„Pieniądze to jedyna rzecz, na jakiej zależy mi w życiu. Zdecydowanie bardziej wolę mieć, niż być”
„Wypożyczałem auta na godziny i wrzucałem relacje z lotnisk, z których nie leciałem nigdzie. Ludzie kupowali ten sen. Pisały do mnie dziewczyny, chcieli współpracy faceci, którzy byli jak ja kilka lat wcześniej – głodni sukcesu”.

- Redakcja
Nie wierzę w te wszystkie gadki o wartościach, duchowości, rozwoju osobistym. Ludzie mówią, że pieniądze szczęścia nie dają, a ja zawsze mam ochotę im odpowiedzieć: dajcie mi swoje, to zobaczymy. Od dzieciaka wiedziałem jedno – chcę być bogaty. Nie „spełniony”, nie „kochany”, tylko właśnie bogaty. Taki, który nie musi się tłumaczyć, martwić o rachunki, tłuc się tramwajem. Taki, któremu wszyscy zazdroszczą. Bo tylko wtedy coś znaczysz. Tylko wtedy jesteś kimś. Całe moje życie podporządkowałem temu celowi. I nie żałuję. Chociaż... czasem się nad tym zastanawiam.
Zawsze wiedziałem, czego chcę
– Piątkę z plusem za esej o autorytetach? – zapytał ojciec, marszcząc brwi. – A pisałeś tam o mnie?
– Nie – przyznałem. – Pisałem o Billu Gatesie.
Wzruszył ramionami i wrócił do oglądania telewizji. Wtedy miałem piętnaście lat i już wiedziałem, że nie chcę skończyć jak on. Skromny, pracowity, z kredytem na trzydzieści lat i wiecznym stresem w oczach. Mama ciągle powtarzała, że najważniejsze to być porządnym człowiekiem. A ja patrzyłem na tych „porządnych ludzi”, jak wleką siaty z Biedronki, jak czekają na autobus, jak rezygnują z siebie, bo szkoda im pieniędzy na fryzjera albo kino. To nie miało sensu.
Na studiach od razu szukałem okazji, żeby się „wkręcić”. Najpierw drobne kombinacje – organizowałem eventy, brałem prowizję, szukałem sponsorów. Później zacząłem handlować zegarkami sprowadzanymi z Azji. Nie oryginały, ale wyglądały dobrze, a ludzie chcieli wyglądać „na bogato”. Rozumiałem ich. Ja też tego chciałem.
– Ty to jesteś cwany – śmiał się Arek, mój współlokator. – Każdy się uczy, a ty robisz interesy.
– Bo ja się uczę życia – odpowiadałem mu z dumą.
Na imprezach nie piłem jak reszta. Obserwowałem. Szukałem kontaktów. Zawsze dobrze ubrany, z drogim telefonem, choć kupionym na raty. Musiałem wyglądać na kogoś, kim chciałem się stać. I działało. Dziewczyny lgnęły, ludzie pytali, czym się zajmuję, a ja się uśmiechałem i mówiłem:
– Inwestuję.
Wtedy jeszcze w siebie. Wizerunek, markę, reputację. To był mój pierwszy kapitał.
Nawet godność na sprzedaż
– Słuchaj, tylko nie zakochuj się – rzucił Filip, wciągając mnie w swój plan. – Klientka jest bajecznie bogata, ale lubi, jak się wokół niej kręcisz. Dobrze ci za to zapłaci.
Miałem dwadzieścia cztery lata i byłem gotów na wszystko, żeby wejść na wyższy poziom. „Klientka” miała na imię Renata, była po czterdziestce, pachniała perfumami, których nie umiałem wymówić, i miała palce obwieszone pierścionkami. Spotkaliśmy się na kolacji w restauracji, której ceny przyprawiały o zawrót głowy. Zapytała, czym się zajmuję. Odpowiedziałem:
– Konsulting finansowy i inwestycje. Głównie nieruchomości.
Nie miałem wtedy żadnej nieruchomości oprócz wynajętego pokoju, ale to nie miało znaczenia. Liczył się styl. Pewność siebie. Sprzedałem jej iluzję, a ona ją kupiła. I zapłaciła. Za kolację, za mój czas, później nawet za nowy garnitur. Byłem jak produkt, który się dobrze opakował.
– Wiesz, że jesteś naprawdę ładny? – mruknęła, kiedy wsiadałem do jej auta. – Mogłabym cię mieć na własność.
Nie miałem wtedy oporów. Nauczyłem się, że wszystko można sprzedać – także uwagę, czas. Te spotkania to była inwestycja. Tak sobie to tłumaczyłem, gdy wyłączałem emocje.
– Nie czujesz się czasem jak chłopiec do towarzystwa? – zapytał Filip, kiedy pokazałem mu nowego Rolexa.
– A ty jak się czujesz, kiedy dźwigasz kartony na magazynie za trzy tysiące?
Pieniądze były moim kompasem. Jeśli coś się opłacało – robiłem to. Bez pytań, bez wahania. Godność? To luksus, na który mogli sobie pozwolić ci, którzy mieli już wszystko.
To się nie opłaca
– Nie jesteś zmęczony tym udawaniem? – spytała Ola, opierając się o framugę moich drzwi.
Była jedyną osobą, przy której czasem przestawałem grać. Pojawiła się nagle, przez wspólnego znajomego, który wynajmował obok. Miała długie włosy, prawdziwy śmiech i coś takiego w oczach, że człowiek zapominał, po co przyszedł.
– Czym? – zapytałem, udając, że nie rozumiem.
– Tym wszystkim. Tymi markami, tym gadaniem, tą grą. Przecież ty nie jesteś taki, no nie?
Nie odpowiedziałem. Może nie wiedziałem. A może bałem się przyznać, że jej słowa mnie ruszyły. Ola była inna niż te wszystkie kobiety, które chciały mojego czasu, prezentów, pieniędzy. Ona chciała mnie. Ale ja już byłem produktem. Wykreowaną wersją samego siebie, idealną na zdjęcia, rozmowy i układy.
Zaczęliśmy się spotykać. Po cichu, bez świadków, bez Instagrama. Lubiłem to. Jakby ktoś na chwilę zdjął ze mnie płaszcz udawania. Leżeliśmy razem na łóżku, słuchaliśmy muzyki, ona głaskała mnie po karku i mówiła:
– Fajny jesteś. Tylko szkoda, że tak bardzo chcesz być kimś innym.
Bałem się, że się w niej zakocham. I bałem się, że ona we mnie też. Bo miłość to chaos, ryzyko. A ja żyłem według planu. Związki się opłacały, jeśli były wygodne, wpływowe, korzystne. Z Olą nie było żadnej strategii. Było tylko to dziwne, ciepłe coś, czego nie umiałem nazwać i nie chciałem mieć. Więc ją zostawiłem.
Luksus ma swoją cenę
Nowe mieszkanie miało dwa poziomy, taras z widokiem na centrum i lodówkę, która sama zamawiała mleko, gdy się kończyło. Stałem w salonie i piłem whisky za czterysta złotych butelka. Tak, spełniłem swoje marzenie. Miałem to wszystko. Tylko jakoś... nikt nie miał czasu przyjść i zobaczyć.
– Wpadnij do mnie kiedyś – zaproponowałem Filipowi.
– Może, jak się ogarnę z robotą. Mam deadline.
Nie przyszedł. Inni też nie. Każdy był zajęty swoim „życiem”, a ja zajmowałem się tym, żeby moje wyglądało idealnie z zewnątrz. Zatrudniłem nawet kogoś od PR-u, żeby pilnował mojego wizerunku w sieci. Nie, nie byłem celebrytą. Ale chciałem być. Choć trochę.
– Czas na własną markę – powiedziałem któregoś dnia. – Konsulting luksusowego stylu życia. Pokażę innym, jak żyć tak, jak ja.
A potem płaciłem dziewczynom za obecność na zdjęciach, wypożyczałem auta na godziny i wrzucałem relacje z lotnisk, z których nie leciałem nigdzie. Ludzie kupowali ten sen. Pisały do mnie dziewczyny, chcieli współpracy faceci, którzy byli jak ja kilka lat wcześniej – głodni sukcesu. Uczyłem ich, jak się ubierać, mówić, jak manipulować odbiorem. Byłem ich idolem. A potem, któregoś wieczoru, wróciłem do pustego mieszkania, włożyłem dres, wyjąłem mrożoną pizzę z piekarnika i usiadłem na podłodze.
– Mistrzu luksusu – zaśmiałem się do siebie.
Bo luksus... miał swoją cenę. A ja ją właśnie płaciłem.
Rozdział 5 – Zdradzony przez własny portfel
Wszystko zaczęło się sypać nagle. Jakby ktoś wcisnął przycisk „reset”. Najpierw padła firma, z którą miałem największy kontrakt. Potem bank cofnął mi linię kredytową, bo „analiza ryzyka wykazała niepokojące trendy”. A ja przecież żyłem na kredyt – mieszkanie, auto, karta, wizerunek. Nawet ta elegancka kawa, którą codziennie piłem na stories, była kupowana za pieniądze, których nie miałem.
– To tylko chwilowe – mówiłem sam do siebie. – Odbiję się. Zawsze się odbijam.
Ale nie tym razem. Słupki spadały. Ludzie wyczuwali słabość. Influencerzy odwracali się plecami. Kobiety, które dotąd pisały „jesteś inspiracją”, nagle milczały. Zrobiło się cicho. Nawet w skrzynce mailowej. Zacząłem wyprzedawać rzeczy. Najpierw dodatki – zegarki, paski, perfumy. Potem ubrania. Później wystawiłem auto. Nikt nie chciał go kupić. Za dużo się nim chwaliłem. Każdy wiedział, że nie jest mój.
Ostatni raz zadzwoniłem do Oli. Minęły dwa lata od naszej ostatniej rozmowy.
– Cześć. Pamiętasz mnie? – spytałem głupio.
– Tak. Pamiętam. A czego chcesz?
– Chyba zapytać, czy ty się masz dobrze. Bo ja już nie udaję.
Milczała chwilę, potem powiedziała:
– Dobrze, że przestałeś.
Rozłączyła się.
A ja zostałem sam. Z pustym kontem i jeszcze bardziej pustym wnętrzem. Pieniądze mnie nie zdradziły. To ja zdradziłem samego siebie. Dla nich.
Ile naprawdę kosztuje samotność?
Mówią, że pieniądze nie dają szczęścia. Ale też nikt mi nie powiedział, że mogą odebrać wszystko inne. W tamtym nowoczesnym mieszkaniu, gdzie kiedyś gościłem wpływowych ludzi i kobiety z Instagramowych marzeń, teraz słychać było tylko lodówkę. Przez lata goniłem za liczbami – na koncie, na zegarku, na butelce wina. Uczyłem się, jak wyglądać na człowieka sukcesu, ale nie nauczyłem się, jak nim być naprawdę. Wszystko było na pokaz. A kiedy przestałem być interesujący, przestałem istnieć. Przynajmniej dla nich.
Ola napisała później krótką wiadomość:
Wiedziałam, że kiedyś zadzwonisz. Ale wtedy już będzie za późno.
Nie odpisałem. Bo co miałbym jej powiedzieć? Że miała rację? Że tęsknię? Że żałuję? Nie umiem płakać, ale tamtej nocy, leżąc na kanapie z resztką wina za osiem złotych, coś mi się rozlało po twarzy. I nie był to szampan.
Samotność, kiedy nie masz nikogo, komu możesz się pokazać bez filtra, jest inna. Głębsza. Cichsza. Nie boli, tylko dławi. Ludzie mówią, że warto „być”, nie „mieć”. Ja przez lata miałem wszystko – poza sobą samym. I może to właśnie kosztuje najwięcej.
Bartek, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na emeryturze zaprzyjaźniłam się z młodą sąsiadką i jej córeczką. Dziś one są mi bliższe, niż moja własna rodzina”
- „Podarowaliśmy dzieciom nasz ukochany domek letniskowy nad jeziorem. To, co z nim zrobili, woła o pomstę do nieba”
- „Na weselu kuzynki mąż narobił smrodu i zniknął. Myślał, że posprzątam po nim ten cały bałagan, ale się przeliczył”

