„Paragon za pączki na tłusty czwartek zmroził mnie do szpiku kości. Mój mąż nie tylko stracił pieniądze, ale i żonę”
„Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew, ale zacisnęłam zęby. Może rzeczywiście przesadzam? Może to tylko moja wyobraźnia? Może powinnam się cieszyć, że w ogóle pamiętał, jakkolwiek się starał? A przecież nie wymagałam aż tak wiele od niego”.

- Redakcja
Nie spałam dobrze tej nocy. Mały znowu budził się co godzinę, marudząc i płacząc. Przebierałam go, lulałam, śpiewałam cicho, żeby nie obudzić męża, który i tak pewnie miał ciężki dzień w pracy. Rano wstałam pierwsza, żeby zrobić mu kawę. Jak co roku, w tłusty czwartek, miał przynieść pączki z tej cukierni, gdzie zawsze ustawiała się kilometrowa kolejka. Czekałam na nie cały rok.
Kiedyś sam mówił, że specjalnie dla mnie je kupuje, bo wie, jak je uwielbiam. Obiecał, że tym razem kupi więcej, żebym mogła sobie dogodzić. Tak niewiele mi już zostało z przyjemności. Odkąd urodziłam, moje życie to karmienie, pranie i usypianie. Marzyłam o tych ciepłych, świeżych pączkach.
Zapomniał o pączkach dla mnie
Godzina 16:00. Mąż powinien już być w domu. Rozglądałam się po kuchni, wyobrażając sobie pączki na stole. Może jest już w samochodzie? Może jeszcze się gdzieś zatrzymał? Wysłałam mu SMS-a: „Gdzie jesteś? Mam ochotę na pączki”.
Nie odpisał. Dziecko spało, a ja usiadłam na kanapie, wpatrując się w ekran telefonu. Minęło pół godziny. Zaczęłam się niepokoić. W końcu zadzwoniłam. Odebrał dopiero po trzecim sygnale.
– O, hej. Właśnie wychodzę z pracy – rzucił niedbale.
– A pączki? – zapytałam, starając się nie zabrzmieć jak rozhisteryzowana żona.
– O cholera, zapomniałem! – zaśmiał się nerwowo. – Ale wiesz co? Zaraz wejdę do cukierni po drodze i coś ci wezmę.
Coś mi weźmie. Coś? Miałam ochotę rzucić telefonem. Oby miał dobrą wymówkę, bo miał przecież kupić je dziś rano.
Zawiodłam się na nim
Mój mąż o 17:30 wszedł do domu, niosąc w ręce papierową torbę z supermarketu. Serce mi zamarło.
– No proszę, kupiłem – powiedział z uśmiechem, jakby wręczał mi bukiet róż.
Zajrzałam do środka. Smętne marketowe pączki wgniecione od góry. Suche, pewnie ze śladową ilością nadzienia.
– To nie są te pączki, które chciałam – powiedziałam cicho.
– Oj Celina, daj spokój, pączek to pączek – westchnął, zdejmując buty.
Poczułam, jak wzbiera we mnie gniew, ale zacisnęłam zęby. Może rzeczywiście przesadzam? Może to tylko hormony? Może powinnam się cieszyć, że w ogóle pamiętał? Nie wymagałam aż tak wiele od niego. Zjadłam pół jednego pączka z torby, gryząc go z trudem. Był czerstwy i pusty.
Miałam coraz więcej podejrzeń
Wieczorem, gdy nakładałam mu kolację, z bliska poczułam, że jego koszula pachnie czymś słodkim. Nie wanilią. Nie lukrem. Czymś jeszcze innym. Kobiecymi perfumami. Serce zaczęło mi walić.
– Gdzie byłeś po pracy? – zapytałam spokojnie, starając się opanować drżenie w głosie.
– Mówiłem ci, kupowałem pączki – odparł, nawet na mnie nie patrząc.
– Ale te, które przyniosłeś, są z supermarketu.
– Bo nie było już tych z cukierni – burknął, jakby go to irytowało.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na chwilę na korytarz i odruchowo podniosłam jego kurtkę, która właśnie spadła z wieszaka. Na podłogę wypadł lekko zmięty paragon. Coś mnie tknęło, by sprawdzić, czego dotyczył. Dziesięć pączków z różą i budyniem z cukierni „Pod Różą”. Nasze tradycyjne zamówienie. Patrzyłam na paragon, czując, jak coś we mnie pęka.
Tego było już za wiele
Weszłam do kuchni, ale nie zrobiłam awantury od razu. Po prostu czekałam. Obserwowałam go, jak spokojnie siedzi na kanapie i przegląda telefon. Jak uśmiecha się do ekranu. Jak odpowiada na wiadomości.
Dopiero po chwili położyłam przed nim paragon. Spojrzał na niego, potem na mnie.
– Skąd to masz? – zapytał cicho.
– Gdzie są te pączki? – zapytałam zimno.
– Celina, daj spokój…
– Gdzie są te pączki?! – prawie wrzasnęłam, tracąc panowanie nad sobą.
Patrzył na mnie z otwartymi ustami. Po raz pierwszy od dawna wyglądał na przestraszonego. Wpatrywałam się z wyczekiwaniem w jego oczy.
– To dla klientów z biura… – zaczął i odwrócił wzrok, ale przerwałam mu śmiechem.
– Klientów?! Kogo ty chcesz oszukać?
Odpowiedziała mi tylko cisza.
– To dla jakiejś innej kobiety, prawda? – powiedziałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.
Rzuciłam tym oskarżeniem w ciemno. Sama nie wiem, dlaczego akurat o to wtedy zapytałam. Może to kobieca intuicja podpowiedziała mi ten scenariusz. Ale on nie zaprzeczył.
Nie mogłam w to uwierzyć
Nie wiem, co było gorsze. To, że naprawdę mnie zdradzał, czy to, że uznał, że inna kobieta zasługuje na najlepsze pączki, a ja na ochłapy. Mógł chociaż lepiej się z tym kryć.
Wstałam, wzięłam tę przeklętą torbę z supermarketowymi pączkami i cisnęłam nią w jego stronę.
– Skoro ja dostaję resztki, to jedz to sobie sam!
Nic nie powiedział. Patrzył na mnie w milczeniu. Może liczył, że mu wybaczę? Że odwrócę się i pójdę spać, udając, że nic się nie stało? Ale ja nie zamierzałam już udawać.
– Jak ona ma na imię? – zapytałam, oddychając ciężko.
– Celina, proszę cię…
– Jej imię – głos mi drżał, ale byłam gotowa wyszarpać to z niego siłą.
– Agnieszka.
Kiedyś mówił, że lubi to imię. Że brzmi ciepło i miękko. Gdzieś w głowie przypomniałam sobie, jak parę tygodni temu znalazłam w samochodzie rachunek z jakiejś restauracji z kolacji dla dwojga. Uśmiechnął się wtedy głupio i powiedział, że był z kumplem z pracy, że to nic. A ja nie dopytywałam, uwierzyłam.
– To dlatego jesteś wiecznie zmęczony? – wyszeptałam. – Bo po pracy, zamiast wracać do domu, do dziecka, rozwozisz pączki do cudzych łóżek?
Zacisnął szczękę. Wiedziałam, że trafiłam w sedno.
– Celinka…
– Nie – uniosłam dłoń, jakby to mogło go zatrzymać. – Nie tłumacz się. Po prostu powiedz mi, od kiedy.
Nie odpowiedział.
– Długo? – spytałam, choć już znałam odpowiedź.
Milczał. Poczułam, że mnie mdli. Obróciłam się na pięcie, chwyciłam wózek ze śpiącym w nim synkiem i wyszłam do sypialni. Jeszcze słyszałam, jak mówi moje imię za drzwiami, jak próbuje coś wyjaśnić, ale nie chciałam już słuchać. To nie była kłótnia o pączki. To było podsumowanie mojego małżeństwa.
Pączki mi obrzydły
Wzięłam małego na ręce i zamknęłam się w sypialni. Nie płakałam. Nie mogłam. Położyłam się, wsłuchując w ciszę. W pokoju obok słyszałam ciche szuranie – jakby ktoś podnosił torbę z podłogi. Może się pakował? A może miał nadzieję, że rano wstanę, zmyję makijaż, włożę czystą bluzkę i będziemy żyć dalej.
Ale ja już wiedziałam, że coś się skończyło. Zamknęłam oczy, zaczęłam planować kolejne kroki. Jutro rano wyciągnę pieniądze z konta oszczędnościowego, te, które miały być „na gorsze czasy”. Potem wyślę SMS-a do mamy, czy mogę przyjechać na kilka dni.
Dziś leżałam, patrząc w sufit, czując w ustach gorzki posmak czerstwego pączka. I myślałam tylko o tym, że zasługuję na więcej.
Celina, 32 lata
Czytaj także:
„Chciałam od teściowej przepis na pączki na tłusty czwartek, ale mnie wyśmiała. Mam sobie na niego zasłużyć”
„Łudziłam się, że 11 lat młodszy facet będzie mi wierny. Mogłam stawać na rzęsach, a jego i tak ciągnęło do łóżka innej”
„Zbuntowałam się przeciwko władczemu mężowi i odkryłam żyłę złota. Teraz to on pozna łaskę mojego wypchanego portfela”