Reklama

Ostatni rok był dla mnie prawdziwym sprawdzianem. Wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, próbując zapanować nad chaosem, który nieustannie kręcił się wokół nas – dwójka małych dzieci, praca, dom, niekończące się listy zadań. Mój mąż, Kamil, też ledwo łapał oddech między zmianami. Byliśmy zmęczeni, podirytowani i coraz częściej się mijaliśmy. Nigdy nie sądziłam, że pomoc przyjdzie od Teresy – mojej chłodnej, krytycznej teściowej. A jednak pewnego dnia zaproponowała, że zajmie się Olą i Frankiem. Myślałam wtedy, że może coś się między nami zmienia na lepsze.

Dzieci są kochane, ale...

Przez kilka dni naprawdę czułam, jakbyśmy złapali oddech. Teresa przychodziła rano punktualnie, zawsze schludnie ubrana, z torbą pełną krzyżówek, jakby właśnie tak wyobrażała sobie opiekę nad wnukami. Ola ją uwielbiała – „babcia daje kisiel przed obiadem!” – a Franek w końcu przestał płakać przy moim wyjściu. W pracy mogłam skupić się na mailach, a nie na telefonie z przedszkola, że „Ola znowu ma temperaturę”. Kamil był zadowolony, ja – wdzięczna. Nawet zaczęłam myśleć, że może my się po prostu źle do siebie nastawiłyśmy.

W piątek wróciłam wcześniej. Teresa siedziała w kuchni, popijała kawę i przekładała karteczki z notatnika. Zmarszczyła brwi, jakby szykowała się do rozmowy.

– Musimy pogadać, Natalio – powiedziała spokojnie, ale z taką stanowczością, że od razu poczułam napięcie. – Wszystko fajnie. Dzieci są kochane, naprawdę. Ale... – zrobiła pauzę – ta sytuacja wymaga doprecyzowania.

– Doprecyzowania?

– No... chodzi o to, że ja tu jednak codziennie jestem. Rezygnuję z czasu dla siebie. To jak praca.

– Myślałam, że chcesz pomagać, skoro możesz.

– Pomagam. Ale wiesz, nawet opiekunki coś dostają. Tak myślałam... tysiąc osiemset miesięcznie?

Zatkało mnie. Patrzyłam na nią bez słowa. Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zrobiłam z siebie idiotki, myśląc, że robi to z serca. To było jak zimny prysznic. W głowie mi się nie mieściło, że właśnie wyceniła czas z moimi dziećmi.

Ja jestem zbyt dumna?!

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż dudniło mi „tysiąc osiemset”. Miałam ochotę zadzwonić do Kamila od razu, ale wiedziałam, że jest jeszcze w pracy. Czekałam, aż wróci, a kiedy przekroczył próg, nie wytrzymałam.

– Twoja matka chce pieniędzy za opiekę nad dziećmi – rzuciłam bez wstępów.

– Jak to? – zdjął buty, zerkając na mnie zdezorientowany.

– No normalnie. Siedzi u nas od poniedziałku i dziś powiedziała, że oczekuje wynagrodzenia. „Jak opiekunka”, tak powiedziała.

Może... coś jej się należy? W końcu... codziennie tu przyjeżdża.

– Ty to serio mówisz? Kamil, ona sama zaproponowała pomoc. Sama! My jej o nic nie prosiliśmy. Myślałam, że to rodzina, nie firma usługowa.

Westchnął ciężko i usiadł na krześle.

– Wiesz, ona całe życie miała zasadę: nic za darmo. Może nie powinniśmy byli brać jej oferty tak wprost...

– A może ty po prostu znowu boisz się jej sprzeciwić? – poczułam, że nie panuję nad tonem. – Nie możesz raz, jeden jedyny raz powiedzieć, że coś ci się nie podoba?

– A może ty jesteś po prostu zbyt dumna, żeby się przyznać, że ktoś nam w ogóle pomaga?

– Pomaga? Kamil, to nie jest pomoc, to szantaż emocjonalny! Płacimy, albo się wynosi.

Patrzył na mnie długo. Po raz pierwszy od dawna staliśmy po dwóch stronach barykady.

Nie chciałam słuchać jej argumentów

Nie mogłam dłużej tego dusić w sobie. Zadzwoniłam do teściowej w niedzielę wieczorem i poprosiłam, żeby przyszła chwilę wcześniej w poniedziałek. Potrzebowałam rozmowy — twarzą w twarz. Kamil nic nie mówił, tylko kiwnął głową. Nie zaproponował, że zostanie, nie zapytał, czy chcę, żeby był obok. Może bał się, że znowu wybuchnę.

Usiadłyśmy w kuchni. Teresa rozłożyła ręce jak księgowa przed bilansowaniem.

– Natalia, nie rób takiej miny. Naprawdę uważasz, że przesadziłam?

– A ty uważasz, że to normalne? Że najpierw proponujesz pomoc, a po tygodniu wystawiasz rachunek?

– To nie rachunek, tylko uczciwość. Mój czas też coś znaczy. Mam swoje życie, swoje plany. Codziennie tu dojeżdżam, ogarniam, karmimy się złudzeniem, że to wszystko takie „naturalne”. Ale to praca. I męczy mnie to.

– Nikt cię nie zmuszał, Teresa. Naprawdę. Sama zaproponowałaś, my... po prostu się ucieszyliśmy. I pomyślałam, że może w końcu coś się między nami zmienia. Że chcesz być częścią naszej rodziny.

