„Opiekowałam się starszym sąsiadem, bo rodzina go opuściła. Nawet nie przypuszczałam, jaka nagroda mnie za to spotka”
„Którejś środy, gdy jak co tydzień niosłam mu zupę w słoiku, po drugiej stronie drzwi usłyszałam kroki, ale inne niż zwykle. Nie ten powolny, szurający rytm pana Mariana, tylko szybsze, pewniejsze stąpanie”.

- Redakcja
Mówią, że życie zaczyna się po czterdziestce. Cóż, moje właśnie się skończyło – a przynajmniej tak myślałam, pakując pudła z książkami i starymi zdjęciami do nowego, ciasnego mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Może to i lepiej, że skończyło się tamto – z mężem, z udawaniem, że wszystko gra, z pustymi świętami, przy których tylko barszcz był czerwony, bo emocje już dawno wyblakły.
Pomogłam mu
Codziennie po pracy idę na zakupy. Znam już ekspedientki w osiedlowym sklepie. Jedna z nich mówi do mnie per „pani Ewo”. Niby otaczają mnie ludzie, ale tak naprawdę czuję się bardzo samotna.
Któregoś dnia spotkałam na klatce schodowej starszego sąsiada. Siwe włosy, gruba czapka w kratę. Dźwigał dwie torby z zakupami, których ciężar wyraźnie go przerastał. Zaoferowałam pomoc. Skinął głową i powiedział:
– Dziękuję, panienko.
Wzruszyło mnie to „panienko”. Po chwili rozmowy dowiedziałam się, że od śmierci zony kilka lat temu żyje zupełnie sam, rodzina wyjechała, zapomnieli o nim. Gdy zamknęły się za nim drzwi jego mieszkania, bez zastanowienia pognałam do siebie, nalałam w słoik zupy pomidorowej, którą tego dnia ugotowałam, i zaniosłam mu. Był wzruszony.
Od tamtej pory co środę gotuję dla pana Mariana zupę pomidorową. To jego ulubiona. Podobno jego żona robiła najlepszą. Mówi, że moja też nie najgorsza. Którejś środy, gdy jak co tydzień niosłam mu zupę w słoiku, po drugiej stronie drzwi usłyszałam kroki, ale inne niż zwykle. Nie ten powolny, szurający rytm pana Mariana, tylko szybsze, pewniejsze stąpanie. Drzwi się otworzyły i wtedy zobaczyłam, że to nie on.
Nie spodziewałam się
W progu stanął mężczyzna, może mój rówieśnik, może odrobinę starszy. Krótkie włosy, zarost kilkudniowy, koszula w kratkę podwinięta do łokci.
– Dobry wieczór – powiedział.
– Przyniosłam zupę dla pana Mariana.
– Dziadek mówił, że ktoś mu co środę ratuje życie – odparł. – Jestem jego wnukiem. Z tej gorszej strony rodziny, co to rzadko dzwoni i jeszcze rzadziej przyjeżdża. Jestem Aleksander. Olek.
Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Uśmiechnęłam się i podałam mu słoik.
– Ewa. Z dołu.
– Cześć, Ewo z dołu – odpowiedział wesoło, biorąc zupę. – Pachnie tak, że się zastanawiam, czy nie zjem tego sam. Ale dobra, nie będę taki podły.
Zza jego pleców wychylił się pan Marian.
– O, pani Ewa – powiedział, unosząc lekko rękę. – Przepraszam, nie zdążyłem podejść. Taki mamy dziś ruch w mieszkaniu.
– Wszystko w porządku, panie Marianie – odpowiedziałam. – Pomidorowa jak zwykle, bez zmian.
– Dziękujemy – wtrącił Olek. – A może zjesz razem z nami?
Był uroczy
Zabrzmiało to swobodnie, ale spojrzał na mnie inaczej niż na sąsiadkę.
– Zobaczymy – odparłam. – Na razie zostanę przy dostawie pod drzwi.
Odwróciłam się i zaczęłam schodzić, słysząc jeszcze, jak pan Marian coś mówi. Nie znałam go. Nie wiedziałam, czy wrócił na chwilę, czy na dłużej, ale odkąd się tam pojawił, środa przestała być tylko dniem od pomidorowej.
Którejś niedzieli usłyszałam pukanie późnym popołudniem. Na zegarze była prawie siedemnasta. Otworzyłam drzwi, trochę zaskoczona, bo rzadko ktoś do mnie przychodzi bez zapowiedzi. W progu stał Olek, a na jego twarzy malowała się mieszanka rozbawienia i bezradności.
– Cześć – powiedział, marszcząc brwi. – Próbowałem dziś zrobić pomidorową dla dziadka, ale przypaliłem cały garnek, więc zamawiamy obiad z dowozu. Może wpadniesz i zjesz z nami?
– Dobrze, ale mam lepszy pomysł.
