Reklama

Od kiedy Józef odszedł pięć lat temu, moje dni toczyły się spokojnie, wręcz rytualnie. Rano herbata, potem krzyżówki, zupa, serial. W poniedziałki i czwartki – ryneczek. W środy – warzywniak pani Halinki. I w soboty – odwiedziny Natalii z Zosią. Czasem wpadali też w tygodniu, ale soboty były świętością.

Natalia to moja synowa. Żona mojego jedynego syna, Marcina. Nigdy nie miałyśmy z Natalią relacji „jak matka z córką” – raczej jak sąsiadki, które z uprzejmości przynoszą sobie jajka, ale w duchu zerkają sobie do koszyka, czy która nie ma więcej. Poprawnie. Ale chłodno. I zawsze coś wisiało w powietrzu, czego żadna z nas nie mówiła na głos.

Aż do pewnego dnia. Poszłam do banku i wypłaciłam 10 tysięcy złotych. Zbliżała się ważna uroczystość i miałam w planach trochę wydatków. Sporo, wiem. Ale uzbierałam grosz do grosza przez ostatnie lata. Schowałam je do szuflady w kuchni – tej po lewej, obok piekarnika, gdzie trzymam stare paragony i recepty. Nawet Marcin nie wiedział. Chciałam mieć wszystko pod kontrolą.

I wtedy, kilka dni później, ta szuflada… była pusta.

Ktoś ukradł pieniądze

Zauważyłam to we wtorek, zaraz po śniadaniu. Chciałam przeliczyć gotówkę, bo jakoś niepokojąco szybko zaczęło ubywać mi pieniędzy z portfela. Podeszłam do szuflady, otworzyłam ją spokojnie i... koperty nie było. Pomyślałam, że może włożyłam ją gdzie indziej, więc zaczęłam szukać. Najpierw w drugiej szufladzie, potem w kredensie, potem w sypialni, między pościelą, pod stosem zeszytów. Nic.

Wchodziłam i wychodziłam z tych samych pomieszczeń, jakbym za którymś razem miała nagle ją znaleźć tam, gdzie już sprawdziłam. Kucałam, wstawałam, zaglądałam za pralkę, pod kanapę, nawet do kosza z praniem. W głowie coraz więcej myśli, coraz bardziej poplątanych. Może schowałam ją do lodówki? Może włożyłam ją do torebki i zgubiłam w sklepie? A może...

Zadzwoniłam na policję. Głos mi się trząsł, jak mówiłam o zaginionej kopercie. Dyżurny zapytał, czy są ślady włamania. Powiedziałam, że nie, ale przecież nie o to chodzi. Ktoś musiał wejść, kiedy byłam w łazience, albo na chwilę wyszłam z pokoju. Może to był przypadek. Może ktoś czegoś szukał, a trafił na pieniądze.

Policjant przyszedł po godzinie. Młody chłopak, może trzydziestoletni. Spokojny, grzeczny, aż za bardzo. Usiadł na krześle w kuchni i wyjął notes. Zadał kilka podstawowych pytań, potem poprosił, żebym opisała, kto bywał ostatnio w mieszkaniu.

– Synowa z wnuczką przychodzą w soboty, czasem w tygodniu, jak potrzebuję pomocy z zakupami – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

– Syn? – dopytał.

– Rzadziej. Zajęty. Pracuje dużo. Ale ostatnio był. Razem z żoną.

Zaczął notować. Zapytał, czy ktoś z sąsiadów miał klucz. Zaprzeczyłam. Nie dawałam nikomu, od kiedy jedna sąsiadka zgubiła mój zapasowy.

– Czy jest ktoś, komu mogłaby pani ufać mniej niż innym? – zapytał nagle, patrząc na mnie spod brwi.

Widziałam ją przy tej szufladzie

Zamilkłam. W głowie od razu pojawiła się twarz Natalii. Widziałam ją przy tej szufladzie. Widziałam, jak sięgała po ściereczki, jak przekładała rzeczy przy zlewie. Przecież miała dostęp. Przecież wiedziała, że szykuję się na święta. Przecież...

– Nie chcę nikogo oskarżać – powiedziałam cicho. – Ale tylko Natalia wiedziała, gdzie chowam ważniejsze rzeczy. Pomagała mi ostatnio. Dużo pomagała. Może za dużo.

Policjant tylko kiwnął głową. Zapytał o datę wypłaty pieniędzy, poprosił o numer konta, żeby sprawdzić potwierdzenie z banku. Był bardzo spokojny. A ja czułam, jak z każdym pytaniem coraz bardziej osuwa się coś we mnie. Nie ufałam nikomu, a jednocześnie przecież ufałam. Natalia nie raz robiła mi zakupy, przynosiła leki, wpadała do mnie z obiadem.

Zadzwoniłam do niej, gdy tylko policjant wyszedł. Nie chciałam, ale musiałam. Chciałam usłyszeć jej głos, poczuć, że przesadzam, że to wszystko to jakaś pomyłka. Telefon odebrała szybko.

– Cześć, coś się stało? – zapytała od razu.

– Chciałam tylko zapytać, czy... czy może nie wzięłaś przypadkiem jakiejś koperty? Może przez pomyłkę? Taka biała, grubsza. Z pieniędzmi.

Zamilkła. Przez chwilę słyszałam tylko, jak oddycha.

– Nie. Nic nie brałam. O co chodzi?

– Bo... zniknęła. Taka koperta. W kuchni była.

– Chyba nie sądzisz, że to ja? – jej ton się zmienił, stwardniał.

– Nie, nie... tylko pytam. Może przez przypadek. W pośpiechu.

– Przepraszam, ale nie wiem, co powiedzieć. Jest mi przykro, ale... nie wiem, jak mam to rozumieć – powiedziała chłodno i się pożegnałyśmy.

Zostałam w tej kuchni sama. Cisza była jak mur. Czułam się, jakby coś się skończyło, chociaż przecież jeszcze nic nie było pewne.

Wiem, co widziałam

Przez dwa dni nie odezwała się ani razu. Nie przyszła w sobotę z Zosią, choć zawsze przychodziły. Nawet nie zadzwoniła, żeby odwołać. Marcin przyszedł sam. Zaskoczyło mnie to, bo zwykle to Natalia była tą, która pilnowała rodzinnych planów.

– Mamo, co się stało? Oszalałaś? – zapytał od progu, bez przywitania.

– Chyba wiesz. Koperta zniknęła. Nie oskarżam, ale...

– Ale zasugerowałaś Natalii, że ją wzięła. I to wystarczyło – przerwał mi. – Wiesz, jak się poczuła?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na jego twarz i widziałam złość, której nigdy wcześniej nie widziałam.

– Chciałam tylko wiedzieć. Może ktoś coś przypadkiem... Prawda jest taka, że tylko ją widziałam koło tej szuflady – próbowałam wyjaśnić.

– Ona już tu nie przyjdzie, mamo. Coś ty zrobiła? – powiedział twardo.

Zamknęły się za nim drzwi. Później długo siedziałam w ciszy, patrząc w okno. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy dokładnie Natalia była w kuchni. Jak się poruszała. Czy coś zabierała. Ale wszystko było zamazane. Może to ja coś pomyliłam? Może rzeczywiście ją skrzywdziłam?

Ale przecież ktoś te pieniądze wziął.

Prawda wyszła na jaw

To był poniedziałek. Zosia przyszła sama z Marcinem, tylko na chwilę. Natalia nie chciała wejść nawet na klatkę. Mała kręciła się po mieszkaniu jak zawsze, zaglądała do szuflad, wciskała się pod stół, przyniosła mi książeczkę i kazała czytać, ale nie mogłam się skupić. W głowie miałam tylko jedno – że zaraz Marcin wstanie, zabierze ją i znowu zostanę z niczym.

W pewnym momencie Zosia zatrzymała się w korytarzu, spojrzała na mnie poważnie i powiedziała:

– Babciu, a gdzie jest mój sklep?

– Jaki sklep, Zosieńko?

– No mój, co był w pudełku, tam gdzie były te pieniążki.

Zamarłam. Kucnęłam obok niej.

– W jakim pudełku?

– Po puzzlach. Tam schowałam, jak się bawiłam w sklep. Ale to miał być sekret.

Weszłam do pokoju, do regału, gdzie trzymałam stare gry i zabawki. Na górze leżało różowe pudełko z niepełnym zestawem puzzli z księżniczką. Otworzyłam je i zobaczyłam białą kopertę. Tę samą. Nie było wątpliwości.

Serce mi zaczęło walić. Koperta była ciężka. Wszystko w środku. Usiadłam na łóżku z tym pudełkiem na kolanach, a Zosia patrzyła na mnie z zaciekawieniem.

– Babciu, znalazłaś mój sklep?

– Tak, kochanie – wyszeptałam.

I wtedy wszystko do mnie dotarło. To był dzień, kiedy Zosia bawiła się w sklep, układała paragony, podawała mi łyżkę jakby towar. Kopertę zostawiłam na stole, a ona zabrała ją do zabawy. Tak po prostu.

W brzuchu poczułam ścisk, jakby coś się we mnie skręcało. Nie umiałam tego nazwać. Wstyd? Ulga? Lęk? W głowie miałam tylko jedno: co ja najlepszego zrobiłam.

Próbowałam to naprawić

Nie mogłam spać tej nocy. Koperta leżała na stole, jak wyrzut sumienia. Obok niej dziecięce puzzle – rozsypane, kolorowe, zupełnie nie na miejscu. Chciałam natychmiast zadzwonić do Natalii, ale nie miałam odwagi. Bałam się, że nie odbierze. I miała do tego pełne prawo.

Następnego dnia wzięłam telefon i wystukałam jej numer. Odebrała dopiero po trzecim sygnale. Nie powiedziała „halo”, tylko czekała w milczeniu.

– Znalazłam tę kopertę – powiedziałam. – W pudełku po puzzlach. Zosia ją tam schowała, kiedy się bawiła. Nie wiedziałam. Naprawdę... nie wiedziałam.

– A ja przez tydzień nie mogłam spojrzeć Marcinowi w oczy – odpowiedziała spokojnie. – Nie chodzi o te pieniądze. Chodzi o to, że mnie nie znasz. Że po tylu latach wciąż mnie nie znasz.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zakończyłyśmy rozmowę.

Wpadłam na pomysł, żeby zaprosić ich wszystkich na obiad. Ugotowałam rosół, pieczeń, zrobiłam ich ulubioną szarlotkę. Ustawiłam talerze, rozłożyłam serwetki. Czekałam do wieczora. Nikt nie przyszedł. Nawet nie zadzwonili.

Już nie mają tej samej wartości

Rodzinną uroczystość spędziłam sama. Zjadłam rosół. Słuchałam radia, ale każda piosenka brzmiała obco, jakby nie pasowała.

Pieniądze są na miejscu. Leżą w tej samej kopercie, ale przeniosłam je do szuflady w sypialni. Tyle tylko, że już nie mają tej samej wartości. Nie są już prezentem, nie są też spokojem ani zabezpieczeniem. Są tylko cienkim papierem, który zniszczył nasze zaufanie. Wierzę, że da się jeszcze je odzyskać. Ale potrzeba czasu.

Pelagia, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama