Reklama

Nie cierpię świąt. Nie tych świąt, które kiedyś spędzałem z mamą przy rozklekotanym stole i kawałku ryby, którą ledwo dało się kupić. Tamte były skromne, ale prawdziwe, a teraz... Teraz wszystko jest sztuczne. Sztuczne choinki, sztuczne życzenia, uśmiechy z opakowań czekoladek. Mama nie żyje od dwóch lat, a ja nadal nie umiem powiedzieć tego głośno bez ścisku w gardle. Umarła w ciszy, tak samo jak żyła — bez skarg, bez pomocy, bez niego.

On zniknął, kiedy miałem 15 lat. Po prostu wyszedł i nie wrócił. Nie zostawił żadnego listu, nie rzucił żadnego „przepraszam”. Myślałem, że czas zabliźni to wszystko, ale rana tylko się pogłębiła. Mieszkam sam, mama była moją jedyną rodziną. A teraz? Mam tylko wspomnienia i rachunki. I ciotkę Irenę, która zaprosiła mnie na wigilię. Powiedziała, że nie chce, żebym był sam. Nie miałem serca odmówić. Spakowałem sweter, kupiłem jakiś prezent z przeceny i pojechałem. Nie wiedziałem jeszcze, że ten wieczór przekreśli wszystko, co do tej pory jakoś próbowałem poukładać w głowie.

Zabrakło mi oddechu

Zmarzłem już na schodach. Ciotka Irena mieszkała w starym bloku z windą, która działała tylko wtedy, gdy miała dobry dzień. Otworzyłem drzwi klatki i wspiąłem się na trzecie piętro. Westchnąłem i nacisnąłem dzwonek. Drzwi otworzyły się szeroko.

— Kuba! — zawołała. — No wchodź, dziecko, już prawie wszystko gotowe!

Uśmiechnąłem się blado i wszedłem do środka, zdejmując kurtkę. Uderzyło we mnie ciepło, a wraz z nim zapach barszczu, goździków i czegoś przypalonego. Usłyszałem dziecięcy śmiech dobiegający z salonu. Zamarłem. Obróciłem głowę i wtedy go zobaczyłem.

Darek. Mój ojciec. Stał w korytarzu, ściskając w jednej ręce worek z prezentami, w drugiej trzymał za rękę małą dziewczynkę. Obok niego stała kobieta z wymuszonym uśmiechem, blondynka, może po trzydziestce. Za nimi chłopczyk w sweterku z reniferem. Przez chwilę miałem wrażenie, że zemdleję.

— Nie wierzę… Kuba! Jak ty urosłeś — rzucił po prostu.

Zabrakło mi oddechu. Palce zacisnęły się mimowolnie na pasku torby.

— Co ty tu robisz? — spytałem cicho, ale tak ostro, że ciotka wychyliła się z kuchni z chochlą w ręce.

— Przyszedłem na Wigilię – odpowiedział z lekkim zdziwieniem, jakby zapomniał, że ostatni raz widzieliśmy się dziesięć lat temu, kiedy trzasnął drzwiami i już nigdy nie wrócił.

— Tak po prostu? — spytałem z drwiną w głosie. — Po dziesięciu latach? Z nową rodziną jak z reklamy pierników?

Alicja, jego żona, zrobiła krok do przodu.

— Darek mówił, że będziecie szczęśliwi, że się zobaczycie. Że macie dobry kontakt…

— Darek mówi wiele rzeczy — uciąłem. — Zazwyczaj te, które brzmią lepiej niż prawda.

Spojrzał na mnie po raz pierwszy i momentalnie odwróciła wzrok.

Czułem, jak zalewa mnie wściekłość

Stół uginał się od jedzenia, ale nikt nie miał apetytu. Zupa stała nietknięta, pierogi parowały bez sensu. Ciotka próbowała prowadzić rozmowę, ale słowa rozbijały się o ściany ciszy. Dzieci Darka, Zosia i Tomek, chichotały, nieświadome napięcia. Alicja od czasu do czasu rzucała parę zdań o pogodzie i korkach, jakby chciała cokolwiek naprawić.

Siedziałem naprzeciwko niego. Naprzeciwko człowieka, którego twarz próbowałem sobie przypomnieć przez lata. I którego nienawidziłem bardziej, niż byłem w stanie przyznać. Unikał mojego spojrzenia, zajmując się dolewaniem kompotu dzieciom. Czułem, jak zalewa mnie wściekłość.

— Czy ty w ogóle przyszedłeś na pogrzeb mamy? — zapytałem cicho.

Wszyscy zamarli.

— Nie wiedziałem… — odparł po chwili.

— Bo nie chciałeś wiedzieć — odpowiedziałem spokojnie, niemal obojętnie. — Nie szukałeś. Nie pytałeś. Byłeś zajęty nowym życiem.

— Darek… – zaczęła Alicja, zmieszana — …ty nigdy nie mówiłeś, że ona nie żyje…

Odwróciłem się do niej.

— Nie mówił też, że nas zostawił. Że nie płacił alimentów. Że mama myła klatki schodowe, żebyśmy mieli na chleb. Że ja miałem piętnaście lat i po prostu się nią opiekowałem.

Zosia przestała się śmiać, a Tomek zapatrzył się w pusty talerz. Ciotka Irena wstała od stołu i wyszła do kuchni, ocierając oczy. Nikt za nią nie poszedł. Nikt nie miał odwagi.

Dla mnie było za późno

Zegar w kuchni wybił dziewiętnastą. Świeczki już dawno się dopaliły, a makowiec został niedojedzony. Dzieci poszły bawić się do pokoju ciotki, Alicja została, by pomóc przy zmywaniu. A on… stał na balkonie, z papierosem w ręku, jakby był u siebie. Wyszedłem za nim, zanim zdążyłem się rozmyślić.

— Ładne święta, co? — rzuciłem, zamykając za sobą drzwi.

Odwrócił się powoli. W oczach miał coś, co mogło być zmęczeniem... albo wstydem. Nie rozróżniałem już.

— Kuba…

Nie wymawiaj mojego imienia. Nie masz prawa.

Zaciągnął się i milczał. Ja nie zamierzałem.

— Dlaczego teraz? — spytałem. — Po co w ogóle tu przyszedłeś?

— Bo jesteś moim synem.

— Nie. — Potrząsnąłem energicznie głową. — Synów się nie zostawia. Ty jesteś tylko facetem, który zniknął i nawet się nie obejrzał.

Zamrugał szybko, jakby chciał odzyskać ostrość widzenia. Ale dla mnie było za późno. O wiele za późno.

— Byłem wtedy w rozsypce. Miałem długi, problemy. Zawaliłem wszystko. Nie umiałem wrócić.

— To się nie wraca z rodziną, tylko do długów — powiedziałem cicho. — Mama płakała po nocach. Bała się wszystkiego. Ale zawsze powtarzała, że sobie poradzimy. Bez ciebie.

Wrzucił niedopałek do pustego słoika po ogórkach. Dopiero wtedy spojrzał na mnie naprawdę.

Przepraszam — wyszeptał.

I wtedy coś pękło. Wbrew sobie poczułem, jak cieknie mi po policzku łza. Pierwsza od... od śmierci mamy.

— Nie wiem, czego chcesz. Ale ja nie chcę już nic.

Zacisnął powieki

Usiedliśmy w kuchni, gdzie światło było zbyt jasne, a cisza zbyt gęsta. Ciotka Irena zamknęła się w swoim pokoju. Alicja zajęła się dziećmi, a my siedzieliśmy naprzeciw siebie, jakbyśmy mieli do omówienia sprawy sprzed dekady. Tylko że to nie były żadne sprawy — to było moje życie.

— Wiesz, że mama długo udawała, że wszystko jest w porządku? — zacząłem. — Jadła tylko zupę, żebym myślał, że nie jest głodna. Uśmiechała się do mnie, chociaż chciało jej się płakać.

Wpatrywał się w stół, jakby tam szukał odwagi.

— Nie wiedziałem, że było wam aż tak ciężko

— Bo nie spytałeś. Bo ciebie już to nie obchodziło.

Pokręcił głową.

— To nieprawda…

— Naprawdę? A wiedziałeś, że sprzedała swoją obrączkę, żeby zapłacić za kolejny czynsz? Że chodziła do pracy na dwie zmiany? — Wziąłem głębszy oddech, bo w gardle znów mi zaschło. — Wiesz, co powiedziała na końcu? „Nie mów mu. Nie zasługuje”.

Zacisnął powieki. Może w końcu zrozumiał. Może tylko grał — już nie potrafiłem tego stwierdzić.

Chciałbym cofnąć czas — powiedział, niemal bezgłośnie.

— A ja chciałbym mieć ojca. Ale nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. — Wstałem. Dłużej nie mogłem znieść jego obecności, jego winy, tej całej farsy. — I nie próbuj teraz robić z siebie ofiary. Mama była ofiarą. Ja byłem. Ty po prostu odszedłeś.

Skasowałem wiadomość

Następnego dnia wróciłem do siebie wcześniej, niż planowałem. Nie czekałem na śniadanie, nie powiedziałem „do widzenia”. Spakowałem torbę i wyszedłem, zanim dzieci zdążyły się obudzić. Pociąg do miasta był pusty, a ja wpatrywałem się w brudne okno, jakbym tam miał znaleźć jakąś odpowiedź. Telefon zadzwonił po południu. Raz. Drugi. Trzeci. Nie odebrałem. W końcu przyszła wiadomość.

„Kuba, wiem, że nie zasłużyłem. Ale chciałbym cię poznać. Chociaż jako dorosłego. Może kiedyś dasz mi szansę. Tato” — tato. Słowo, które nie pasowało do niego. Nie po tylu latach milczenia. Nie po tym, co zostawił za sobą. Czytałem to zdanie w kółko, ale nie byłem w stanie odpisać. Zamiast tego otworzyłem notatki w telefonie i napisałem coś, czego nigdy mu nie wyślę: „Nie potrzebuję już ojca. Potrzebowałem go, kiedy miałem piętnaście lat i mama nie wracała ze szpitala. Teraz jest za późno”.

Nie kliknąłem „wyślij”. Zostawiłem to dla siebie. I może dobrze. Może nie wszystko trzeba mówić głośno. Wieczorem usiadłem przy biurku i włączyłem sekretarkę. Jego głos był cichy, prawie szeptał:

— Kuba, przepraszam. Wiem, że nie da się tego naprawić. Ale może… może chociaż kiedyś pójdziemy razem na kawę? Bez oczekiwań. Po prostu… ojciec i syn.

Skasowałem wiadomość. Nie z nienawiści — po prosto poczułem ulgę, bo wiedziałem już, że nie muszę się łudzić.

Jakub, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama