Reklama

Z perspektywy czasu trudno to uchwycić. Zdrada nie przyszła jak huragan. Przyszła cicho, na palcach. Od miesięcy byliśmy dla siebie tylko cieniami dawnych siebie. On siedział w salonie, ja w kuchni. On mówił, że wychodzi na chwilę, ja nie pytałam dokąd. On zasypiał przodem do ściany, ja już nawet nie próbowałam się przytulić. Dzieliliśmy przestrzeń, łóżko, rachunki, ale nie życie.

Miałam przeczucie

Wiedziałam o niej. Nie dlatego, że powiedział, bo nie powiedział. Michał to ten typ, który wszystko załatwia w białych rękawiczkach – nie zostawia śladów, nie robi scen, nie tłumaczy się, jeśli nie musi, ale ja też nie jestem naiwna. Kobieta wie. Zmienił się zapach jego skóry, rytm powrotów, liczba słów, jakie dla mnie miał. Gdyby to była tylko fizyczność, może umiałabym przymknąć oko, ale on przy niej znowu się śmiał, a przy mnie tylko milczał.

Nie konfrontowałam go. Po co? Co mi powie? Że to tylko koleżanka z pracy? Że przesadzam? Że jestem zazdrosna? Już to słyszałam, już to przeżyłam. Teraz milczę. Moje milczenie jest tarczą i bronią.

Czasem wyobrażam sobie, że wchodzę do sypialni i mówię wszystko, co mi leży na sercu, ale kończy się na wyobraźni. W rzeczywistości robię herbatę, zmywam naczynia, zamykam się w łazience i patrzę w lustro tak długo, aż przestanę siebie poznawać. A potem idę spać obok człowieka, którego kiedyś kochałam i który kiedyś mówił, że nie umie bez mnie oddychać.

Po prostu wyszedł

Kilka dni temu wspomniał, że w Sylwestra wychodzi z kolegami z pracy. Powiedział to mimochodem, w przelocie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Nie zmartwił się, że zostanę sama, nie zaproponował, żebyśmy coś zrobili razem. Nie czekał nawet na moją reakcję. Nie musiałam pytać, z kim spędzi ten wieczór. Wiedziałam.

Zamiast złości przyszła ulga. Może dlatego, że przestałam czekać, przestałam się łudzić. Już od dawna nie było żadnego „my”, byłam tylko „ja”. Jeszcze nie powiedziałam tego na głos, ale w środku wiedziałam to.

W Sylwestra zostałam sama. Zawsze myślałam, że gdy przyjdzie ten dzień, rozpadnę się na drobne kawałki, że nie udźwignę samotności w dzień, w którym wszyscy się całują, składają sobie życzenia, mają siebie nawzajem. A jednak stało się coś innego. Poczułam spokój. Zimny, cichy, bardzo wyraźny.

Wzięłam długi prysznic. Starłam z siebie resztki poprzednich miesięcy. Włosy umyłam dwa razy, potem wysuszyłam je dokładnie i związałam w luźny kok. Włożyłam granatową sukienkę, usiadłam przy stole, zapaliłam świeczkę, nalałam sobie wina. Nie włączałam telewizji. Nie chciałam słyszeć hałasu. Potrzebowałam słyszeć siebie.

Po prostu czekałam

Minuty mijały powoli. Czas rozciągał się jakby na złość temu, że nigdzie się nie spieszyłam. Przez chwilę rozważałam, czy zadzwonić do mamy, do którejś z koleżanek, ale wiedziałam, że nie chcę rozmawiać. Nie dzisiaj. To nie był dzień na rozmowy. To był dzień na rozstanie.

W myślach przechodziłam przez sceny z naszego wspólnego życia – śniadania, kiedy jeszcze patrzyliśmy na siebie z czułością, wspólne wieczory, kiedy moje stopy szukały jego nóg pod kocem. A potem cisza, coraz dłuższa. Odpięłam kolczyki i położyłam je obok kieliszka. Spojrzałam na telefon. Nic. Zero wiadomości. Pół godziny później ekran błysnął. Michał. „Wszystkiego dobrego, M.”. Przeczytałam raz i drugi. Bez emocji. Później, jakby mimochodem, odpisałam: „Już mam. Ciszę bez Ciebie”.

Odłożyłam telefon ekranem do dołu i wróciłam do swoich rozmyślań. Poczułam coś, co dawno było mi obce: ulgę. W końcu nikt mi niczego nie obiecywał, nikt nie udawał, że mnie wybiera, przestałam się łudzić. Nie zaczynałam nowego roku z nim, zaczynałam sama ze sobą.

Nie zadawałam pytań

Zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak, kiedy przestał się spieszyć do domu. Niby nic wielkiego – jedno spotkanie po pracy, potem drugie. Wieczorne wyjścia, które nie miały końca. Tłumaczenia były zawsze gotowe, logiczne, ale wypowiadane z obojętnością, której nie dało się nie zauważyć.

Pewnego dnia wrócił z zapachem, który nie należał do mnie. Obcych perfum nie da się pomylić. Pomyślałam wtedy, że może przypadek, że może koleżanka z pracy… Ale już wiedziałam. Nie pytałam.

Po co miałabym pytać, skoro znałam odpowiedź? Kiedy pytałam go wcześniej, czemu nie wraca o czasie, czemu nie odbiera, mówił tylko: „Nie przesadzaj. Masz jakieś paranoje”. Mówił to z uśmiechem, ale ja już wtedy czułam, że ten uśmiech nie jest dla mnie. Przestałam drążyć. Nie dlatego, że mu uwierzyłam, po prostu zrozumiałam, że to już nie ma znaczenia. Prawda nie potrzebuje jego potwierdzenia. Prawda już była we mnie.

Wrócił nad ranem. Usłyszałam klucz w drzwiach i jego ostrożne kroki, jakby bał się obudzić kogoś, kto i tak nie spał. Siedziałam w salonie od dawna, ubrana, spokojna, z teczką na kolanach. Kiedy mnie zobaczył, zatrzymał się w pół kroku i spojrzał zaskoczony, jakby nie przewidział tej wersji wydarzeń.

Miałam niespodziankę

Zapytał, czemu nie śpię. Odpowiedziałam, że czekałam na ten moment, kiedy wróci. Wstałam powoli i podeszłam bliżej. Widziałam na jego twarzy zmęczenie, ale też ulgę, że jeszcze nie musi nic mówić. Pomylił się.

Wyjęłam dokumenty i rzuciłam je na stół między nami. Papier rozsunął się nierówno, jeden arkusz spadł na podłogę. Powiedziałam, że to papiery rozwodowe i że wszystko jest przygotowane. Zaczął mówić, że to nie jest dobry moment, że możemy porozmawiać, że to wszystko da się jakoś wyjaśnić. Słuchałam, ale nie odpowiadałam. Wiedziałam już, że rozmowy są dla ludzi, którzy jeszcze chcą coś ratować. Ja chciałam tylko zamknąć.

Powiedziałam, że nie chcę szczegółów, nazwisk ani tłumaczeń. Powiedziałam, że od dawna jestem sama, tylko on jeszcze o tym nie wiedział. Kiedy próbował podejść bliżej, cofnęłam się o krok. To wystarczyło, żeby zrozumiał. Zabrałam płaszcz, klucze i torebkę. Zanim wyszłam, spojrzałam na niego ostatni raz. Nie było w tym spojrzeniu triumfu ani nienawiści. Było pożegnanie, które wydarzyło się dużo wcześniej, tylko dopiero teraz zostało wypowiedziane na głos.

Chciał to naprawić

Michał próbował się skontaktować. Najpierw przychodziły wiadomości – krótkie, urwane. Pytał, czy możemy porozmawiać, czy wszystko już stracone. Nie odpowiadałam. Znałam te pytania. One nie rodzą się z żalu, one rodzą się z pustki, którą ktoś zostawił po sobie.

Kilka dni później usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie podeszłam. Stałam w kuchni i czekałam, aż przestanie. Potem znowu i znowu, aż w końcu – cisza. Myślałam, że sobie poszedł, ale usłyszałam jego głos. Stał za drzwiami.

– Marta, proszę… tylko porozmawiajmy.

Nie ruszyłam się. Jego głos był zmęczony, jakby sam nie wierzył w to, co mówi. Czekałam, aż sobie pójdzie.

– Wiem, że zawaliłem, ale przecież byliśmy zgodnym małżeństwem.

To było dawno.

– Marta…

Wtedy powiedziałam:

– Nie jestem już kobietą, która czeka.

I odeszłam od drzwi. Po chwili znów zapadła cisza. Poszedł sobie, tym razem na zawsze.

Marta, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama