Reklama

Nazywam się Anna. Mam 34 lata, dwójkę dzieci, męża, z którym żyję od dziesięciu lat. Kiedyś, gdy ktoś mnie pytał, czy jestem szczęśliwa, odpowiadałam bez wahania, że tak. Teraz… nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Bo niby wszystko jest w porządku – dom jest, dzieci zdrowe, lodówka pełna. Tylko że z dnia na dzień coraz częściej czuję się niewidzialna.

Marek, mój mąż, ostatnio dużo pracuje. Wraca późno, jest zmęczony, obojętny. O wszystkim decyduje sam, a ja… mam po prostu nie przeszkadzać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się przytulił, powiedział coś miłego. A może to ze mną coś jest nie tak? Dzieci śmieją się czasem, że jestem jak robot – obiad, pranie, odrabianie lekcji, zakupy. Dla nich mam cierpliwość. Tylko dla siebie już nie.

Pamiętam, że kiedyś mieliśmy fajnych sąsiadów – wspólne grille, herbaty na tarasie, nawet sylwester, ale wszyscy się wyprowadzili. Teraz na klatce jest cicho jak w muzeum. Aż miesiąc temu ktoś się wprowadził do mieszkania nad nami. Wdowiec, samotny ojciec, Tomek. Czasem mijałam go z dziećmi. Zawsze się uśmiechał. Taki zwykły, ciepły człowiek. I wtedy nadszedł tamten grudniowy wieczór.

– Mamo, a tata dziś znowu nie wróci na kolację? – zapytała Maja, moja starsza córka, podpierając głowę na łokciu.

– Ma dużo pracy, kochanie. Ale jutro jest sobota, może razem zjemy śniadanie – odpowiedziałam, choć nie byłam tego taka pewna.

– Tata woli komputer niż nas – wtrącił się Kuba, krusząc bułkę na podłogę.

– Kuba! – zareagowałam, ale w głębi serca wiedziałam, że syn trafił w punkt.

Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Mąż mi nie ufał

– Dobry wieczór – powiedział mężczyzna z ozdobną puszką w dłoni. – Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Nazywam się Tomek, mieszkam piętro wyżej. Pomyślałem, że skoro święta tuż-tuż, to może się trochę zintegrujemy. Upiekłem pierniczki. Naprawdę, własnoręcznie – dodał z uśmiechem, jakby chciał uprzedzić moje wątpliwości.

Wzięłam puszkę niepewnie. Pachniała cynamonem i imbirem. Dzieci błyskawicznie znalazły się obok.

– Ojej, ale pięknie pachnie! – Maja aż się zakrztusiła z wrażenia.

– Dziękujemy. To bardzo miłe z pana strony – powiedziałam, czując coś, czego nie czułam od dawna – że ktoś pomyślał o nas.

– To nic takiego. Lubię piec. A pierniczki to taka moja mała tradycja – Tomek wzruszył ramionami. – No dobrze, nie będę przeszkadzał. Dobrego wieczoru!

Zamknęłam drzwi z lekkim uśmiechem. Dzieci już otwierały wieczko puszki. Nie minęło pół godziny, kiedy usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Marek. Rzucił kurtkę na wieszak, spojrzał na puszkę.

– Co to? – zapytał, unosząc brwi.

– Pierniczki, od sąsiada z góry. Ma na imię Tomek, przyszedł się przedstawić.

Zamarł. Podszedł bliżej, otworzył puszkę, zajrzał do środka.

– Sąsiad? Pierniczki? Serio? – prychnął.

– Marek, to tylko ciastka

– I co, przyszedł, uśmiechnął się, a tobie już nogi miękną? – warknął.

– Przestań. Przyniósł je dzieciom, żeby się zapoznać. Tylko tyle.

– Tylko tyle?! Myślisz, że nie widzę, jak się rumienisz?

Zatkało mnie. Nie wierzyłam, że to powiedział. Oparłam się o blat.

– Naprawdę myślisz, że zdradzam cię przez… pierniczki?

Ale on tylko patrzył na mnie z gniewem, jakby już wydał wyrok.

Nie mogłam go zrozumieć

Następnego dnia kręciłam się po kuchni jak cień. Marek wyszedł wcześnie, nawet nie powiedział „cześć”. Cisza między nami zrobiła się gęsta. Dzieci poszły do szkoły, a ja w końcu usiadłam przy stole. Wpatrywałam się w puszkę pierniczków, której nikt już nie ruszał. Gdy Marek wrócił, sprzątałam łazienkę. Umyślnie – żeby nie musieć zaczynać rozmowy. Ale nie wytrzymałam.

– Możemy pogadać? – zapytałam, kiedy wszedł do kuchni po wodę.

– O czym? – mruknął, nie patrząc mi w oczy.

– O wczoraj. O tym, co powiedziałeś.

– A co niby powiedziałem? – wzruszył ramionami.

– Że łączy mnie coś z sąsiadem. Naprawdę tak myślisz?

Zamilkł. Widziałam, jak zaciska szczękę. Oparł się o framugę drzwi i przez chwilę nic nie mówił.

– Po prostu nie chcę, żebyś się z nim zadawała – wycedził w końcu.

– Z kim? Z człowiekiem, który przyniósł nam ciasteczka?

– Nie bądź naiwna, Anka.

Naiwna?! – uniosłam głos. – Wiesz, co jest naiwne? Uważać, że kobieta zdradza, bo ktoś się do niej uśmiechnął!

– Nie byłabyś pierwsza.

Zamilkłam. Serce zabiło mi mocniej. Te słowa nie brzmiały jak pusty zarzut. Brzmiały jak… oskarżenie.

– Co masz na myśli? – spytałam szeptem.

– Nic. Nieważne. Po prostu... nie chcę, żebyś się z nim spoufalała.

– Czy ty nie masz do mnie żadnego zaufania?

Spojrzał na mnie z chłodem, który znałam już za dobrze.

– Po prostu uważaj, okej?

Odwrócił się i wyszedł do pokoju. A ja siedziałam i czułam się jak tak, jakby ktoś skazał mnie za niewinność. Za pierniczki.

Tego było już za wiele

Nie spałam całą noc. Marek oczywiście odwrócił się do mnie plecami, jakby nic się nie stało. A ja leżałam i słuchałam, jak równomiernie oddycha. Spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło.

Rano zamknął się w swoim gabinecie. Dzieci zjadły śniadanie, pobiegły do szkoły, a ja starałam się czymś zająć. Posprzątałam kuchnię, wstawiłam pranie. Ciało robiło swoje, ale głowa była gdzieś indziej. Co on miał na myśli, mówiąc: „nie byłabyś pierwsza”? Przecież ja nigdy… nigdy nie dałam mu powodu do zazdrości. Zaczęłam się cofać w myślach. Czy kiedyś mnie o coś podejrzewał? Czy coś ukrywał?

Koło południa robiłam herbatę, gdy usłyszałam, że drzwi do gabinetu są niedomknięte. Marek często pracował zdalnie z domu, miał tam swoje papiery, komputer, telefon. Byłam przyzwyczajona, że rozmawia z klientami, ale teraz brzmiał inaczej. Jego głos był cichy, zduszony.

Myślę, że mnie zdradza – powiedział. Zamarłam.

Zbliżyłam się do drzwi. Nie słyszał mnie.

– Nie wiem... I tak już myślałem o odejściu... – jego głos urwał się.

Zrobiło mi się słabo. Drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Marek spojrzał na mnie, zaskoczony.

– Słyszałam – powiedziałam beznamiętnie. – Rozmawiałeś z kimś o naszym małżeństwie. O odejściu. Ty naprawdę myślisz, że cię zdradzam?

Przez moment nie wiedział, co powiedzieć. W końcu spuścił wzrok.

– To nie miało tak zabrzmieć – wymamrotał.

– Ale tak zabrzmiało. I chyba właśnie po raz pierwszy powiedziałeś prawdę, szkoda tylko, że nie prosto w oczy.

– Może mnie nie zdradziłaś, ale ja czuję... że już nie jesteś ze mną – powiedział cicho, ale stanowczo.

Stałam tam przez dłuższą chwilę. A potem wyszłam. Nie wiedziałam jeszcze dokąd, ale nie mogłam tam zostać.

Musiałam się wygadać

Zanim się zorientowałam, stałam przed drzwiami Tomka. W ręku miałam klucze i telefon, w głowie – jeden wielki bałagan. Nie miałam planu. Nie było w tym ani krzty romansu. Po prostu... nie miałam dokąd pójść. Zadzwoniłam, chwilę później otworzył. W dresie, z książką w ręku, zaskoczony.

– Ania? Wszystko w porządku?

Zaciągnęłam nosem, żeby nie rozpłakać się od razu.

– Mogę wejść?

Nie pytał więcej. Odsunął się, zrobił mi miejsce. Weszłam do mieszkania, pachniało herbatą i było tak... spokojnie. Usiadłam przy stole, jakbym była u siebie. Spojrzał na mnie uważnie, bez nachalności.

– Co się stało?

– Mąż uważa, że go zdradzam... z tobą. Że pierniczki to był dowód. Myślę, że już mnie nie kocha, a może nigdy nie kochał. Sama nie wiem.

Tomek zamilkł na chwilę. Potem tylko skinął głową, jakby rozumiał więcej, niż powiedziałam.

– To nie są łatwe rzeczy – powiedział cicho. – Też przez to przechodziłem. Żona… zanim zmarła, bardzo się od siebie oddaliliśmy. Żyliśmy w jednym domu, ale jakby za szybą. Samotność we dwoje boli najbardziej.

Spojrzałam na niego. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że ktoś naprawdę mnie słucha, a nie ocenia.

– Nie wiem, co dalej. Nie mam planu.

– To dobrze. Plany czasem tylko komplikują – uśmiechnął się delikatnie. – Czasem lepiej być samemu, niż z kimś, kto cię nie rozumie.

Zaparzył mi herbatę. Siedzieliśmy w ciszy, ciepłej i łagodnej. I choć w środku nadal byłam pełna strachu, żalu i niewypowiedzianych pytań – przez chwilę czułam się po prostu... bezpieczna.

Rozmawialiśmy szczerze

Wróciłam do domu późnym wieczorem. W ciemnościach salonu paliła się tylko jedna lampka. Marek siedział przy stole. Nie podniósł wzroku, kiedy weszłam, jakby nie miał siły.

Byłaś u niego? – spytał po chwili.

– Tak – odpowiedziałam spokojnie, siadając naprzeciwko. – Po prostu... musiałam z kimś porozmawiać.

Skinął głową. Cisza między nami była cięższa niż kiedykolwiek.

– Przepraszam – powiedział w końcu. – Przesadziłem, wiem. Te pierniczki, ten cały wybuch... To nie chodziło o ciebie. Chodziło o mnie.

Spojrzałam na niego uważnie. Mówił cicho, jakby z trudem sklejał słowa.

– Od dawna coś we mnie siedzi. Złość, frustracja, strach... Wiem, że się zamknąłem w sobie, że cię odsunąłem. I może już za późno, ale chciałem ci powiedzieć... Próbuję coś z tym zrobić. Byłem u terapeuty.

Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam, czy to nowa gra, czy autentyczne wyznanie. Widziałam w jego oczach cień chłopaka, którego kiedyś kochałam.

– I co ci powiedział? – zapytałam.

– Że sam siebie przestałem szanować. Że patrząc na ciebie – spokojną, poukładaną, ciepłą – czułem się jeszcze bardziej niepotrzebny. Gorszy.

Milczałam długo. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia. Po prostu... nie wiedziałam, czy chcę jeszcze mówić.

Chcę spróbować to naprawić – powiedział. – Wiem, że cię raniłem. Ale jeśli dasz mi szansę, zrobię wszystko, żeby było inaczej.

Zacisnęłam palce na kubku z zimną już herbatą.

– Nie wiem, czy jest jeszcze co naprawiać – szepnęłam. – Może nas już nie ma. Może nigdy nie było.

Patrzył na mnie długo, ale nie próbował przekonywać. Może wreszcie zrozumiał, że na to też jest już za późno.

Anna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama