Reklama

Czasem przychodził taki moment, że nie mogłam już tego wszystkiego znieść. Szłam wtedy do łazienki, brałam żyletkę i cięłam się po ramionach. Potem długo stałam wpatrzona w lustro, przyglądając się, jak krew spływa powoli po moich ramionach, dłoniach i skapuje z palców do umywalki. Tamta w lustrze została ukarana. Napięcie wywołane jakimś niefortunnym wydarzeniem malało, z sekundy na sekundę uchodziło ze mnie złe powietrze, które zatruwało moje myśli.

Powoli nauczyłam się, że rana przynosi tylko chwilową ulgę

Potem znowu dopadał mnie lęk, że ktoś zobaczy szramy i wszystko się wyda. Nigdy nie odważyłam się powiedzieć najbliższym, że pocięłam się jak głupia. Choć nikt nigdy nie nazwał mnie psychiczną, to jednak w szkole czy na studiach patrzono na mnie jak na dziwadło. Prawie nie spotykałam się ze znajomymi, nie lubiłam wspólnych wyjść do klubów. Nawet w upały nosiłam bluzki z długim rękawem i spodnie. Tylko w ten sposób mogłam zakryć szramy na ramionach i udach.

Gdy byłam już pełnoletnia, w tajemnicy przed wszystkimi wybrałam się do psychiatry. Przeszłam dokładne badania, które dowiodły, że nie jestem chora psychicznie, tylko bardzo podatna na stres, którego nie potrafiłam rozładować inaczej, niż sięgając po żyletkę. Przez rok zajęć terapeutycznych nauczyłam się kilku technik, które podpowiadały, jak bezboleśnie rozładowywać skumulowane we mnie napięcie.

Dodatkowym bodźcem do walki o siebie był fakt, że kiedy kończyłam studia, zakochałam się z wzajemnością.

Na trzy lata zaniechałam samookaleczeń. Długo nie mogłam zdecydować się na sam na sam z chłopakiem

Co się stanie, kiedy zobaczy moje blizny? Wstydziłam się i bałam. Bałam się i wstydziłam. W efekcie pewnego dnia przez to się pocięłam. Odjazdowa ze mnie panienka, prawda? A jednak, jak wspomniałam, uczucie do chłopaka spowodowało, że przystopowałam z żyletkami. On miał na imię Andrzej i był dla mnie kimś najcudowniejszym na świecie. Poznaliśmy się na obozie. Chodziliśmy, trzymając się za ręce. On recytował mi wiersze, pachniało latem. No i pewnego dnia zdecydowałam się iść z nim do łóżka. Jednak wcześniej poprosiłam, by mnie wysłuchał…

Powiedziałam, że rok wcześniej, gdy wracałam wieczorem do domu, dopadło mnie dwóch żuli. Nie dałam się zgwałcić, więc pocięli mnie żyletkami. Najpierw na twarzy Andrzeja zobaczyłam przerażenie, a potem ulgę. Może spodziewał się usłyszeć coś gorszego? W nocy nie było widać moich oszpeceń, rano wstałam, kiedy Andrzej jeszcze spał, i ubrałam się. Tak było zawsze, kiedy się kochaliśmy. Rok później Andrzej mi się oświadczył, ale nie dlatego, że mnie kochał, tylko że zaszłam w ciążę.

Powiedziałam, że nie chcę go znać. Miesiąc później poroniłam. Właśnie wtedy, po trzech latach bez żyletki, znów się pocięłam. Patrzyłam, jak krew ze mnie wycieka, i miałam uczucie, że wypływają ze mnie wszystkie problemy, złość i ogromny żal, że straciłam dziecko i swoją wielką miłość. Zarazem wreszcie zrozumiałam, że muszę coś zrobić z moim problemem, jakoś mu zaradzić, spróbować wyzwolić się z niszczącej mnie obsesji. Zaczęłam czytać na ten temat samookaleczeń.

Znalazłam też stronę internetową, na której pomagano takim jak ja, zagubionym dziewczynom. Bliżej zaprzyjaźniłam się z czterema, które pisały na owej stronie, a zarazem uczestniczyły w prowadzonej przez psychologa terapii. Zaangażowałam się w rozkręcenie internetowego okienka pomocy dla ludzi podobnych do mnie. Przez cały czas czekałam, aż ktoś do nas „zapuka”, ale nic się nie działo. Wtedy usłyszałam od naszej pani psycholog, że muszę uzbroić się w cierpliwość.

– Kobiety, które się okaleczają, potrafią doskonale maskować swoje praktyki – powiedziała psycholożka. – W końcu przypomnij sobie swojego chłopaka: od razu uwierzył w gwałcicieli. Podobne do ciebie kobiety mieszkają w swoich domach, a domownicy nie zdają sobie sprawy, jaki dramat rozgrywa się u ich boku. Jeśli wydaje ci się, że samookaleczające się osoby będą szukały pomocy, czyli zaczną wołać o ratunek i szczerze wyjawią dręczące je problemy, to jesteś w błędzie. Kobiety, które tną się ostrymi przedmiotami, nie chcą niczyjej uwagi. Ich jedynym celem jest ukrycie tego, co sobie zrobiły, bo po chwilowej uldze żałują, że zadały sobie rany, i ponownie ogarnia je lęk i wstyd.

A jednak po miesiącu czekania dostałam maila od dziewczyny, która ukryła się pod pseudonimem Cytrynka.

Robię to sobie od wielu lat – pisała – i chciałabym z tym skończyć. Mój chłopak wie o wszystkim, bardzo by chciał mi pomóc, jednak doskonale wiem, że to ja sama powinnam sobie poradzić z tym problemem. Ostatnio patrzyłam na ramiona, które pokaleczyłam rozbitą butelką, i byłam na siebie wściekła. Nie mogłam sobie darować, że jestem takim mięczakiem, że mimo tylu solennych obietnic, które samej sobie składałam, zrobiłam to ponownie… Jakiś czas temu lekarze wykryli u mnie depresję. Byłam przekonana, że jak znajdę swoją pierwszą pracę, to wszystko się skończy, ale nie – problem się tylko nasila. Jestem kasjerką w dużym supermarkecie. Stale ktoś na mnie krzyczy, czegoś chce. Wracam do domu i muszę to odreagować. Na pewno wiesz, co mam na myśli…”.

Poprosiłam dziewczynę o kontakt z naszym psychologiem

W ten sposób Cytrynka, czyli Kalina, dołączyła do naszej terapii. Spotykamy się raz w tygodniu w tak zwanej grupie wsparcia. Początkowo było nas sześć, po dwóch latach jest już nas 11. Wraz z naszą terapeutką Joanną pomagamy każdej nowej zrozumieć, że samookaleczanie nie jest właściwym sposobem rozładowania napięcia, i że każda z nas musi szukać w sobie siły do przezwyciężenia kolejnej życiowej przeszkody, która właśnie przed nią wyrosła. Po żyletkę sięgnąć jest najłatwiej, a rozwiązać jakąś sprawę – znacznie trudniej.

Kiedy kończymy spotkanie, stajemy w kręgu, chwytamy się za dłonie i mówimy bardzo głośno: „Nie jesteśmy tchórzami, na pewno damy sobie radę. W tym tygodniu zwyciężymy!”. Jeśli którejś z nas braknie determinacji, to nim sięgnie po żyletkę, wcześniej dzwoni do koleżanki z terapii: jednej, drugiej, trzeciej. Przez telefon zwierzamy się, tłumaczymy sobie nawzajem sens terapii i wykrzykujemy nasze napięcie do kogoś, kto rozumie, jaki diabeł się w nas budzi. To naprawdę pomaga.

Jednak jeszcze żadna z nas nie zdobyła się na to, żeby opowiedzieć o swoich problemach innym osobom niż członkinie grupy. Dlaczego? Żadna nie ma pewności, że jej się uda.

Czasem śmiejemy się i nazywamy naszą grupę apostołkami. Jeśli wytrwamy w postanowieniach, jeśli będziemy potrafiły pomóc sobie nawzajem – możemy poszerzyć nasz samopomocowy krąg. Jesteśmy przygotowane do psychicznego wsparcia innych. Jak alkoholik nie oszuka innego alkoholika, że ostatnim razem upił się przez przypadek, tak osoba, która się samookalecza, nie oszuka żadnej z nas. My już swoje przeszłyśmy, naoszukiwałyśmy się i naudawałyśmy.

Powoli przygotowujemy się do wyjawienia światu naszych tajemnic, ale co ów „świat” na to powie? Wątpię, by nasze rodziny, przyjaciele czy szefowie w pracy zrozumieli, że nie jesteśmy osobami z psychicznymi skrzywieniami, które nadają się do leczenia zamkniętego. Na Zachodzie taką osobę wysyła się do psychologa – u nas wywala się ją z pracy, gdyż panuje opinia, że taki człowiek jest potencjalnie niebezpieczny dla otoczenia. Głupie przekonanie, które bazuje na prymitywnym myśleniu: czarne, białe. Może kiedyś to podejście się zmieni? W końcu to, co jeszcze parę lat temu szokowało, np. gej w Sejmie, dziś wzbudza najwyżej wzruszenie ramion… Jesteśmy na początku naszej drogi, lecz żadna z nas nie zamierza odpuścić. Walcząc o spokój innych, nadal umacniamy w sobie wiarę, że potrafimy znaleźć własne wyzwolenie. I o to w tym wszystkim chodzi – przetrwać i starać się być szczęśliwą.

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Reklama
Reklama
Reklama