Reklama

Czasami budzę się rano i myślę: „Dziś będzie inaczej. Dziś się dogadamy. Dziś będzie dobrze”. A potem znowu widzę tę samą stertę rachunków na stole. Kartki z czerwonymi nagłówkami, które wpatrują się we mnie jak oskarżenie.

Żył grami

Mój mąż Daniel to typ, który potrafi przez godzinę wybierać słuchawki do telefonu, ale nie ma siły, żeby zadzwonić do dostawcy prądu, gdy grożą nam odcięciem. On zawsze mówi, że jakoś to będzie, a ja muszę być tą, która wie, że „jakoś” nie wystarczy. Bo trzeba zapłacić za czynsz, przedszkole, kupić buty dla Kacpra, który w tydzień rozdziera każde nowe adidasy. Trzeba mieć głowę na karku, a ja mam wrażenie, że dźwigam cały ten dom na własnych barkach.

Ostatnio próbowałam z nim porozmawiać. Pokazałam mu ponaglenie z elektrowni. Ale on tylko wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania jakiegoś forum o konsolach. Czasem mam wrażenie, że Daniel bardziej przeżywa premierę nowej gry niż to, że nie mamy na ratę kredytu.

Kacper ma sześć lat i ślepo ufa tacie. Gdy Daniel wraca z nową zabawką, Kacper zapomina, że trzy dni temu płakał, bo nie mógł pojechać na wycieczkę z przedszkola. A Lena tuli się do mnie tak, jakby czuła, że muszę mieć chociaż ją, żeby się nie rozsypać. I tak to wygląda. Ja – matka trójki. Bo przecież Daniel też wymaga ciągłej opieki, przekonywania, że warto się postarać. Tylko że ja już nie mam siły.

Był beztroski

Któregoś dnia pojechaliśmy do centrum handlowego. Dzieci biegały między alejkami, Lena domagała się wózka, żeby mogła usiąść, Kacper wypatrzył jakiegoś robota i już ciągnął Daniela za rękaw. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam skupić się na podstawach – mleko, chleb, kasza, ser. Tyle. Nic więcej.

Daniel oczywiście po pięciu minutach zniknął. Kilkanaście minut później pojawił się koło mnie przy kasie, z pudełkiem z nową konsolą.

– Daniel, proszę cię, nie teraz. Mamy do opłacenia rachunki i czynsz – powiedziałam cicho, próbując, żeby nie brzmiało jak rozkaz.

– Jakbyś miała pojęcie o finansach – odburknął z pogardliwym uśmiechem.

– Mam pojęcie o ponagleniu z elektrowni i niezapłaconym przedszkolu – odpowiedziałam i poczułam, że coś się we mnie zacięło. – To ostatnie wspólne zakupy. Kup sobie, co chcesz. Ja biorę dzieci.

Wzięłam Lenę na ręce, zawołałam Kacpra, który z szeroko otwartymi oczami patrzył to na mnie, to na ojca. Ludzie się odwrócili. Kasjerka zamarła z kodem kreskowym w ręku, a jakaś starsza kobieta przystanęła przy wózku, jakby bała się, że zostawię dzieci i wyjdę. Daniel nie powiedział nic.

Miarka się przebrała

Wróciłam do domu z dziećmi sama. Kacper milczał całą drogę. Zapięłam mu pas w foteliku, podałam Lenie sok, którego nie chciała, a potem już tylko prowadziłam, wpatrzona w drogę, bez muzyki, bez słowa. Słyszałam w głowie swoje własne zdanie – „to ostatnie wspólne zakupy” – i nie mogłam zdecydować, czy jestem z siebie dumna, czy roztrzęsiona.

W domu Lena niemal od razu zasnęła na kanapie. Kacper przyniósł swój ulubiony koc i okrył ją bez słowa. Potem usiadł na dywanie ze swoim robotem, który i tak już był popsuty, i tylko patrzył. Wiedziałam, że nie rozumie wszystkiego, ale czuł. On zawsze wszystko czuł bardziej, niż umiał powiedzieć.

Zamknęłam się w łazience i wybrałam numer do Magdy. Moja najstarsza przyjaciółka, jedyna, która zna Daniela od początku. Odebrała po trzecim sygnale.

– Zrobiłam to. Przy kasie, przy ludziach. Mam dość – powiedziałam bez żadnego wstępu.

– Wreszcie. A on?

– Zamilkł. Jakby pierwszy raz ktoś go zaskoczył. Nawet nie zdążył niczego z siebie wydusić.

Magda milczała przez chwilę.

– Wiesz, że to nic nie znaczy, jeśli zaraz się nie postawisz drugi raz. On ci nie odpuści.

– Wiem – odpowiedziałam. – Ale dziś pierwszy raz od dawna nie boję się wrócić do pustego domu. Wolałam to niż kolejne tłumaczenia, że „on po prostu tak ma”.

Słuchała mnie uważnie. Zawsze słuchała. I może właśnie dlatego płakałam po tej rozmowie. Po prostu – mogłam powiedzieć, co chcę, i nikt mnie nie przekonywał, że przesadzam.

Musiałam być twarda

Daniel wrócił późnym wieczorem. Słyszałam klucz w zamku, potem jego ciężkie kroki, których dźwięk znałam jak rytm starej piosenki. Usiadł przy stole w kuchni, jakby nic się nie wydarzyło. Z lodówki wyjął jogurt, zjadł go bez słowa. Patrzyłam z korytarza, nie wchodząc.

– Naprawdę myślałeś, że puszczę ci to płazem? – zapytałam, wchodząc w końcu do kuchni. Oparłam się o framugę drzwi. On nawet nie podniósł wzroku.

– Nie chciałem, żeby było nam tak ciężko – powiedział cicho.

– Więc robisz zakupy? Jak dziecko? – Nie powstrzymałam się. Złość i żal ścigały się we mnie jak dwa psy na smyczy.

– Boję się, że zawiodłem – dodał jeszcze ciszej, prawie bezgłośnie.

Patrzyłam na niego, próbując odczytać, czy to prawda, czy tylko kolejna próba ucieczki. Nie wyglądał jak ktoś, kto planuje przeprosiny. Raczej jak chłopiec przyłapany na kłamstwie. Ręce miał zaciśnięte na pustym kubeczku po jogurcie. W końcu spojrzał na mnie.

– Ty wszystko potrafisz. Ogarniasz pracę, dom, dzieci. Ja się tylko staram nie przeszkadzać.

– Ale właśnie przeszkadzasz. Tym, że nie jesteś obecny. Tym, że muszę za nas dwoje pamiętać o wszystkim. Nie szukam bohatera. Chcę kogoś, kto stanie obok mnie, a nie pod kocem z kontrolerem do gry.

Znowu ta cisza. Oboje wiedzieliśmy, że to, co powiedział, może było szczere. Ale szczerość nie naprawia miesięcy, lat zmęczenia. To tylko początek, o ile w ogóle cokolwiek ma się zacząć.

Miał wyrzuty sumienia

Następnego dnia rano zabrałam dzieci na spacer. Daniel został w domu. Nie pytał, dokąd idziemy, nie zaproponował, że pójdzie z nami. Może zrozumiał, że lepiej, jeśli pobędziemy osobno. Kacper jechał na rowerku, Lena spała w wózku. Szliśmy powoli, ja w ciszy, dzieci w swoim rytmie. Miałam czas, żeby pomyśleć.

Zastanawiałam się, jak bardzo się oddaliśmy. Ile razy przemilczałam coś, co bolało, bo nie chciałam kłótni. Ile razy przełknęłam frustrację, gdy wracał z jakimś nowym gadżetem, a ja żonglowałam fakturami, modląc się, żeby starczyło na benzynę. Żyłam w trybie przetrwania.

Gdy wróciliśmy, Lena nadal spała, a Kacper zapytał tylko, czy tata jeszcze śpi. Pokręciłam głową. Weszłam do mieszkania i zobaczyłam Daniela przy stole. Spojrzał na mnie.

– Zwróciłem tę konsolę w sklepie.

Skinęłam głową. Zostawiłam kurtkę na krześle, podeszłam do dzieci i zajęłam się rozbieraniem Leny. Być może coś do niego wreszcie dotarło, ale nie wiedziałam, na jak długo. To było jak chwilowy rozejm – do czasu, kiedy znowu nie wytrzyma i kupi sobie nowy gadżet, a ja będę liczyć każdą złotówkę i zastanawiać się, czy mam na nowe buty dla dzieci.

Marta, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama