„Patrzę na pusty portfel i płaczę. W te święta mogę dać moim dzieciom tylko Wigilię dla ubogich”
„Obok nas siedziała starsza kobieta i jakaś młoda mama z trójką dzieci. Wszyscy byli trochę zawstydzeni, trochę spięci. Jakby nikt nie chciał za bardzo się rozglądać, żeby nie zobaczyć w cudzych oczach swojego własnego wstydu”.

Siedziałam przy kuchennym stole i liczyłam drobne z portfela. Dwa złote, pięćdziesiąt groszy, jeszcze jeden... Niecałe siedem złotych. Obok leżał pusty paragon i barszcz z torebki. Zaciskałam zęby, ale łzy i tak spływały mi po policzkach.
To miały być nasze święta. Takie prawdziwe — z choinką, zapachem pomarańczy, z opłatkiem. Julka narysowała kartkę dla Świętego Mikołaja i schowała ją pod poduszkę. Olek mówił, że marzy o samochodziku z pilotem. A ja? Ja marzyłam tylko o tym, żeby nie musieć im powiedzieć, że w tym roku nie będzie prezentów.
Po rozstaniu z ojcem dzieci zostałam sama. Wynajmowaliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pracowałam na umowie zlecenie, ale w grudniu wypłata jeszcze nie przyszła. Wzięłam telefon. Znalazłam stronę fundacji. Wigilia dla ubogich — sala parafialna, 24 grudnia, godzina 17:00.
Zamknęłam oczy i szepnęłam do siebie:
– Zabiorę ich tam. Będzie ciepło. Będzie kolęda. Będzie coś do zjedzenia.
To było wszystko, co mogłam dać swoim dzieciom w te święta.
Pokłóciłam się z byłą teściową
– To po co ci były dzieci, skoro nie potrafisz o nie zadbać?! – usłyszałam w słuchawce głos byłej teściowej. – Święta za pasem, a ty się o Wigilię dla biedaków pytasz?!
Zacisnęłam palce na telefonie tak mocno, że aż mnie zabolało.
– Nie mam z kim ich zostawić, a dostałam namiar, że tam mogą przyjść też dzieci… – próbowałam spokojnie, ale słowa utknęły mi w gardle.
– Ty je ciągniesz w tę swoją biedę jak kamienie u szyi! – ciągnęła. – Może tobie nie wstyd, ale one kiedyś ci to wypomną. Może już wypominają.
Zamilkłam. Tylko serce tłukło mi się jak oszalałe. Ona zawsze potrafiła trafić w czuły punkt.
– A może by tak ich ojciec pomógł, co? – wysyczałam w końcu. – Może by tak raz w roku zadzwonił, zapytał, co z dziećmi?
– Nie odwracaj kota ogonem! Ty ich wychowujesz, twoja odpowiedzialność. Jesteś ich matką! A nie ofiarą losu, która czeka, aż fundacja ją nakarmi!
Zacisnęłam oczy. W jednej sekundzie wypełniła mnie wściekłość. Gwałtowna, bolesna, bezsilna.
– A ty co wiesz o moim życiu?! – wykrzyczałam. – Myślisz, że wybieram to z przyjemności?! Że chcę patrzeć, jak moje dzieci cieszą się z używanej kolorowanki, bo na nic więcej mnie nie stać?!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Tylko mój przyspieszony oddech szumiał w słuchawce.
– Nawet nie wiesz, jak to jest – powiedziałam ciszej. – Jak to jest patrzeć, jak dziecko czeka na cud, a ty wiesz, że tego cudu nie będzie.
Rozłączyła się bez słowa. A ja zostałam w kuchni, sama z ciszą, ze złością i tym pytaniem, które powracało nocami jak echo:
– Czy naprawdę zawiodłam jako matka?
Chciałam chronić dzieci
– Mamo? – Julka stanęła w drzwiach kuchni. Miała na sobie piżamkę w różowe kotki i patrzyła na mnie tym swoim poważnym, ośmioletnim wzrokiem. – Dlaczego płakałaś?
Nie zdążyłam się wytrzeć. Po prostu siedziałam przy stole i pozwoliłam łzom lecieć, bo nie miałam już siły udawać.
– To nic, kochanie – uśmiechnęłam się przez łzy. – Mama jest tylko trochę zmęczona, dobrze?
– Ale ja słyszałam, jak krzyczałaś do telefonu… – podeszła bliżej. – Czy to przez nas? Bo nie mamy pieniędzy?
Wbiło mnie w krzesło.
– Ojej, Julka, nie… – przyciągnęłam ją do siebie. – To nigdy nie jest przez was. Wy jesteście moim światem, rozumiesz? Moim wszystkim.
Przytuliła się mocno. Pachniała pastą do zębów i dziecięcym szamponem. Pachniała spokojem, który tylko dzieci potrafią mieć, zanim świat zdąży im to zabrać.
– A będą w tym roku prezenty? – zapytała cicho, wtulona w moje ramię. – Bo w klasie wszyscy mówią, że już mają schowane pod choinką…
Zamarłam. Słów mi zabrakło.
– Wiesz… w tym roku zrobimy coś innego. Pójdziemy na Wigilię, gdzie będą inne dzieci, dużo jedzenia, kolędy… Taka wyjątkowa Wigilia. Zupełnie jak z bajki.
– Ale bez choinki? – zapytała z żalem. – I bez Mikołaja?
– Mikołaj przychodzi w różne miejsca – próbowałam się uśmiechnąć. – Może i tam zawita.
Julka pokiwała głową, ale widziałam, że nie do końca w to wierzyła. A ja? Ja czułam, jak serce pęka mi na kawałki. I jak bardzo brakuje mi kogoś, kto przytuliłby mnie tak, jak ja właśnie tuliłam ją.
Wigilia była udana
Weszliśmy do sali trochę przed czasem. W powietrzu unosił się zapach bigosu, barszczu i świeżo krojonego chleba. Na ścianach wisiały papierowe gwiazdy, z głośników cicho leciała „Cicha noc”. Dzieci trzymały mnie za ręce, niepewne, rozglądające się dookoła.
Było głośno. Ludzie rozmawiali przy stołach, wolontariusze w czerwonych koszulkach krzątali się z tacami. W kącie stała choinka, trochę krzywa, ale cała w lampkach i kolorowych łańcuchach z bibuły. Olek aż podskoczył.
– Mamusiu! Jest choinka! Zobacz!
– Widzę, skarbie – uśmiechnęłam się. – Jest piękna, prawda?
Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików. Podano nam talerz barszczu z uszkami, a potem bigos i karpia. Dzieci zajadały pierogi.
– Smakuje? – zapytałam cicho, patrząc, jak jedzą.
Julka skinęła głową, buzię miała umazaną czerwonym barszczem.
– Bardzo.
Obok nas siedziała starsza kobieta i jakaś młoda mama z trójką dzieci. Wszyscy byli trochę zawstydzeni, trochę spięci. Jakby nikt nie chciał za bardzo się rozglądać, żeby nie zobaczyć w cudzych oczach swojego własnego wstydu.
– Dobry wieczór – odezwała się starsza pani. – Pierwszy raz?
– Tak – odparłam. – Ale nie ostatni, chyba.
– Dobrze, że są takie miejsca – mruknęła. – Człowiek choć przez chwilę nie czuje się sam.
I wtedy Julka szepnęła:
– Mamusiu… To najfajniejsza Wigilia. I jestem taka najedzona.
Uśmiechnęłam się. Na koniec dzieci dostały pod mikołaju z czekolady, a ja małą paczkę z produktami, które pozwolą nam poczuć trochę normalności.
Byłam rozczarowana życiem
Dzieci zasnęły, a ja zostałam sama z nocą i myślami. W kuchni panowała cisza, tylko lodówka buczała cicho. Usiadłam przy stole, otulona kocem, z kubkiem herbaty.
Zrobiłam wszystko, co mogłam, prawda? Przynajmniej dziś. Ubrałam dzieci, uczesałam Julkę, opowiedziałam bajkę o reniferze, który zgubił sanie. Uśmiechałam się, kiedy wolontariusz mówił do mnie „proszę pani”. Trzymałam głowę wysoko. Udawałam. Bo musiałam. A teraz? Teraz już nie musiałam niczego udawać.
Czułam, jak w środku rozlewa się we mnie pustka. Nie taka filmowa. Taka zwykła, codzienna. Taka, której się nie pokazuje nikomu. Próbowałam zrozumieć, jak to się stało, że znalazłam się właśnie tu. Sama. Bez pracy. Bez planu. Bez nikogo, kto zapytałby: „Jak się czujesz, Anka?”
Myśli krążyły wokół jednego: gdyby on został… Gdyby nie wyszedł pewnego dnia z plecakiem i nie powiedział: „To nie dla mnie, nie umiem”. Gdyby chociaż potrafił zadzwonić w święta. Choćby zapytał, co u Julki, co u Olka. Nie zapytał.
Wstałam, podeszłam do okna. W klatce naprzeciwko ktoś jeszcze świecił lampki choinkowe. Ktoś miał komu powiedzieć: „dobranoc”. A ja? Ja odłożyłam pusty kubek i powiedziałam tylko cicho:
– Dobrze, że chociaż mam dzieci.
I to musiało mi wystarczyć.
Dzieci były szczęśliwe
Obudził mnie śmiech. Taki prawdziwy, dziecięcy, lekki. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zerwałam się z łóżka i zajrzałam do pokoju dzieci.
Julka siedziała na podłodze i kolorowała jakieś obrazki, a Olek próbował zbudować coś z plastikowych klocków.
– Mamo, zobacz! – zawołała Julka. – To są kolorowanki z wczoraj. Wzięłam ze stołu po Wigilii. Narysowałam choinkę!
Podeszłam. Na kartce były trzy postacie: ja i dzieci, trzymające się za ręce przy wielkiej choince. Wszystko w krzywych liniach, z różowym niebem i zielonym śniegiem. Ale podpis…
„Moja mama jest najlepsza na świecie”.
Zrobiło mi się ciepło. Jakby ten sztywny, zaciśnięty węzeł winy i strachu nagle trochę się rozluźnił.
– Julka… – szepnęłam.
– To prawda, mamo – powiedziała poważnie. – Bo byłaś z nami, nawet jak nie było prezentów. I zrobiłaś święta. I było super.
Olek podniósł głowę i dodał:
– I był barszcz!
Roześmiałam się przez łzy. Prawdziwe, ciepłe, nie z rozpaczy, ale z czegoś innego. Z ulgi. Ze wzruszenia. Z tego, że dzieci widzą więcej, niż nam się wydaje. Wstałam.
– Zrobię wam kakao – powiedziałam.
– Z mlekiem?! – zapytał Olek z nadzieją.
– Tak – odpowiedziałam z uśmiechem. – I z dużą ilością miłości.
Anna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zastawiłam nasze obrączki ślubne, żeby zrobić zakupy na Boże Narodzenie. Teraz nie wiem, jak powiedzieć to mężowi”
- „Planowałem zostawić żonę tuż po Bożym Narodzeniu. Miało być z klasą, ale wróciłem za późno i wywołałem katastrofę”
- „Mąż z teściem zniszczyli mi całą magię świąt. Zamiast rodzinnego ciepła, czułam się jak aktorka w słabym spektaklu”

