„Ojcu szybko znudziła się rola tatusia. Gdy na stare lata sobie o mnie przypomniał, wiedziałem, co muszę zrobić”
„Drzwi się otworzyły. Słyszałem jego kroki – wolne, ciężkie, przesuwające się po schodach. Kiedy się pojawił w drzwiach, aż mnie zaskoczyło, jak się zmienił. Był przygarbiony, twarz poorana zmarszczkami, oczy podkrążone. Zupełnie inny niż ten pewny siebie mężczyzna, którego pamiętałem z dzieciństwa”.

- Listy do redakcji
Nie wiem, po co tu piszę. Może po prostu muszę to z siebie wyrzucić. Może ktoś, kto to kiedyś przeczyta, zrozumie, jak to jest dorastać bez ojca. Nie dosłownie – bo Roman przecież był. Ale tak naprawdę – nie było go wcale.
Pamiętam święta. Cisza przy stole. Choinka, którą zawsze ubierałem sam. Mama mówiła, że tata pracuje, że musi, że się stara. Ale ja wiedziałem, że to bzdury. Bo tata potrafił znaleźć czas na wszystko – na swoich kolegów, na wyjazdy, na „ważne sprawy”, o których nigdy mi nie opowiadał. Na mnie nie miał czasu. Nigdy.
Pamiętam, jak raz, mając siedem lat, czekałem na niego cały dzień. Obiecał, że zabierze mnie na rower. Patrzyłem przez okno, aż zrobiło się ciemno. A potem mama powiedziała, że „tata musiał coś załatwić”. Zasnąłem wtedy na parapecie, z nosem przy szybie. A kiedy się obudziłem, słyszałem, jak mama płacze w kuchni. Tyle było z naszych planów. Tyle było z ojcostwa Romana.
Nie potrafię opisać, jak bardzo wtedy bolało. Jak bardzo czułem się niewidzialny. Jak bardzo obiecywałem sobie, że nigdy, przenigdy nie będę taki jak on.
A teraz... teraz Roman sobie przypomniał, że ma syna. Bo jest stary, schorowany, bo potrzebuje kogoś, kto mu pomoże. A ja? Już nie jestem tamtym siedmioletnim chłopcem. Już nie czekam na niego przy oknie.
Nie wiem, co mu powiem, kiedy go zobaczę. Ale jedno wiem na pewno – nie pozwolę, żeby moje dziecko czuło się tak, jak ja. Nigdy.
Spotkanie z ojcem
Siedziałem w samochodzie przed jego blokiem. Z silnikiem zgaszonym, wpatrzony w okna na czwartym piętrze, zastanawiałem się, po co tu przyjechałem. Roman mieszkał w tym samym miejscu od lat – na tym osiedlu, gdzie kiedyś spędzałem wakacje u babci. Jako dzieciak marzyłem, że może kiedyś przyjdzie mnie odwiedzić, zapyta, jak mi idzie w szkole, pochwali za świadectwo. Ale nigdy nie przyszedł. Nigdy nie zadzwonił. Teraz to ja stałem pod jego drzwiami, z duszą na ramieniu.
Westchnąłem, zgarnąłem z deski rozdzielczej zdjęcie mojego synka – był na nim uśmiechnięty, w czerwonej czapce, ściskał pluszowego misia. Dla niego tu byłem. Żeby wyplenić w sobie ten żal, żeby nie nosić go dalej w sercu. A może właśnie po to, żeby go wygarnąć?
Wszedłem do klatki, zadzwoniłem domofonem. Czekałem. Sygnał w słuchawce był głuchy, urywany. W końcu odezwał się ochrypły głos Romana.
– Tak?
– To ja. Krzysiek.
– O, synu… Już schodzę.
Drzwi się otworzyły. Słyszałem jego kroki – wolne, ciężkie, przesuwające się po schodach. Kiedy się pojawił w drzwiach, aż mnie zaskoczyło, jak się zmienił. Był przygarbiony, twarz poorana zmarszczkami, oczy podkrążone. Zupełnie inny niż ten pewny siebie mężczyzna, którego pamiętałem z dzieciństwa.
– Synu, dobrze, że przyszedłeś. Sam już nie daję sobie rady... może mógłbyś mi trochę pomóc?
Stałem w progu, sztywny, z zaciśniętymi dłońmi. Patrzyłem na niego bez emocji, jak na obcego człowieka.
– Pomóc? – powtórzyłem zimno. – Po tylu latach? Kiedy potrzebowałem ojca, ciebie nie było.
Roman odchrząknął, jakby coś utknęło mu w gardle, przesunął dłonią po twarzy. – Nie wiedziałem, że cię tak skrzywdziłem… Teraz to rozumiem. Ale to nie znaczy, że nie możemy spróbować od nowa.
Prychnąłem pod nosem, usiadłem na kanapie, ale nadal byłem spięty jak struna. Wtedy to z siebie wyrzuciłem – słowa, które tłukły mi się w głowie od miesięcy.
– Za późno. Nie mam już dla ciebie miejsca w swoim życiu. Adoptowałem dziecko. I będę dla niego ojcem takim, jakiego sam nigdy nie miałem.
Roman zamarł. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Patrzył na mnie, a ja czułem, jak buzują we mnie wszystkie te lata ciszy, rozczarowań, smutku.
W głowie pulsowało mi tylko jedno: nie chcę go w moim życiu
Roman długo milczał. Wpatrywał się we mnie, jakby dopiero teraz zrozumiał, że nie jestem już tym dzieciakiem, który czekał na niego w oknie. W końcu uniósł głowę, a w jego oczach zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem – nie smutek, nie skruchę, ale rodzaj zaskoczenia, jakby ta cała rozmowa była dla niego szokiem.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – zapytał cicho. – To moje wnu...
Zaśmiałem się gorzko. Przekręciłem głowę w jego stronę, poczułem, jak zaciskają mi się zęby. – Moje dziecko, Roman. Moje. Ty nie masz z tym nic wspólnego.
Widziałem, jak się kurczy w sobie. Jakby moje słowa były ciosem, który z trudem przyjmuje. Ale zaraz podniósł głowę, a w jego głosie pojawiła się nuta błagania.
– Ale ja chcę to naprawić… Synu, daj mi szansę.
– Szansę? – powtórzyłem, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Szansę miałeś wtedy, kiedy byłem mały. Kiedy przychodziłem ze szkoły z medalem za zawody biegowe i marzyłem, żeby ci go pokazać. Kiedy dostałem pierwszą piątkę z matematyki i czekałem, aż powiesz, że jesteś ze mnie dumny. Kiedy mama płakała w kuchni, bo nie miała na rachunki, a ty nawet się nie pojawiłeś. Szansę miałeś, Roman. Ale już jej nie masz.
Wstałem, poczułem, jak trzęsą mi się ręce, jak gniew wypala mnie od środka. On siedział, skulony na fotelu, z rękoma złożonymi w geście bezradności. Był mały, mniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie chciałem tego widzieć. Nie chciałem go takiego zapamiętać. Wyszedłem na korytarz, drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. W głowie pulsowało mi tylko jedno: nie chcę go w moim życiu. Nie chcę, żeby mój syn wiedział, jak to jest czuć się niechcianym.
Ten obraz wbijał mi się pod powieki
Wyszedłem na klatkę schodową i przez chwilę oparłem się o ścianę, próbując złapać oddech. Powietrze było ciężkie, pachniało kurzem i starością. Schodząc po schodach, czułem, jak z każdym krokiem ulatuje ze mnie cała ta złość, a zostaje coś gorszego – dziwna, lepka pustka, która osiadała na piersi i dławiła mnie od środka.
Kiedy dotarłem do drzwi wyjściowych, obejrzałem się na chwilę, jakby coś mnie zatrzymało. Przez chwilę miałem wrażenie, że słyszę jego głos, cichy, łamliwy, ale to mogło być złudzenie, jakieś echo dawnych wspomnień.
Drzwi się zatrzasnęły, a ja stałem na zewnątrz, patrząc na osiedlowy plac zabaw, na dzieci biegające za piłką, na młode matki, które krzyczały do swoich maluchów. Poczułem ukłucie w sercu, bo przecież mógłbym być jednym z tych ojców, gdyby moje życie wyglądało inaczej. Gdyby mój ojciec... Nie. Nie chciałem o tym myśleć.