Zabrałam ze swojej kuchni warzywa i inne rzeczy, potrzebne do ugotowania zupy i poszłam do nich jak gdyby nigdy nic. Olek stanął obok mnie w kuchni, jakby czekał na instrukcje. Podałam mu deskę, kazałam pokroić marchew, sama wrzuciłam cebulę na masło. Gotowaliśmy razem, trochę niezgrabnie, trochę w śmiechu. On nie wiedział, kiedy wrzucać przyprawy, ja zapomniałam, że nie każdy rozpoznaje liść laurowy.
Zbliżyliśmy się
– Może powinniśmy gotować razem co tydzień – rzucił nagle, mieszając ostrożnie zupę. – Jest szansa, że dziadek zacznie jeść dwa razy dziennie.
Uśmiechnęłam się, ale nie odpowiedziałam. Nie chciałam za dużo czytać z jego żartów. A jednak zrobiło mi się ciepło.
Potem Olek odezwał się w poniedziałek, że kupił świeże pomidory i że może byśmy znów coś ugotowali, zanim zdążą się zepsuć. Potem był piątek, kiedy przyniósł kawałek cielęciny z targu i znów zapytał, czy się przyłączę. Zanim się obejrzałam, bywałam u nich kilka razy w tygodniu, czasem tylko na herbatę, czasem na całe popołudnie.
Choć nie chciałam się do tego przyznać, czekałam na te wizyty. Gotowaliśmy leczo, gulasz, a raz nawet próbowałam nauczyć go robić pierogi – co skończyło się wybuchem śmiechu i mąką we włosach. Wciąż nie wiedziałam, czym właściwie to było. Przyjaźń? Pomoc sąsiedzka? Olek traktował mnie z ciepłem, ale bez nachalności. Czasem rzucał zdanie, które mogło być flirtem – ale równie dobrze żartem. Starałam się nie analizować. Po prostu było mi dobrze.
To był moment
To nie miało być nic wielkiego. Olek zaprosił mnie na wieczorne gotowanie, choć nic nie zapowiadało, że będzie inaczej niż zwykle. Tyle że tego wieczoru nie było pana Mariana. Pojechał na dwa dni do szpitala zrobić badania.
Zrobiliśmy pieczone warzywa i sałatkę, ale siedzieliśmy przy stole długo, jakby żadne z nas nie chciało, żeby to się skończyło. Olek nalał wina, mówił mało, patrzył więcej. Cisza nie ciążyła. Czułam się przy nim lekko, swobodnie, choć z tyłu głowy cały czas coś mnie hamowało. Jakby to wszystko było zbyt swobodne, zbyt ciepłe jak na zwykłe sąsiedzkie spotkania.
Pocałował mnie nagle, nawet nie wiem, w którym momencie. Na krótką chwilę świat się zatrzymał. A potem odsunęłam się i zaczęłam zbierać talerze. Nie powiedział nic, ja też nie. Następnego dnia nie odebrałam od niego telefonu. Wiedziałam, że będę musiała z nim porozmawiać, ale nie byłam gotowa. Czułam się rozbita. Nie dlatego, że coś poszło źle, tylko dlatego, że wszystko szło za dobrze.
Zaskoczył mnie
Nie odzywałam się przez kilka dni, mimo że chciałam. Co rano łapałam telefon do ręki, otwierałam wiadomość i znów ją kasowałam. W głowie miałam chaos – z jednej strony to wszystko wydawało się tak naturalne, z drugiej – niewyobrażalne. On miał swoje plany, a ja wolałam być ostrożna. Nauczyłam się nie ufać czułości, która przychodzi nagle.
Pan Marian wrócił. Spotkałam go na klatce. Zatrzymał się przy mnie, a kiedy zapytałam, jak się czuje, machnął ręką i uśmiechnął się lekko.
– A jak mam się czuć, jak mój wnuk znów chodzi, jakby go ktoś wyłączył? – powiedział. – Zamknął się w sobie. Nie mówi, tylko patrzy przez okno. Chyba coś się między wami stało.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się słabo i życzyłam mu miłego popołudnia. Wieczorem długo chodziłam po mieszkaniu. Zrobiłam herbatę, otworzyłam okno i patrzyłam na puste podwórko, aż w końcu poszłam do Olka. Był zaskoczony, jakby nie wierzył, że naprawdę stoję przed nim.
– Chciałam… porozmawiać – zaczęłam.
– Ugotowałem zupę pomidorową – powiedział spokojnie. – Sam. Chcesz spróbować?
Weszłam i usiadłam przy stole. Jadłam powoli, a on milczał. W końcu spojrzał na mnie poważnie.
– Nie musimy niczego definiować. Ale chyba nie chcę, żebyś znikała z mojego życia.
– Ja też nie chcę. Ale muszę to robić po swojemu, powoli.
– To mamy czas – powiedział cicho. I już więcej nie było trzeba.
Ewa, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż poniżał mnie na każdym kroku. Koleżanki zazdrościły mi, bo był przystojny, a ja płakałam po cichu w poduszkę”
- „Upiekłam sernik baskijski na imieniny teściowej. Ale to, co zrobił z nim mąż wołało o pomstę do nieba”
- „Ojciec żąda zwrotu pieniędzy za wesele, bo się rozwiodłam po roku. Mówi, że nie było warto mnie sponsorować”

