„Ostatnie wakacje przed ślubem spędziłam na plaży w Chorwacji. Nad smażoną doradą zrozumiałam, że to małżeństwo to błąd”
„Na naszych talerzach leżały smażone dorady, parujące i pachnące cytryną. Marek jadł spokojnie, bez pośpiechu, jakby nigdzie się nie spieszył. Ja odkrajałam widelcem kawałki ryby i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć”.

- Redakcja
Gdyby ktoś spojrzał na moje życie z zewnątrz, powiedziałby: „ideał”. Tylko że ja już od jakiegoś czasu czuję się jak aktorka na castingach, która nauczyła się grać cudzy scenariusz, a teraz nawet nie wie, kiedy dokładnie przestała być sobą.
Tomek, mój narzeczony, jest uporządkowany, ambitny, z konkretnym planem na życie, w którym jestem ja, dom na kredyt, dzieci w odstępie dwóch lat i wakacje raz do roku w hotelu z programem animacyjnym. Kocham go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż ostatnio słowo „ślub” budzi we mnie nie radość, a napięcie.
– Albo się wyciszysz, albo wybuchniesz na ślubnym kobiercu – powiedziała mi Kasia, moja najlepsza przyjaciółka, kiedy przy kolejnej próbie wyboru między serwetkami w kolorze ecru a kości słoniowej rozpłakałam się jak dziecko.
Kasia wie, kiedy odpuścić, a kiedy tupnąć nogą. Patrzy na mnie i widzi więcej niż ja sama. Dlatego właśnie zaproponowała Chorwację.
– Na ostatni oddech przed ślubem – powiedziała.
Na początku pokręciłam głową. „Nie mam czasu”, „Co Tomek powie?”, „Zaraz wesele!”. Ale potem, tej samej nocy, spojrzałam w lustro i pomyślałam tylko jedno: „Ja już nie żyję. Ja tylko egzystuję”. I odpisałam Kasi jednym słowem: „Jedziemy”.
Chciałam odpocząć
W Chorwacji powietrze pachniało inaczej. Po kilku godzinach jazdy i chaotycznym rozpakowaniu walizek poszłyśmy z Kasią na taras naszego pensjonatu. Widok na rzekę zaparł mi dech.
Potem ruszyłyśmy na spacer wzdłuż rzeki. Było późno, słońce nie grzało już tak mocno, a woda wydawała się niemal nieruchoma. Usłyszałyśmy śmiech i plusk. Grupa ludzi kąpała się, a obok nich stał mężczyzna z kajakiem. Miał ciemne włosy, opaloną skórę.
– Dzień dobry, dziewczyny – odezwał się, kiedy znalazłyśmy się bliżej. – Chcecie spróbować?
– Ja mogę – Kasia uśmiechnęła się bez wahania. – Ale nie wiem, czy moja koleżanka się odważy.
– Nigdy nie pływałam kajakiem – odparłam.
– To najlepszy powód, żeby zacząć – powiedział, patrząc prosto na mnie. – Mam na imię Marek.
Uścisnęłam jego dłoń, nieco zbyt ostrożnie.
– Natalia.
– Pomogę ci, nie martw się – dodał i już po chwili trzymałam wiosło, wchodząc ostrożnie do kajaka. Kasia piszczała z ekscytacji, a Marek szedł za nami brzegiem, co jakiś czas dając wskazówki.
To było coś nowego
Po jakiejś godzinie pluskania się usiedliśmy razem na brzegu. Kasia rozmawiała z kimś przez telefon, a ja i Marek zostaliśmy sami.
– Często tu jesteś? – zapytałam, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Prawie codziennie. Lubię to miejsce.
Kolejne dni płynęły tak, jakby nie istniał zegarek. Wstawałyśmy z Kasią późno, jadłyśmy leniwe śniadania, piłyśmy kawę i ruszałyśmy w stronę rzeki, gdzie zawsze pojawiał się Marek. Bywały dni, że zabierał nas dalej – pokazywał miejsca, których nie było na żadnej mapie turystycznej. Naturalne baseny, strome skały z widokiem na horyzont, zatoczki, gdzie woda była tak czysta, że widziało się każdy kamień na dnie.
Któregoś dnia zabrał mnie do miejscowej tawerny. Kasia nie poszła z nami, wymówiła się bólem głowy. Usiadłam naprzeciwko Marka przy stoliku z widokiem na port. W porze kolacji tawerna była pełna.
Otworzył mi oczy
Na naszych talerzach leżały smażone dorady, parujące i pachnące cytryną. Marek jadł spokojnie, bez pośpiechu. Ja odkrajałam widelcem kawałki ryby i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
– Co ty właściwie robisz, poza tym, że spędzasz całe dnie na rzece i zadajesz dziwne pytania? – wypaliłam bez zastanowienia.
– Nie robię planów. Żyję – powiedział. – Pływam, pracuję sezonowo, śpię w aucie albo u znajomych. Czasem przez tydzień nie mam zasięgu.
– Brzmi jak bajka. Bez obowiązków, bez rachunków do zapłacenia.
– I bez ludzi, którzy czegoś ode mnie chcą – dodał spokojnie. – Ale ty nie brzmisz, jakbyś zazdrościła. Brzmisz, jakbyś zapomniała, że możesz chcieć czegoś innego.
Spojrzałam na niego, a potem z powrotem na talerz.
– Co byś zrobiła, gdybyś nie bała się niczego? – zapytał nagle.
Zamarłam z widelcem w połowie drogi do ust. Pytanie zapadło we mnie jak coś ciężkiego. Powoli odłożyłam widelec na talerz.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Chyba uciekła.
– Od czego?
– Od wszystkiego, co wygląda dobrze na zdjęciach, ale źle się śni.
Dał mi do myślenia
Marek nie odpowiedział od razu. Dopił piwo, odsunął talerz i położył ręce na stole. Patrzył na mnie długo i bez oceniania.
– Wiesz, że nie każdy, kto żyje inaczej, musi być uciekinierem?
– Wiem. Ale ja chyba właśnie jestem.
Ostatniego wieczoru spotkaliśmy się w tej samej tawernie co wcześniej. Marek czekał już przy stoliku, z mokrymi włosami i lekkim uśmiechem, który przyciągał. Usiadłam naprzeciwko i przez chwilę milczeliśmy. Wreszcie powiedziałam:
– Za tydzień wychodzę za mąż.
Marek uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Czekał.
– Nie mogłam ci wcześniej powiedzieć. Ale musiałam to przeżyć.
– To było prawdziwe – odparł cicho. – I to ci zostanie.
Zamilkłam. Chciałam go dotknąć, powiedzieć, że nie wiem, co teraz. Że nie chcę wracać, a jednocześnie nie wiem, gdzie zostać. Ale on tylko spojrzał na mnie tak, jak nikt dotąd. Spokojnie, bez żalu.
– Nie wrócisz już taka sama.
Zrozumiałam coś
Warszawa pachniała kurzem i rozgrzanym asfaltem. Tomek przywitał mnie na lotnisku z kwiatami, całusem w policzek i pytaniem, czy dobrze się bawiłyśmy. Odpowiedziałam coś o słońcu i wodzie, uśmiechnęłam się, ale to nie był już mój uśmiech.
Przez pierwsze dni robiłam wszystko, co wypadało. Pokazywałam zdjęcia, opowiadałam anegdoty, sprawdzałam listę gości i pilnowałam terminów. Ale w środku wszystko mi zgrzytało. Jakby ciało wróciło, ale reszta została gdzieś daleko.
Wieczorami wychodziłam sama na długie spacery. Próbowałam napisać do Marka. Najpierw zwykłe „Cześć, jesteś?”, potem coś dłuższego, ale skasowałam zanim wysłałam. Za trzecim razem napisałam jedno zdanie: „Nie wiem, co ze mną zrobiłeś, ale już nie jestem tą samą osobą”. Odpowiedzi nie było.
Tydzień przed ślubem obudziłam się wcześnie. Wstałam, zrobiłam herbatę, usiadłam przy stole i patrzyłam na białą suknię wiszącą w pokrowcu. I wtedy zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić.
Wieczorem powiedziałam Tomkowi. Myślał, że żartuję. Potem krzyczał.
– Co ci odbiło?! Przecież wszystko było gotowe!
Stałam spokojnie, choć drżały mi ręce.
– Ja nie byłam gotowa. I już nie będę. Nie chcę tak żyć.
Wyszedł trzaskając drzwiami. A ja zostałam. Sama, ale dziwnie spokojna.
Podjęłam decyzję
Kasia przyszła wieczorem z winem i lodami.
– Powiedz mi tylko jedno – zaczęła, siadając obok. – Zrobiłaś to dla niego?
– Nie. Dla siebie – odpowiedziałam, choć wcale nie czułam się pewna.
W kolejnych dniach świat zwolnił. Spacerowałam po mieście bez celu, siadałam na ławkach, patrzyłam na ludzi i próbowałam zrozumieć, co właściwie się ze mną dzieje. Czasem płakałam bez powodu. Czasem śmiałam się nagle, z byle czego. Napisałam do Marka jeszcze raz. Nic. Zostawiłam wiadomość bez oczekiwań. Wiedziałam już, że nie odpowie.
Wieczorem, znów z Kasią, siedziałyśmy przy herbacie. Cisza między nami nie była ciężka.
– Nie wiem, co będzie dalej – powiedziałam cicho. – Ale przynajmniej to moja decyzja.
Ona kiwnęła głową i nic nie dodała. Słuchałam odgłosów miasta, myśląc o rzece, o jego głosie, o tym, że nie każdy, kto cię zmienia, zostaje. I może to jest właśnie cała prawda o dorastaniu.
Natalia, 28 lat
Czytaj także:
- „Po latach spotkałam moją miłość z liceum. Nie należy wchodzić 2 razy do tej samej rzeki, żeby nie opaść na samo dno”
- „Kochanka męża uratowała mnie po 15 latach gnicia w małżeństwie. Jeden SMS w jego telefonie szybko otworzył mi oczy”
- „Znalazłam stary telefon męża. Jedno zdjęcie z jego samotnych wakacji w Grecji zniszczyło nasze wspólne życie”

