Reklama

Jego kiełbasa była legendarna. W całym powiecie nie było lepszej. Ludzie przyjeżdżali z drugiego końca województwa, żeby chociaż raz spróbować tego smaku – intensywnego, dymnego, głębokiego. I nikt nigdy nie dowiedział się, co go tworzyło. Nawet ja.

Reklama

Od dziecka kręciłem się po warsztacie. Patrzyłem, pytałem, czasem próbowałem podpatrzyć, ale ojciec tylko śmiał się pod nosem i odganiał mnie ręką.

– Jeszcze ci się nie należy, Romek.

– No ale kiedy się nauczyć, jak nie teraz? – nie dawałem za wygraną.

– Jak będziesz gotowy.

Tylko że gotowy nie byłem nigdy. A ojciec zabrał swój sekret do grobu.

Dziś, kiedy już go nie ma, a ludzie pytają, czy zrobię taką samą kiełbasę jak on, czuję coś więcej niż frustrację. Czuję pustkę. Bo jak się przekazuje coś, czego nie da się zapisać? Coś, co żyło w ruchach, w dotyku, w czasie?

Ostatnia prośba

Ojciec leżał w łóżku, coraz słabszy, a ja wciąż się łudziłem, że mamy czas. Że jeszcze przyjdzie moment, kiedy w końcu zdradzi mi tajemnicę swojej kiełbasy.

– Tato – zacząłem ostrożnie. – Może byś mi w końcu powiedział, co w niej było?

Ojciec spojrzał na mnie spod ciężkich powiek i uśmiechnął się lekko.

– Co w niej było? Mięso, Romek. I trochę przypraw – mruknął i odwrócił wzrok do okna.

Zacisnąłem zęby. Nie pierwszy raz próbowałem, nie pierwszy raz mnie zbył. Ale teraz nie miał już siły mnie przegonić. Teraz musiał mi to powiedzieć.

Przestań, tato. Przecież wiesz, o co pytam. Co robiłeś inaczej? Czego nie wiedzieliśmy?

Ojciec przez chwilę milczał, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. Potem westchnął.

– Synu… – odwrócił głowę w moją stronę. – A po co ci to wiedzieć?

– Jak to „po co”?! – podniosłem głos. – Przecież to nasze! To twoje! Ludzie przychodzą i pytają, czy dalej będę robił tę kiełbasę! A ja… – urwałem.

Nie mogłem powiedzieć, że nie umiem. Że spróbowałem kilka razy i za każdym razem smakowała inaczej. Że czułem się tak, jakbym miał w rękach przepis na puste słowa.

Ojciec przyglądał mi się długo. Potem uśmiechnął się, ale jakoś smutno.

– Będziecie mnie wspominać przy każdej marnej kiełbasie, którą kupicie.

Odwrócił głowę do ściany i więcej się nie odezwał. Nigdy już nie wróciliśmy do rozmowy o kiełbasie.

Kiedy zmarł, nie płakałem od razu. Stałem tylko nad trumną i patrzyłem na jego spracowane dłonie. Próbowałem sobie przypomnieć, jak układał je na stole, kiedy wyrabiał mięso. Jak marszczył brwi, kiedy oceniał, czy jego praca da efekt, jakiego oczekiwał.

I wtedy poczułem, że nie straciłem tylko ojca. Straciłem coś więcej.

Przepis z brakującym składnikiem

Po pogrzebie było cicho. Matka siedziała w kuchni, wpatrując się w pusty kubek po herbacie. Janek przy stole skubał obrus, byleby się czymś zająć. Ja kręciłem się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu poszliśmy do warsztatu.

Pachniał dokładnie tak samo jak zawsze – dymem, solą, czosnkiem. Wszystko było na swoim miejscu, jakby w każdej chwili miał wrócić i zabrać się do roboty. Na stole leżały noże, osmalone drewno czekało w palenisku, a stare receptury, te, które pokazywał ludziom, wisiały na gwoździu przy drzwiach.

Teoretycznie mieliśmy wszystko. A jednak nie mieliśmy nic.

Zaczęliśmy sprzątać. Janek szedł powoli, zbierając drobiazgi, ale ja grzebałem w szufladach, sprawdzając każdy skrawek papieru, każdy notes. Sam nie wiedziałem, na co liczyłem. Może na to, że ojciec jednak coś zostawił? Może jednak nie zabrał ze sobą tajemnicy?

I wtedy to znalazłem.

W starym fartuchu, zaszyta głęboko w podszewce, była kartka. Rozprułem materiał i wyjąłem ją ostrożnie, jakbym trzymał coś świętego. Serce mi waliło.

– Janek, chodź tu – powiedziałem cicho.

Podszedł i spojrzał mi przez ramię. To był przepis. Surowa kiełbasa wieprzowa – ilości mięsa, proporcje przypraw, sposób peklowania. Wszystko było tak dokładne, jakby ojciec chciał, żeby ktoś to kiedyś odtworzył.

Tylko jeden składnik oznaczony był znakiem zapytania.

Janek pierwszy to zauważył.

Co to ma być? – zapytał, marszcząc brwi.

Kartka nie wyglądała na zniszczoną, ojciec musiał ją napisać niedawno. Czyżby celowo zostawił niedokończony przepis? A może to był błąd? Może zapomniał dopisać?

– Może wcale nie chciał, żebyśmy to wiedzieli – mruknął Janek, ale ja tylko pokręciłem głową.

– Nie. Nie po to to zaszył.

Milczeliśmy przez chwilę. Trzymałem w rękach kartkę, ale miałem wrażenie, że zamiast odpowiedzi trzymam zagadkę.

– Trzeba to zrobić – powiedziałem w końcu. – Odtworzyć.

Janek spojrzał na mnie z powątpiewaniem.

– Serio? Nie sądzisz, że to jakiś żart?

– Nie – odparłem. – To jest wszystko, co nam zostawił. Nie odpuszczę.

Janek westchnął i podrapał się po głowie.

– No dobra, ale co jeśli nigdy się nie dowiemy?

Nie miałem odpowiedzi na to pytanie. Wiedziałem tylko jedno. Nie mogłem się poddać.

Eksperymenty i porażki

Nie czekaliśmy długo. Już następnego dnia z samego rana pojechałem do rzeźnika i kupiłem najlepsze mięso, jakie mieli. Janek patrzył na mnie, jakbym postradał zmysły, ale nic nie powiedział. W warsztacie czułem się, jakby ojciec stał gdzieś obok i patrzył mi przez ramię.

Zrobiliśmy wszystko zgodnie z recepturą. Odważyliśmy mięso, peklowaliśmy, dodaliśmy sól, pieprz, czosnek. A potem przyszło najtrudniejsze – brakujący składnik.

– No to co? Zaczynamy zgadywać? – zapytał Janek, próbując obrócić sytuację w żart.

Przez kolejne dni bawiliśmy się w ślepy traf. Czasem dodawaliśmy gałkę muszkatołową, innym razem majeranek, kminek, nawet odrobinę cukru. Za każdym razem czegoś brakowało. Smak był dobry, ale nie ten. Nie czułem tego ciepłego uderzenia na języku, tego głębokiego, pełnego aromatu, który sprawiał, że człowiek chciał jeść dalej.

Przy kolejnej partii zaczęły się kłótnie.

– Daj spokój, Romek. To nie ma sensu – powiedział Janek, rzucając rękawiczki na stół. – Ojciec nas zrobił w balona. Może wcale nie było żadnego tajemnego składnika? Może chodziło o coś innego?

– Jakie „coś innego”? – prychnąłem. – Był przepis, był znak zapytania. Coś tam było.

– Może i było – Janek oparł się o ścianę i westchnął. – Ja nie wiem, Romek. Może nigdy się tego nie dowiemy.

Nie mogłem się z tym pogodzić. Nie po tym, jak całe życie patrzyłem, jak ojciec tworzył coś wyjątkowego. Coś, co dla niego było więcej niż pracą. To było dziedzictwo.

Wieczorem poszedłem do matki. Siedziała w fotelu i przeglądała stary notes ojca.

– Mamo, powiedz mi… Ty wiesz, co to było?

Uśmiechnęła się smutno i zamknęła notes.

– Romek, twój ojciec nigdy nie zapisywał tego, co najważniejsze.

– Czyli?

Pogładziła mnie po ręce.

– Może szukasz nie tam, gdzie trzeba.

Tej nocy nie spałem. W kółko przewracałem w głowie każde wspomnienie ojca w warsztacie. Każdy gest, każdy ruch. Czułem, że odpowiedź była gdzieś na wyciągnięcie ręki, ale za nic nie mogłem jej dostrzec.

Sekret ukryty w czasie

Odpowiedź przyszła do mnie przypadkiem. Kilka dni po kolejnej nieudanej próbie siedziałem w warsztacie i kolejny raz przeglądałem stare rzeczy ojca. Notesy, rachunki, listy zakupów. Janek dał sobie spokój, ale ja nie potrafiłem.

I wtedy zobaczyłem to zdanie.

Zapisał je na samym końcu jednego z brudnych, postrzępionych zeszytów, między przepisami na wędzonki i uwagami o najlepszych kawałkach mięsa.

„Sekret? Nie w przyprawach, a w cierpliwości.”

Czytałem te słowa w kółko, a potem spojrzałem na daty przy jego notatkach. Wszystko miało sens.
Pobiegłem do matki. Siedziała przy kuchennym stole, obierając ziemniaki, i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, jakby wiedziała, co zaraz powiem.

– Mamo, on nigdy nie robił tej kiełbasy od razu, prawda?

Pokiwała głową i odłożyła nóż.

– Twój ojciec nigdy się nie spieszył, Romek. Mięso musiało dojrzeć, przyprawy musiały się przegryźć, a wędzenie było jak rytuał. Czasami mówił, że nie gotuje jedzenia, tylko pozwala mu się stać tym, czym ma być.

Usiadłem ciężko na krześle i zakryłem twarz dłońmi. To było takie proste. Próbowałem odtworzyć smak, dodając coraz to nowe składniki, ale tego ostatniego nie dało się odważyć ani kupić.

– Dlatego nic nam nie powiedział – mruknąłem pod nosem.

Matka uśmiechnęła się przez łzy.

– Bo tego nie da się przekazać w słowach. To trzeba zrozumieć samemu.

Romek, 36 lat

Reklama

Czytaj także:„Płaciłem rachunki za moją matkę, bo chciałem być dobrym synem. Gdy raz odmówiłem, zrobiła z mojego życia piekło”„Z konta znikały spore sumy, a mąż udawał niewiniątko. Myślałam, że ma kochankę, ale on skrywał zupełnie inny sekret”„Włożyłam oszczędności życia w dom córki i zięcia. Myślałam, że przygarną mnie na starość, ale gorzko się rozczarowałam”

Reklama
Reklama
Reklama