Wróciłem do samochodu, odpaliłem silnik, a w moich uszach brzmiały jego słowa, których nie chciałem słyszeć. Zatrzasnąłem drzwi mocno, jakby miały mnie ochronić przed tym wszystkim. Ruszyłem, nie patrząc w lusterko, nie chcąc widzieć budynku, w którym został Roman – sam, zgarbiony, stary. Nie obejrzałem się, ale widziałem to w głowie, ten obraz wbijał mi się pod powieki. On tam siedział. Sam. Cicho. Pewnie wpatrzony w zamknięte drzwi, które właśnie zatrzasnąłem mu przed nosem.
Nie wiem, ile siedziałem na parkingu przed domem, zanim wysiadłem z auta. Kiedy w końcu wszedłem do mieszkania, mój syn bawił się klockami na dywanie. Zobaczył mnie, podbiegł, objął mnie za nogi i spojrzał w górę tymi swoimi dużymi oczami. Uśmiechnął się, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka.
Podniosłem go, przytuliłem mocno. Wtedy zrozumiałem, że zrobię wszystko, żeby on nigdy nie poczuł się tak jak ja. Żeby nigdy nie musiał czekać, aż jego ojciec go zauważy. Żeby wiedział, że jest ważny. Że ma ojca. Prawdziwego.
Głos ojca ciążył mi w środku
Siedziałem z nim na podłodze, układając klocki w kolorowe wieże, które zaraz potem rozrzucał z uśmiechem. Patrzyłem na jego małe dłonie, na ten błysk radości w oczach i miałem wrażenie, że ten moment jest wszystkim, czego potrzebuję. A jednak w środku coś ciążyło – ten głos Romana, cichy i słaby: „Synu... nie odchodź”. Nie odpowiedziałem mu wtedy, nie spojrzałem. Po prostu wyszedłem.
W nocy przewracałem się z boku na bok. Obraz ojca siedzącego w pustym pokoju wracał jak natrętna myśl, od której nie mogłem się uwolnić. Nie chciałem tego współczucia. Nie chciałem się łamać. Ale czułem, jak we mnie kotłuje się żal, smutek, gniew i coś jeszcze – coś, co przypominało strach. Bałem się, że któregoś dnia to ja stanę się Romanem. Że będę siedział w ciszy, sam, czekając, aż mój syn spojrzy na mnie z tą samą obojętnością, z jaką ja patrzyłem dziś na niego.
Nie. Nie pozwolę na to. Nie mogę.
Roman został tam, w swoim mieszkaniu, wśród starych książek, zegara tykającego na ścianie, który przypominał mu o każdej zmarnowanej minucie. Może teraz rozumie, co stracił. Może nie. Może jeszcze czeka na mój telefon. Ale ja nie zadzwonię. Nie teraz.
Wziąłem syna na ręce, przytuliłem go mocno i cicho, prawie bezgłośnie, obiecałem sobie – jemu – że zawsze będę blisko. Że nie pozwolę, by czuł się niewidzialny. Nie będę powtarzał błędów Romana. Nie chcę być jak mój ojciec.
Ale kiedy spojrzałem na zdjęcie ojca sprzed lat, na które natknąłem się przypadkiem w pudełku ze starymi rzeczami, poczułem ukłucie, jakby coś mnie ścisnęło od środka. Był tam, młody, silny, z uśmiechem, którego już nie pamiętałem. I wtedy zrozumiałem coś jeszcze – że nienawiść i żal, choć gorące i silne, nie wypełnią pustki, którą zostawił brak. Tylko ja mogę zdecydować, co z tym zrobić.
Zamknąłem pudełko. Odwróciłem się do syna, który zasypiał na kanapie, przytuliłem go jeszcze raz i wyszeptałem:
– Kocham cię. I zawsze będę.
Krzysztof, 37 lat
Czytaj także:
- „Facet z internetu zawrócił mi w głowie. Pisał czułe słówka, a potem okradł mnie z uczuć i wszystkich oszczędności”
- „Matka uważała, że mam pusto w głowie, bo tylko maluję paznokcie. Gdy zobaczyła mój PIT, szybko zmieniła zdanie”
- „W Dzień Matki powiedziałam 30-letniej córce, że ją kocham. Taki prezent dostała po raz pierwszy w życiu”

