytuacji – szepnął, obejmując mnie w talii i wciągając w rytm muzyki.

Zapomniałam o walizce

Śmiałam się mimo początkowego skrępowania. Kroki były proste, a obecność Piotra dodawała mi odwagi. Obracaliśmy się w rytmie, a gwar i muzyka wypełniały mi głowę tak skutecznie, że zapomniałam o zmęczeniu, o walizce i o tym, że przecież znam tego człowieka dopiero od godziny.

Kiedy taniec się skończył, usiedliśmy przy jednym z długich stołów. Starsza kobieta nalała nam ciemnoczerwonego wina, życząc czegoś, czego nie zrozumiałam, ale co brzmiało serdecznie. Wzięłam łyk i poczułam, jak napięcie, które trzymało mnie od rana, powoli ustępuje.

Siedzieliśmy przy drewnianym stole, wciąż lekko rozgrzani po tańcu. Piotr sięgnął po talerz z aromatycznymi przekąskami i przesunął go w moją stronę. Skosztowałam oliwek, które były tak intensywne w smaku, że aż przymknęłam oczy.

– To najlepsze, co można tu zjeść – powiedział, patrząc na mnie z uśmiechem. – No, może poza ośmiornicą od Kostasa, ale to wymaga odwagi.

Rozmawialiśmy o jedzeniu, podróżach, miejscach, w których każde z nas czuło się naprawdę sobą. Starałam się omijać zbyt osobiste tematy, nie chciałam zdradzać zbyt wiele o powodach mojej ucieczki na Kretę. Piotrek, jakby wyczuwając granice, nie naciskał.

Zauroczył mnie

W pewnym momencie opowiedział, że przyjechał tu, żeby odetchnąć po trudnym rozstaniu. Poczułam, że łączy nas coś więcej niż przypadek – oboje czegoś szukaliśmy, choć może wcale nie wiedzieliśmy czego.

Kiedy spojrzałam na zegarek, zorientowałam się, że jest już po północy. Muzyka grała ciszej, przy stołach zostało zaledwie kilka osób. Piotr oparł się na łokciach i przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Poczułam, jak coś we mnie drgnęło.

– Chyba czas wracać – powiedział cicho, a ja skinęłam głową.

Wstaliśmy, pożegnaliśmy się z gospodarzem festynu, a potem ruszyliśmy w stronę samochodu. Droga do hotelu była cicha, bez pośpiechu. Rozmawialiśmy mniej, ale to milczenie było spokojne, pełne czegoś, co trudno było nazwać.

Wszystko się ułożyło

Obudziłam się późno, z lekkim bólem głowy, ale w dobrym nastroju. W recepcji czekała wiadomość z lotniska – walizka się znalazła. Piotrek, jakby to było oczywiste, zaproponował, że pojedzie ze mną.

W drodze rozmawialiśmy spokojniej niż poprzedniego wieczoru. Było mniej śmiechu, za to więcej krótkich spojrzeń i zdań, które brzmiały poważniej. Gdy wreszcie odebrałam bagaż, poczułam, że to wcale nie walizka była najważniejsza w tej podróży.

Pod hotelem zatrzymaliśmy się na chwilę, jakby żadne z nas nie chciało kończyć tej drogi. Piotrek podał mi walizkę, a ja uśmiechnęłam się, dziękując za wszystko. Wymieniliśmy numery telefonów, obiecując spotkanie w Polsce. Patrzyłam, jak odchodzi do swojego pokoju, i poczułam, że w tej podróży znalazłam coś więcej niż zgubiony bagaż. Walizka wróciła na swoje miejsce, ale serce już obrało nowy kierunek.

Ola, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama