„Pewnego dnia żona ze spokojem oznajmiła, że odchodzi. Myślałem, że ma kochanka, ale prawda była zaskakująca”
„– Masz kogoś! – wybuchłem. – Bo jaki niby miałby być inny powód? Dbałem o ciebie, szanowałem cię! Dlaczego miałabyś chcieć odchodzić, jeśli nie zawrócił ci w głowie inny facet?”.

- Listy do redakcji
Byłem przekonany, że nasze małżeństwo jest zgodne i trwałe, a pewnego dnia, zupełnie bez ostrzeżenia, zostałem z niczym. Jak mogłem przeoczyć, że żona chce ode mnie czegoś więcej?
Moją żonę Marylę poznałem, gdy jeszcze była w liceum. Ja wtedy zaczynałem studia z bankowości i finansów. Szybko się w niej zakochałem. Czułem się wtedy dorosły, więc zacząłem podejmować niby dorosłe decyzje. Oświadczyłem się Marylce już po roku. Chciałem jak najszybciej mieć „swoją kobietę”, stworzyć rodzinę, codziennie wracać do tej samej osoby w domu, który razem będziemy tworzyć. Zgodziła się. Wtedy myślałem, że zgodziła się, bo tak bardzo się we mnie zakochała. Dziś zastanawiam się, czy może moja propozycja zwyczajnie jej nie schlebiała i dlatego się skusiła.
Po zaręczynach romantyzm nieco zgasł. Dla mnie to była naturalna konsekwencja: nie byliśmy już parą zadurzonych młodziaków, a poważnymi, dorosłymi ludźmi, którzy planują założyć rodzinę.
– Dawno nie dostałam od ciebie kwiatów... – narzekała Marylka.
– Po co ci kwiaty, przecież wiesz, że cię kocham. Nie muszę cię już obsypywać prezentami, żeby udowodnić uczucia – zauważyłem trzeźwo.
Wydęła tylko wargi niezadowolona, ale nic więcej nie powiedziała.
Nie spieszyliśmy się ze ślubem
Nasze narzeczeństwo było dość długie. Przez to, że zaręczyliśmy się dość młodo, mieliśmy poczucie, że mamy jeszcze czas do ślubu. Chcieliśmy pozałatwiać najpierw wszystkie sprawy. Uzbierać co nieco na remont mieszkania, które miałem po babci, trochę na wesele i dopiero zabrać się za organizację ślubu.
– Narzeczeństwo to najpiękniejszy, najbardziej romantyczny okres. Cieszcie się nim! – zachwycały się moje ciotki i babcie.
Maryla wtedy tylko prychała. Drażniło mnie to: przecież żyło nam się razem dobrze. Czego ona więcej chciała? Żebym rozsypywał jej płatki róż pod nogami? Codziennie organizował kolacje przy świecach? Paradoksalnie, w okresie narzeczeństwa chyba najbardziej się od siebie oddaliliśmy. Zaczęliśmy mieć swoje sprawy, swoje kręgi znajomych. Wracaliśmy wieczorem do domu i tylko wymienialiśmy się najważniejszymi informacjami z dnia. Żadnej pogłębionej rozmowy. Kiedyś podsłuchałem rozmowę telefoniczną Maryli z przyjaciółką.
– Mam nadzieję, że po ślubie przypomni sobie, że mnie kocha i że warto się trochę postarać... Że znowu będzie czuły, kochający, romantyczny – mówiła.
Tę wiarę właśnie dzieliliśmy: ja też miałem nadzieję, że ślub wszystko zmieni i że Maryla doceni, ile ma i zacznie cieszyć się tym zwykłym, spokojnym życiem małżeńskim.
Po ślubie mieliśmy wzloty i upadki
Ślub faktycznie wyzwolił w nas większe pokłady romantyzmu niż na co dzień. Trzymało nas mniej więcej do końca miesiąca miodowego, a później znowu wróciliśmy do spokojnego życia. Mnie to pasowało, ale Maryla znowu urządzała fochy.
– I co? Tak to będzie wszystko teraz wyglądało? Zero uniesień, nudna codzienność, chrapanie pod jedną kołdrą? – wyrzucała mi.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Nie na tym polega właśnie małżeństwo? Czego ty się spodziewałaś? – zapytałem.
Spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale nie odpowiedziała. A potem wszystko zaczęło się stabilizować. Maryla zdawała się być pogodzona z faktem, że nie trafiła na żadnego Romea ze sztuki Szekspira. Żyliśmy sobie w zgodzie, w spokoju, w symbiozie. Zajmowaliśmy się swoimi sprawami, mieliśmy swoich znajomych, swoje pasje. Dawaliśmy sobie dużo wolności, co nie znaczy, że nie spędzaliśmy ze sobą czasu.
Po prostu nie wisieliśmy sobie nad głową, nie obciążaliśmy się swoimi wymaganiami, zwyczajnie cieszyliśmy się tym, że się mamy. Bardzo doceniałem to w naszym związku. Czułem się wolny, mimo że byłem żonaty. Oczywiście, nie oznaczało to żadnego przyzwolenia na niewierność. Po prostu nie uwiązywaliśmy się wzajemnie dla samej zasady. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego ludzie to robią. Jak moi kumple, którzy w stałych związkach tracili zupełnie swoją tożsamość.
Związki kumpli wyglądały inaczej
– Co robisz w sobotę? – pytałem na przykład.
– Muszę zapytać Kariny, co robimy – odpowiadał mi kolega.
– Ale ja pytałem co ty robisz, a nie co wy robicie – zauważałem ze śmiechem.
– Muszę zapytać, nie wiem.
– Jak możesz nie wiedzieć?! Albo masz plany, albo nie. Proste – denerwowałem się.
– Możliwe, że mamy jakieś plany, ale jeszcze nie wiem... – zaczynał się tłumaczyć delikwent.
– Czyli to nie ty umówiłeś te plany, skoro o nich nie wiesz.
– Oj, daj spokój! Tak jakbyś sam nie miał żony. Wiesz, jakie one są...
– Moja taka nie jest! Mam żonę, a nie kulę u nogi! – mówiłem z wyższością.
Nie rozumieli tego. Niektórzy mi zazdrościli, niektórzy patrzyli na mnie jak na kosmitę, niektórzy z irytacją grozili mi, że jeszcze się przekonam, że moja żona wcale nie jest zadowolona z tego, jak żyjemy. Śmiałem się z nich.
Generalnie, byłem zdania, że dobrze nam się z Marylą układa. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale nasz związek był spokojny, pozbawiony większych problemów. Maryla, wcześniej nieco kłótliwa, zupełnie wyzbyła się potrzeby udowadniania swoich racji. Nie awanturowała się, nie karała mnie fochami. Czasem podczas kłótni wychodziła z pokoju, ale nie dąsała się. Dawałem jej wtedy przestrzeń i po paru dniach wszystko wracało do normy.
Zaserwowała mi niespodziankę
Każdy na moim miejscu byłby więc w szoku, gdyby usłyszał, że Maryla chce rozwodu. Oznajmiła mi o tym wieczorem w ostatni dzień świąt wielkanocnych. Rozkwitała wiosna, robiło się coraz cieplej, chciało się żyć. Oglądałem serial i zjadałem resztki domowego sernika. W głowie powoli planowałem już nasz tegoroczny urlop, kiedy żona bezceremonialnie oznajmiła mi, że odchodzi. Po siedmiu latach małżeństwa!
– Co ty wygadujesz? – zdziwiłem się.
– Mówię poważnie. Odchodzę. Już dawno podjęłam tę decyzję, ale nie miałam odwagi zrobić kroku – powiedziała ze stoickim spokojem.
– Ale dlaczego? – zapytałem, choć to pytanie pewnie zabrzmiało trywialnie, a wręcz śmiesznie, w odpowiedzi na takie wyznanie.
Maryla prychnęła z gniewem.
– Masz kogoś! – wybuchłem. – Bo jaki niby miałby być inny powód? Dbałem o ciebie, szanowałem cię! Dlaczego miałabyś chcieć odchodzić, jeśli nie zawrócił ci w głowie inny facet?
– Niesamowite, jak wspaniałe masz o sobie mniemanie... – wyszeptała z gniewem Maryla. – Dbałeś o mnie? Żyliśmy osobnymi życiami! Dla ciebie to była wolność, dla mnie samotność! Tyle razy cię prosiłam, żebyś poświęcał mi więcej czasu, żebyś chciał nawiązać ze mną prawdziwą relację, ale ile razy można się prosić o coś, co powinno być w małżeństwie podstawą!
– I nie mogliśmy o tym porozmawiać? – zapytałem ze złością.
– Rozmawiać?! Ucinałeś temat, mówiąc, że żaden z ciebie romantyk i że nie chcesz żyć w więzieniu! Dawałeś mi do zrozumienia, że niczego nie zmienisz i że mam sobie radzić z tym, co mam!
Tak to się zakończyło
Dawno nie słyszałem, żeby Maryla tak wybuchła. Nie wiedziałem, co o tym sądzić, zupełnie zgłupiałem. Nie wiedziałem, czy grozi mi, żeby wymusić na mnie inne zachowania, czy mówi naprawdę...
– Nie chcę się rozwodzić. Przecież cię kocham. Może mógłbym jednak... – zacząłem ratować sytuację.
Maryla mierzyła mnie przez chwilę wzrokiem, po czym powoli wycedziła odpowiedź:
– Niczego już byś nie mógł, bo podjęłam decyzję. Skończył się czas na to, żebyś mógł coś zrobić. Miałeś dużo czasu i nawet nie zauważyłeś, że jestem z tobą potwornie nieszczęśliwa. Nie chcę takiego związku.
I po chwili zaczęła się pakować. Nie wiedziałem, co jeszcze mogę zrobić. Żebranie nie było w moim stylu. Stałym zwyczajem, dałem jej przestrzeń. Nie naciskałem, nie błagałem, nie awanturowałem się. Wiedziałem, że jeśli mam cokolwiek zdziałać, to Maryla musi sobie poukładać w głowie i ochłonąć z emocji.
Czekam już od tygodnia, a żona się nie odzywa. Czy to oznacza koniec mojego małżeństwa? Nie wiem, ale jeśli tak, to jak widać Maryla nie była mi pisana, chociaż przez tyle czasu myślałem, że jest inaczej. Nie zamierzam prosić o przebaczenie, bo nie uważam, żebym zrobił coś złego. Nie zdradziłem jej, nie oszukałem. Widziały gały, co brały.
Jakub, 32 lata
Czytaj także:
- „Mąż pojechał na majówkę z kumplami, a mnie zostawił samą w domu. Nawet nie zapytał o moje plany na długi weekend”
- „On miał żonę, a ja narzeczonego. Historia naszego związku to prawdziwy scenariusz na telenowelę”
- „Mąż pożyczył pieniądze szwagrowi i nie spytał mnie o zdanie. Innym daje, a mnie skąpi każdej złotówki”