„Ojciec zmienił testament na chwilę przed położeniem się do trumny. Gdy go odczytaliśmy, nasza rodzina przestała istnieć”
„Przy mównicy stanął zaproszony specjalnie na tę okazję notariusz. Oprócz samego testamentu odczytał także list, który napisał tata w ostatnim czasie. O tym nie wiedziałam, ale jak słuchałam, to nie mogłam uwierzyć, a po chwili chciało mi się tylko śmiać”.

- Listy do redakcji
Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Ja mam wrażenie, że nawet to niekoniecznie. Wszystko zależy od relacji, ale przeważnie nie są one takie, jak się wszystkim wydaje. Pochodzę z dość majętnej rodziny ze strony taty. Pradziadek był jakimś tam możnowładcą – tu relacje są sprzeczne, ale podobno jakieś szlacheckie pochodzenie mamy. Nigdy tego nie sprawdzałam, bo nie ma to dla mnie znaczenia. Opowieści rodzinne z rodzaju mchu i paproci zostawiam samym sobie jak rodzinną legendę. Prawda jest jednak taka, że rzeczywiście od zawsze mieliśmy majątek.
Nie musieliśmy martwić się o finanse
Moja mama nie pracowała. Zajmowała się mną i siostrą, a że jesteśmy bliźniaczkami, to też miała z nami co robić. Nie wiem, czy nawet w innej sytuacji finansowej dałaby radę podjąć jakieś zatrudnienie. Dlaczego? Bo potem, gdy miałyśmy 4 lata, przyszedł na świat nasz brat, więc dalej miała co robić, mając trójkę małych dzieci. Tata miał firmę zajmującą się sprzedażą i wynajmem nieruchomości, a te zawsze były w cenie i tu nie ma się co zastanawiać. No i raczej zawsze będą. W końcu na świecie nie przybywa gruntu, ale za to przybywa chętnych do posiadania swoich czterech ścian.
No i rodzinę też mamy dość liczną. To już po obu stronach się trafiło tak, że zawsze była minimum trójka dzieci. Wszelkie więc spotkania rodzinne czy imprezy albo święta, to było naprawdę spore przedsięwzięcie. No, tak czy owak dla obserwatorów z boku mogłoby się wydawać, że jesteśmy zgraną rodziną. Liczną, ale za to wszystkie właśnie rodzinne uroczystości zawsze były huczne i chętnie obchodzone. Wszystko jest jednak dobrze, jak jest dobrze – jakkolwiek to brzmi.
To był ogromny cios… Przynajmniej dla mnie. Ja mam wrażenie, że mentalnie urodziłam się w 1942 r. i nie przystaję do obecnej rzeczywistości. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna, a gdy się do czegoś zobowiążę, to dotrzymuję słowa – niezależnie od okoliczności. Nie szukam wymówek. Biorę na klatę własne zobowiązania. Dlatego też, gdy okazało się, że tata ma nowotwór, bardzo to przeżyłam. Nie tylko dlatego, że go kocham i chciałabym, żeby żył wiecznie. Zdaję sobie po prostu sprawę ze zobowiązań, które wiążą się z taką chorobą i nie zakłamuję rzeczywistości.
Byłam przybita jego śmiercią
Początkowo oczywiście stan taty nie był wcale taki zły, ale jak to bywa przy tej chorobie, wszystko zaczęło się nagle pogarszać. Gdy trafił do szpitala, szybko się okazało, że na dłużej tam zostać nie może. Zresztą dokładnie to usłyszeliśmy od lekarza prowadzącego:
– Niestety muszą się państwo zastanowić nad opieką paliatywną. My niewiele możemy już zrobić, a trzeba pomyśleć, jak zapewnić panu godne warunki w tym ostatnim czasie.
Nie wiedziałam, co zrobić, jak sobie poradzić z paniką, która się we mnie pojawiła, że mój ukochany ojciec odejdzie z tego świata i to już niedługo. Nieuchronność i bliskość tego zdarzenia wywróciła mi wnętrzności do góry nogami.
A jak myślicie, co się stało, gdy wieść ta rozeszła się po rodzinie? Oczywiście żal i współczucie, ale myślicie, że ktoś zadeklarował pomoc?
Gdy tata trafił do hospicjum, to początkowo odwiedzali go dość licznie. Tata nawet się śmiał, że nie ma czasu się nudzić, ale bardzo szybko się to skończyło i przychodziłam tylko ja i moja mama. Czasem zajrzała moja siostra. Aż wreszcie nadszedł ten dzień. Przyjechałam do taty z jego ulubionym ciastem, ale już przy drzwiach zakonnice mnie zatrzymały i powiedziały:
– Niestety dziś odwiedziny już nie będą możliwe…
– Już? – zapytałam, bo w pierwszej chwili nie zrozumiałam. One patrzyły tylko na mnie, a moje serce przeszyła zimna strzała. Prawie się przewróciłam.
– Bardzo nam przykro.
Usiadłam na korytarzu w fotelu i wybrałam numer telefonu mamy, ale się rozłączyłam. Nie chciałam jej mówić w ten sposób.
Najgorsze doświadczenie w życiu
Mówi się, że rodzice nie powinni chować swoich dzieci, ale uważam, że dzieci rodziców też nie. To są najbliższe więzi. Nie ma bliższych. Nawet jeśli relacje są słabe, to jednak dalej nie ma bardziej spokrewnionych ze sobą osób. Stypa była zaplanowana w ogromnym domu pogrzebowym, bo nasza rodzina, jak już mówiłam, jest bardzo liczna. Oczywiście zaproszeni byli wszyscy – także ci, którzy nigdy taty nie odwiedzili ani nawet nie zadzwonili.
– Jak dobrze, że jest możliwość ostatniego pożegnania – powiedział brat mojego taty, gdy witał się z nami w domu pogrzebowym.
– Ostatnie pożegnanie było możliwe w hospicjum. Wystarczyło przyjechać – nie wytrzymałam, za co dostałam od mamy cios łokciem pod żebra, a potem szept: „Proszę kochanie, zostaw to. Nie ma co teraz już psuć atmosfery”. Psuć atmosfery? A może być gorsza? Ja chyba należę do innego świata, bo absolutnie nie zgadzałam się z moją mamą. Nie cierpię hipokryzji i brzydzę się nią.
W tym dniu zaplanowano także otwarcie testamentu, jak to się ładnie nazywa, czyli odczytanie ostatniej woli taty. Nie miałam na to ochoty, ale też rzeczywiście wszyscy w sumie byliśmy zgromadzeni, więc to idealny moment – jakkolwiek to brzmi. Po uroczystości i obiedzie oraz deserze zaproszono nas do sali, gdzie mogliśmy wszyscy usiąść jak na jakimś wykładzie, a z przodu, przy mównicy stanął zaproszony specjalnie na tę okazję notariusz. Oprócz samego testamentu odczytał także list, który napisał tata w ostatnim czasie. O tym nie wiedziałam, ale jak słuchałam, to nie mogłam uwierzyć, a po chwili chciało mi się tylko śmiać. Już wiem, że na pewno wrodziłam się w tatę, a nie w mamę.
Dobrze się bawiłam na odczytaniu testamentu
Tata bez ogródek wygarnął całej rodzince, że się na niej zawiódł, że chociaż go teraz z nami nie ma, to doskonale wie, jak to wszystko wygląda. Wszyscy przyszli napić się i najeść i pogadać, jakim to był wspaniałym człowiekiem, choć tak naprawdę wcale nie szukali z nim kontaktu – zwłaszcza teraz, w najtrudniejszym dla niego czasie. Wszyscy za to liczą, że coś dostaną. Napisał też, że świadomość nieuchronności śmierci to bardzo trudne przeżycie i bardzo potrzebne jest wsparcie. Niby każdy z nas wie, że ten moment nadejdzie, ale gdy mieszka się w hospicjum na opiece paliatywnej i w zasadzie czeka się na określony dzień, to w pewnym sensie tortura. Rodzina, która nas olewa, to bardzo bolesne doświadczenie.
Jak mówiłam na samym początku, tata należał do osób majętnych. Mamie i mnie zapisał nasz dom oraz jeszcze jeden mały domek letniskowy nad morzem. Miał liczne lokaty – jedna z nich także dostała się nam. Całą resztę zaś przepisał na zakon sióstr, który opiekował się nim w hospicjum i na koniec dodał też, że jeśli ktoś potem będzie próbował podważać testament lub dochodzić zachowku, to… i tu wolałabym nie cytować.
Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Siedziałam na samym końcu, więc oczywiście cała sala trzydziestu osób odwróciła się w moją stronę, ale wcale mnie to nie obchodziło. No to macie, pomyślałam, hieny jedne. Myśleliście, że się obłowicie na koniec, a tu lipa. Ludzie naprawdę są straszni. Nie dziwię się tacie i jego ostatniej woli. Nie mogłam słuchać tych obłudnych komentarzy niby troskliwej rodziny, która nie miała czasu go odwiedzić przez prawie pół roku pobytu w hospicjum. No to mają to, na co zasłużyli. Widok osób, które prawie zeszły na zawał na te wieści, a potem oburzone komentarze i krzyki wzburzonych „poszkodowanych to widok bezcenny.
Agata, 23 lata