– Ale jestem. I właśnie dlatego mówię, jak jest. Bo nie chcę być wykorzystywana. Młodzi myślą, że wszystko im się należy.

Zamilkłam. W gardle rosła gula. Nie miałam już siły udawać, że to tylko kwestia pieniędzy.

– To nie jest pomoc, Teresa. To jest faktura do opłacenia. Dzięki, ale nie.

– Jak uważasz – odparła chłodno. – Ale pamiętaj: świat działa na zasadzie wymiany. Zawsze.

Zamknęłam za nią drzwi. Ręce mi się trzęsły.

Poczułam ulgę

Następnego dnia po prostu wyszłam z domu, kiedy Kamil jeszcze spał, i pojechałam do swoich rodziców. Mama otworzyła mi drzwi w fartuchu, w jednej ręce miała ściereczkę, w drugiej kubek z herbatą. Spojrzała na mnie i od razu wszystko zrozumiała.

– Dzieci śpią? – zapytała cicho.

– Zostały z Kamilem.

Nie pytała o więcej. Posadziła mnie w kuchni, zrobiła herbatę z maliną, taką, jaką lubiłam w liceum. Usiadłyśmy w ciszy. Nie musiałam nic mówić – łzy same zaczęły spływać.

– Może ja się nie nadaję do tego wszystkiego. Żona, matka, pracownica, logistyk, terapeutka, kucharka, księgowa. Może się nie nadaję – wyszeptałam.

Mama przygładziła mi włosy jak wtedy, gdy miałam dziesięć lat i dostałam jedynkę z matematyki.

– Nadajesz się. Tylko nie musisz być wszystkim naraz. Nie musisz brać wszystkiego na siebie. Nie każda pomoc jest pomocą. Czasem to przynęta. Czasem trzeba zapłacić za spokój, ale nie każdą cenę warto płacić.

W jej oczach była łagodność i spokój, który dawał mi więcej siły niż jakiekolwiek rady.

Zostałam u nich do późnego popołudnia. Nie dzwoniłam do Kamila. Nie odbierałam. Potrzebowałam tej ciszy.

Dopiero wieczorem napisałam mu, że wracam. Bez szczegółów. W drodze powrotnej czułam się trochę lżej, ale też wiedziałam już jedno – pewnych granic nie chcę więcej przekraczać. Nawet jeśli oznacza to zmianę wszystkiego.

Po otwarciu koperty nie miałam złudzeń

Wróciłam późno. Kamil siedział przy kuchennym stole, oparty o łokcie, wpatrzony w jakiś świstek papieru. Gdy tylko mnie zobaczył, wstał, ale nie podszedł. Po prostu wskazał na blat.

– Przyszło od mamy. Dzisiaj.

Podsunął mi dużą, kremową kopertę. W środku był zwykły wydruk z Worda. Zgrabna tabelka. Daty. Godziny. Podsumowanie. Na dole – łącznie: 880 zł. Dopisek: „Tylko za ostatni tydzień. Do przelania do końca miesiąca”.

Nie miałam siły się złościć. Nawet się nie zdziwiłam.

– Może to i lepiej – powiedział Kamil. – Przynajmniej wiemy, na czym stoimy.

– Ja nie chcę żyć w świecie, gdzie wszystko jest na rachunek. Nawet relacje rodzinne – odpowiedziałam. – Nie chcę uczyć dzieci, że każdy gest ma cenę.

Wzięłam kartkę, złożyłam ją starannie i schowałam do szuflady pod ręcznikami. Nie dlatego, że planowałam zapłacić. Po prostu nie chciałam, żeby to leżało na wierzchu.

W nocy długo nie spałam. Wpatrywałam się w sufit, myśląc o tym, jak łatwo można pomylić pomoc z handlem. I jak łatwo pozwalamy sobie wmówić, że powinniśmy być wdzięczni za coś, co nigdy nie powinno mieć ceny.

Następnego dnia poszłam do przełożonej i zapytałam o możliwość zmiany grafiku. Złożyłam też wniosek o kilka dni pracy zdalnej. Nie wiedziałam, czy się uda, ale wiedziałam jedno: więcej nie otworzę drzwi komuś, kto przynosi pomoc z cennikiem.

Nie zapłaciliśmy jej ani złotówki

Wieczorem usiadłam w pokoju dzieci. Franek wtulił się we mnie ze swoim kocykiem, a Ola przysypiała z książką na kolanach. Czułam spokój.

Nie porozmawiałam z teściową. Nie dzwoniłam. Nie pisałam. I nie zapłaciliśmy jej ani złotówki. Czy było mi z tym źle? Były momenty, kiedy zastanawiałam się, czy nie przesadzam. Ale potem patrzyłam na dzieci i przypominałam sobie, że nie chcę ich wychowywać w świecie, w którym za pomoc się płaci, a relacje rozlicza się jak umowę zlecenie.

Kamil… on potrzebował czasu. Może i nadal go potrzebuje. Nie wiem, czy kiedyś powie coś więcej niż „może masz rację” albo „sam nie wiem, co o tym myśleć”. Ale przynajmniej przestał mnie uciszać. Nie bronił już matki. To dużo. Czasem siedzieliśmy razem, nie mówiąc nic, tylko patrząc na dzieci i wiedząc, że możemy to poukładać. Po swojemu.

Nie wiem, czy Teresa wróci do naszego życia. Może przyjdzie na urodziny dzieci, może odezwie się przed świętami. Ale nie będę szukać jej akceptacji ani udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chcę niczego budować na lęku i przymusie.

Natalia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama