„Oskarżyłam córkę o najgorsze, ale test ciążowy wcale nie był jej. Szybko odkryłam, czyje nasionko zakiełkowało”
„Już wyobrażałam sobie, jak wyciągam Kalinę z porodówki, a Adam robi zrzutkę na wózek, zamiast opłacić ratę kredytu. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten test to dopiero początek. Że życie szykuje mi o wiele większe "niespodzianki". I że najbliższy człowiek okaże się zwyczajnym draniem”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to ja jestem jakaś nadwrażliwa, czy po prostu mam nosa do dziwnych spraw, ale kiedy zobaczyłam ten test ciążowy w śmietniku, od razu wiedziałam, że to skończy się dramatem. Różowy paseczek, pozytywny wynik. I to u nas, w naszym domu, gdzie mieszkamy ja, mój mąż Adam i nasza siedemnastoletnia córka Kalina.
Od razu mnie zemdliło. Bo, bądźmy szczerzy – jak znajdziesz test ciążowy w swojej łazience, to raczej nie zakładasz, że ktoś go podrzucił z ulicy. No więc naturalnie – mózg matki robi błyskawiczne równanie: test + nastolatka = katastrofa. Już wyobrażałam sobie, jak wyciągam Kalinę z porodówki, a Adam robi zrzutkę na wózek, zamiast opłacić ratę kredytu.
Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten test to dopiero początek. Że życie szykuje mi o wiele większe "niespodzianki". I że najbliższy człowiek okaże się zwyczajnym draniem.
To było dziwne
– Kalina, możemy pogadać? – zapytałam z pozornym spokojem, choć serce waliło mi jak młot pneumatyczny.
Siedziała na łóżku, słuchawki w uszach, oczy w telefonie. Typowa scena z życia nastolatki. Zrobiłam kilka kroków do przodu i po prostu wrzuciłam test na jej kołdrę. Ot tak. Niech wie, że nie żartuję.
– Co to jest? – rzuciłam sucho, unosząc brew.
– Yyy… test ciążowy? – odparła, zdejmując słuchawki. – Ale… nie mój.
– Nie twój? Kalina, nie rób sobie jaj. Znalazłam go w łazience, w naszym śmietniku. Ty jesteś jedyną kobietą w tym domu oprócz mnie. A chyba nie myślisz, żebym to ja... – parsknęłam, przewracając oczami. – No chyba że chcesz mieć rodzeństwo, i to szybciej niż myślisz?
Kalina zbladła. I, o dziwo, nie jak winna, tylko jak obrażona.
– Serio, mamo?! Przysięgam! To nie moje. Nawet nie mam chłopaka. Nie całowałam się z nikim od pół roku, a wy mi tu z brzuchem wyjeżdżacie?
– A skąd ja mam wiedzieć? Może nie całowałaś, ale kto wie, co jeszcze robiłaś? – rzuciłam z przekąsem. – Dziewczynki teraz szybciej dojrzewają, podobno...
– No dzięki! – Kalina już wrzeszczała. – Jakbym była jakąś idiotką! Może sprawdzimy to DNA i wyślesz mnie na wykrywacz kłamstw?!
Stałyśmy w pokoju jak dwie rozjuszone kotki, gotowe sobie wydrapać oczy. Ale coś mi w niej nie pasowało. Za bardzo się oburzyła. Za bardzo... prawdziwie.
– To może chcesz mi powiedzieć, skąd się to wzięło? – zapytałam chłodno.
– Może... może ktoś to wyrzucił przypadkiem? – rzuciła po chwili milczenia. – Może jakaś koleżanka? Albo…
Zamilkła. Widziałam, że coś do niej dotarło.
– Co? – naciskałam.
– Tato miał dzisiaj plecak w łazience, bo mówił, że coś szukał. Może... może z niego wypadło?
– Co, test?! – prawie się zaśmiałam, ale mina Kaliny już nie była żartobliwa.
Zrobiło się dziwnie cicho. A ja poczułam, jak pod żołądkiem zaciska mi się lodowaty węzeł.
W końcu odkryłam prawdę
Adam jak zwykle wrócił z pracy po siedemnastej. Ucałował mnie w policzek, rzucił kurtkę na krzesło i poleciał do łazienki. A ja, jak ta żmija czająca się w trawie, już czekałam.
Jego plecak leżał przy drzwiach. Taki szary, niepozorny. Zabierał go codziennie do pracy, bo niby „wygodniej nosić śniadanie i laptopa”. No, teraz już wiedziałam, że nosił w nim coś więcej.
Poczekałam, aż puści wodę i odkręci kran, i wtedy ruszyłam. Szybko, sprawnie, jak detektyw po przejściach.
– Marlena, co ty robisz? – usłyszałam jego głos za plecami.
– Szukam dowodów – odparłam, nie podnosząc nawet głowy.
Plecak był zaskakująco pełny jak na człowieka, który twierdził, że tylko "trochę papierów". Otworzyłam główną komorę. Papierki po batonach, ładowarka, jakiś notatnik, a pod nim… kosmetyczka. Różowa.
– Co to jest, Adam? – uniosłam znalezisko, jakby to był dowód zbrodni.
– Co...? – zaczął się jąkać. – To… to pewnie Kaliny…
– Kaliny?! – zaśmiałam się sucho.
Zamilkł. Wtedy włożyłam rękę głębiej. I znalazłam. Kopertę ze zdcjęciem z USG. Na niej imię: Magdalena. A pod spodem – wyraźny napis markerem: "11. tydzień".
Poczułam, jak całe ciało zaczyna mi drżeć. Miałam ochotę wyrzucić ten plecak przez balkon, razem z jego właścicielem.
– Adam... – zaczęłam spokojnie, aż za spokojnie – Powiedz mi, dlaczego w twoim plecaku znajduje się test ciążowy i USG jakiejś kobiety w ciąży?
Zrobił dwa kroki w tył.
– To nie jest tak, jak myślisz… – wyjąkał.
– Naprawdę? Bo ja myślę, że teraz masz nową rodzinę.
Milczał. A to było równoznaczne z przyznaniem się.
– Ty... ty idioto! – wrzasnęłam, rzucając mu plecak pod nogi. – Masz kochankę i zrobiłeś jej dziecko?! Naprawdę?!
Nie zaprzeczył. Tylko stał, jakby czekał na wyrok. I miał rację – wyrok miał właśnie zapaść.
Postawiłam mu ultimatum
Cały wieczór siedział na kanapie, jak skazaniec. Kalina zamknęła się w pokoju i chyba udawała, że jej nie ma. A ja krążyłam po mieszkaniu jak dzika osa – raz szłam do kuchni, potem znowu do łazienki, bo byłam tak wściekła, że nie umiałam usiedzieć w miejscu.
Adam w końcu spróbował odezwać się pierwszy.
– Marlena, ja… mogę ci wszystko wytłumaczyć…
– No to mów. Ale szybko, bo jak zaraz nie usłyszę czegoś naprawdę przekonującego, to obudzisz się z walizką pod drzwiami.
– To się jakoś… samo… – zaczął.
– Słucham?! – odwróciłam się błyskawicznie.
– Nie chciałem cię ranić… Pogubiłem się. Ona nie miała nikogo, była samotna…
– A ty, co, Święty Mikołaj? Zaniesiesz prezent każdej smutnej dziewczynce?
Adam się nie odezwał. Próbował wyglądać na skruszonego, ale to było żałosne. Z każdym kolejnym jego westchnieniem miałam ochotę go pacnąć w czoło tą kopertą z USG.
– I co teraz, co planujesz? Dwa domy? Podwójne święta? Będziesz tatuśkiem weekendowym?
– Nie wiem jeszcze…
– No to ci powiem. Masz dwie opcje: zabierasz się stąd razem z tym plecakiem i swoim biednym sumieniem, albo ja idę do Kaliny i opowiem jej ze szczegółami, co za tatko jej się trafił.
To zadziałało.
Wstał powoli, jakby każdy mięsień go bolał. Spakował się jak najciszej, ale ja czekałam tylko na to jedno. Gdy wziął klucze, podeszłam do drzwi, otworzyłam je szeroko i wskazałam mu drogę.
– Do widzenia. A jak chcesz płacić alimenty na to swoje cudne nowe życie, to proszę bardzo. Ale w tym domu cię już nie ma.
Nie obejrzał się. I dobrze. Drzwi zamknęłam z hukiem. A potem długo stałam, wpatrując się w klamkę
Tata się pogubił
Nazajutrz obudziłam się o siódmej, jak co dzień. Ot, przyzwyczajenie. Zaparzyłam kawę, choć szczerze mówiąc bardziej miałam ochotę zaparzyć herbatkę… z pokrzywy. Dla Adama. Żeby mu stanęła w gardle. Ale nie było go już w domu – zniknął, jak tchórz. Tylko powietrze po nim zostało. I test ciążowy w śmietniku.
Usiadłam przy stole z kubkiem w dłoniach i zerknęłam na telefon. Nic. Ani jednej wiadomości. Cisza jak makiem zasiał.
Tak właśnie zachowują się panowie "odpowiedzialni". Zrobił bajzel, przewrócił wszystko do góry nogami, a teraz pewnie leży na kanapie u tej swojej nowej wybranki, gładząc ją po brzuchu i rozmawiając o waniliowych chusteczkach nawilżających. Żenujące.
– I pomyśleć, że jeszcze dwa tygodnie temu planował ze mną weekend w spa – parsknęłam z rozbawieniem.
Zadzwoniła jego siostra, Anka. Zdziwiona. Oczywiście.
– Marlena… słyszałam, że coś się stało? Adam tylko bąknął coś o kłótni…
– Kłótnia? Gdyby to była tylko kłótnia, zaparzyłabym sobie herbatę i wzięła książkę do ręki. Ale to raczej była erupcja wulkanu. Adam zdradził mnie, zostawił i spodziewa się dziecka z kimś innym. To trochę więcej niż "coś".
– Nie mogę uwierzyć… On nic nam nie mówił. Myślałam, że może…
– Wiesz, Anka, może on sam w to nie wierzył. Ale brzuszek tej Magdy najwyraźniej rośnie niezależnie od jego wersji wydarzeń.
Anka milczała. A ja poczułam, że po raz pierwszy od dawna to ja mam kontrolę.
Do kuchni weszła Kalina. Zaspana, z tym swoim ulubionym swetrem – oczywiście założonym na lewą stronę. Przez sekundę wyglądała jak dziecko, ale w oczach miała już zbyt dużo wiedzy o życiu.
– Mamo… To prawda?
– Tak – powiedziałam cicho. – Tata się pogubił. I wybrał drogę, z której nie da się zawrócić.
Usiadła obok. Nie płakała. Ale i nie musiała.
– Co teraz? – spytała.
– Teraz? – westchnęłam. – Zamawiamy pizzę. A jutro… zaczynamy pisać nowy rozdział.
Bo nie wiedziałam, jak będzie. Ale wiedziałam jedno: będzie bez Adama. I będzie po naszemu.
Opadły maski
Kilka dni później siedziałam przy stole i przeglądałam skrzynkę mailową. Faktury, reklamy, jakieś zaległe newslettery. Już miałam wszystko pousuwać, kiedy wpadło coś nowego. Nadawca: Adam. Temat: "Marlena, proszę…".
Westchnęłam. Oczywiście. Nie zdążył się jeszcze na dobre wyprowadzić, a już zaczyna żałować. Zajrzałam. Treść była długa, rozpaczliwa, pełna pustych frazesów.
„To nie miało tak wyjść… Nie wiem, co mnie opętało… Myślałem, że będzie inaczej… Chcę to naprawić…”
Zamknęłam laptop. Bo co miałabym niby teraz z tym zrobić? Zrobił bałagan, zburzył wszystko, a teraz chce, żebym mu podała miotłę? Nie. Dziękuję, postoję.
Zamiast odpisywać, wzięłam torbę i poszłam z Kaliną na spacer. Pogoda była piękna, złota jesień w pełni. Szłyśmy w milczeniu, aż w końcu powiedziała:
– Mamo, tata serio myśli, że możesz o tym wszystkim tak po prostu zapomnieć?
– Nie wiem, co on sobie myśli. Ale nie zawsze wystarczy powiedzieć „przepraszam”, jakby to był magiczny klucz do czyjegoś serca.
Kalina tylko przytaknęła. Mądra dziewczyna. Dużo mądrzejsza niż jej ojciec.
– Ale wiesz co? – dodałam. – Czasem najlepszą odpowiedzią jest… brak odpowiedzi.
Wieczorem, kiedy już siedziałam w piżamie i wcinałam jogurt brzoskwiniowy, dostałam jeszcze jedną wiadomość. Tym razem od nieznajomej.
„Dzień dobry, tu Magda. Wiem, że to niezręczne, ale… czy możemy porozmawiać? Potrzebuję pomocy.”
Uśmiechnęłam się pod nosem. No proszę, szybko się odezwała. Ciekawe, czego teraz chce. Chusteczek? Porady? A może spokoju?
Ale ja nie zamierzałam nikogo pocieszać. Ja teraz byłam od tego, żeby w końcu zatroszczyć się o siebie. Bo gdy spadają maski, widać wszystko: kto był, a kto tylko udawał.
Nie byłam winna
Nie odpisałam ani Adamowi, ani tej całej Magdzie. I nie dlatego, że byłam złośliwa. Po prostu – nauczyłam się, że czasem cisza to najlepsza forma samoobrony. A ja już nie chciałam się tłumaczyć, wchodzić w żadne gierki, analizować czyjegoś „dlaczego”.
To nie ja byłam winna.
Kupiłam nową pościel, przestawiłam meble w sypialni i wyrzuciłam wszystkie jego rzeczy – bez ceremonii. Nawet jego ukochany dres "na niedzielę" wylądował w worku. Kalina zaczęła mówić o nim "twój były mąż" i za każdym razem czułam, jak coś się we mnie prostuje. Jakbym odzyskiwała grunt pod nogami.
Zaczęłam chodzić na spacery. Do biblioteki. Nawet zapisałam się na jogę, choć wcześniej uważałam to za coś dla znudzonych pań po pięćdziesiątce. A jednak – okazało się, że trochę oddychania i rozciągania może zdziałać więcej niż dwie noce płaczu.
A Adam? Z tego, co wiem, szybko odkrył, że życie z Magdą nie przypomina romantycznych kolacji przy świecach, tylko nocne karmienia i nieprzespane poranki. Może kiedyś dojrzeje. Ale to już nie moja sprawa.
Ja w końcu śpię spokojnie. Bez nasłuchiwania smsów, bez analizowania jego wymówek, bez czekania, aż wróci po rozum do głowy. Bo ja wróciłam. Do siebie. I teraz jest mi tu naprawdę dobrze.
Marlena, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka zażądała wyprawki szkolnej za 1500 zł. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że plecak i zeszyty kupimy w dyskoncie”
- „Podarowaliśmy dzieciom nasz ukochany domek letniskowy nad jeziorem. To, co z nim zrobili, woła o pomstę do nieba”
- „Dostałam spadek po obcym człowieku i nie wiedziałam, czy go przyjąć. Okazało się, że on znał mnie całe moje życie”

