„Ostrzegałam córkę, że mężczyźni, pieniądze i miłość to złe połączenie. Dziś wie, że matki należy zawsze słuchać”
„Następnego dnia wstałam wcześnie, jak zawsze. Rozwieszałam pranie, kiedy usłyszałam ciche pukanie. Przyszła do mnie, bez makijażu, z twarzą zmęczoną. Usiadła na brzegu kanapy, jakby nie była pewna, czy może”.

- Redakcja
Jestem wdową od siedmiu lat. Stasiu odszedł cicho, jakby przepraszał, że zostawia mnie samą z domem, z rachunkami, z naszą córką Karoliną. Zawsze był taki… porządny, uczciwy, ale trochę za miękki. W końcu to ja byłam tą, która załatwiała sprawy na poczcie, kłóciła się z dostawcą gazu, kombinowała z obiadem, żeby wystarczyło na dwa dni. On przynosił do domu pensję, całował mnie w czoło i znikał z gazetą w pokoju. Ale kochał, wiem to.
Wiodło jej się
Zostałam z rentą, która nie starcza na wszystko. Żyję oszczędnie. Dzielę chleb na porcje i zjadam piętki. Skarbonka w szafce wciąż się nie napełnia, choć wrzucam tam każdą pięciozłotówkę, która zostanie mi po opłatach. Marzyłam, że kupię za to wełniany koc na zimę, ale raczej wydam je na nowy czajnik, bo stary przecieka.
Karolina zawsze była ambitna. Skończyła studia, znalazła dobrą pracę. Ma więcej na koncie w tydzień niż ja w miesiąc. Ale odkąd pojawił się Paweł, wszystko się zmieniło. Stała się rozkojarzona, jakby żyła w jakimś serialu romantycznym. Gotowa oddać mu wszystko – czas, pieniądze, siebie. Ja tylko patrzyłam, jak coraz mniej jej zostaje dla mnie.
Którejś niedzieli jak zwykle wpadła do mnie na obiad. Siedziałyśmy przy kuchennym stole. Stół był stary, ale stabilny, ten sam, przy którym uczyła się pisać, lepiła pierogi z ojcem, a później malowała paznokcie przed randką. Teraz odsuwała od siebie rachunki, jakby były zaraźliwe. Spojrzałam na kartkę z logo elektrowni i wzięłam głęboki oddech.
– Wiesz, że ten miesiąc był trudny. Sama już nie wiem, jak to ogarnąć – powiedziałam spokojnie, nie chcąc zaczynać tej rozmowy od razu od pretensji.
Nie rozumiała mnie
Karolina podniosła wzrok znad telefonu i uniosła brwi.
– To tylko sto pięćdziesiąt złotych. Co to za dramat?
Dosłownie zaniemówiłam. W głowie przeleciały mi obrazy: ostatnie zakupy, kiedy zrezygnowałam z sera, żeby starczyło na proszek, i moment, kiedy dolałam wody do resztki płynu do naczyń. To dla niej może nie dramat, ale dla mnie to już była granica.
– Dla ciebie może nie dramat… – powiedziałam cicho.
– Po prostu czasem wyluzuj. Nie wszystko trzeba liczyć – rzuciła, znowu wpatrując się w ekran.
Słowa ugrzęzły mi w gardle. Mogłabym jej powiedzieć, że kiedyś też nie liczyłam. Że kiedy byłam młoda, wierzyłam, że wszystko jakoś się ułoży. Ale wtedy człowiek nie miał jeszcze na głowie córki, czynszu i samotnych wieczorów.
Karolina wstała i sięgnęła po torebkę. Zapowiedziała, że wychodzi, bo ten jej Paweł podobno zarezerwował stolik w jakiejś nowej restauracji. Nie chciałam nawet pytać, czy znowu ona zapłaci. Wiedziałam, że tak.
Zamknęłam za nią drzwi i przez chwilę patrzyłam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Tylko sto pięćdziesiąt złotych. A ja się wahałam, czy kupić ziemniaki na worek, bo taniej, czy na kilogramy.
Miała swój świat
Kiedy wyszła, zalałam sobie drugą herbatę z tej samej torebki. Usiadłam przy stole i zaczęłam liczyć. Renta, opłaty, lekarstwa, jedzenie. Dodałam, odjęłam, i znowu zabrakło. Spojrzałam na zeszyt, w którym zapisywałam wydatki. Wszystko było skrupulatnie rozpisane. Jedna pomyłka i nie starczy na leki na ciśnienie. Albo na węgiel, jeśli zima zaskoczy wcześniej.
Myślałam o Stasiu. Też bywał nieobecny, ale jak miałam ciężko, brał rękawice i szedł do roboty, nawet chore nogi nie były wymówką. Karolina jest inna. Daje z siebie wszystko… ale nie mnie, tylko swojemu nowemu facetowi. Zawsze oddawałam się cała. Najpierw Stasiowi, potem jej. Teraz siedziałam sama z parującą herbatą i myślą, że może właśnie tak to się kończy, kiedy nie zostawiasz nic dla siebie.
Było już późno, kiedy usłyszałam klucz w zamku. Od razu poznałam po krokach, że coś się stało. Karolina weszła do kuchni i usiadła naprzeciwko mnie. Nie zdjęła nawet płaszcza. Oczy miała czerwone, makijaż rozmazany. Nic nie mówiła. Z czajnika ledwo starczyło wody na jedną szklankę. Postawiłam herbatę przed nią, nie pytając o nic. Siedziałyśmy w ciszy.
Była zdruzgotana
W końcu uniosła głowę i szepnęła:
– Paweł… odszedł. Po prostu zniknął.
Wzruszyłam ramionami i spojrzałam w okno. Deszcz zaczął bębnić o szybę.
– Nie rozumiem… wszystko mu dawałam. Wszystko.
– I co ci zostało? – Zapytałam, nie podnosząc głosu.
– Nic – odpowiedziała po chwili.
– Nieprawda – powiedziałam spokojnie. – Masz więcej, niż myślisz.
Spojrzała na mnie, czekając. Oparłam dłonie na stole.
– Dobrze, że nie zdążyłaś mu oddać wszystkiego. Zostawiłaś coś sobie: nauczkę.
Następnego dnia wstałam wcześnie, jak zawsze. Rozwieszałam pranie, kiedy usłyszałam ciche pukanie. Przyszła do mnie, bez makijażu, z twarzą zmęczoną. Usiadła na brzegu kanapy, jakby nie była pewna, czy może.
– Miałaś rację – powiedziała cicho. – Nigdy mnie nie kochał. Kochał to, co mu dawałam.
Nie odpowiedziałam od razu. Podałam jej chusteczki i usiadłam obok.
– Chciałam być dla niego wszystkim. A on…
– A ty? Kim jesteś dla siebie?
Zaczęła bawić się końcem rękawa.
– Nie wiem – szepnęła.
Dostała nauczkę
Objęłam ją, pierwszy raz od bardzo dawna. Nie dlatego, że wybaczyłam, nie dlatego, że zapomniałam. Dlatego, że znowu była moją córką, nie jego cieniem. Minęły dwa tygodnie. Nie rozmawiałyśmy o nim więcej. Nie pytałam, czy dzwonił. Ona nie wspominała, że chciał wrócić.
Karolina mieszkała czasami u mnie. Wstawała wcześnie, zaczęła robić śniadania i zaglądać do zeszytu z wydatkami. Kilka razy zostawiła na stole pieniądze. Pewnego dnia przyniosła zakupy. Zwykłe rzeczy: chleb, mąka, herbata. Usiadła przy stole i zaczęła obierać ziemniaki. Nie musiała nic mówić. Zrozumiałam, że wraca. Może nie do końca, może tylko trochę, ale wraca.
Którejś nocy nie mogłam zasnąć. Kręciłam się w łóżku, aż poszłam sprawdzić, czy okna są zamknięte. Kiedy przechodziłam obok pokoju Karoliny, zobaczyłam, że zasnęła przy zapalonej lampce, z książką na kolanach. Leżała spokojnie, przykryta po samą brodę. Oddychała równo.
Patrzyłam na nią przez chwilę. Tyle w niej było z tamtej dziewczynki, która biegła kiedyś z rozczochranymi włosami po podwórku. I tyle z kobiety, która uwierzyła komuś bardziej niż sobie. Może teraz już wie, że nie wszystko warto oddawać ukochanej osobie.
Grażyna, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sekrecie przed rodziną zaciągnęłam kredyt na ślub córki. Teraz zamiast podziękowań odbieram upomnienia z banku”
- „Zarabiamy krocie, ale na rachunki pożyczam od matki. Wstydzę się przed rodziną, na co mój mąż wydaje nasze pieniądze”
- „Ja od 3 godzin szykowałam kolację na rocznicę, a mój mąż i tak wolał sos grzybowy teściowej. Musiałam przerwać tę farsę”

