Reklama

Mam 27 lat i jestem grafikiem. Pracuję w małej agencji, robię katalogi, banery, czasem ulotki. Niby nic wielkiego, ale to moja praca. Lubię ją, chociaż nie zarabiam kokosów. Mam wynajmowany pokój, laptopa, kawę o poranku i playlistę, która koi nerwy. Gdyby nie mój ojciec, może czułbym się nawet w porządku.

Mój ojciec nazywa się Tomasz. Człowiek, który nigdy nie powiedział mi: „jestem z ciebie dumny”. Za to wiele razy: „Popatrz na Michała. On to ma łeb”. Michał to mój starszy brat. Programista, samochód z salonu, własne mieszkanie, dziewczyna z idealnym uśmiechem. Czasem się śmieję, że ojciec postawił sobie pomnik za życia – i nazwał go Michał.

Ja jestem tłem. Statystą w spektaklu, w którym on gra główną rolę. Próbowałem się nie porównywać, serio. Ale jak nie porównywać się, skoro przy niedzielnym obiedzie ojciec rzuca: „Twój brat w twoim wieku miał już dwa razy tyle, co ty”? Albo „Grafik? To taka praca, jakbyś sobie rysował kredkami dla dzieci”. A potem: cisza. Wbijająca się pod skórę.

Zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby mnie po prostu nie było. Czy coś by stracił? Może wolałby mieć dwóch Michałów?

Nie mogłem dłużej milczeć

– Michał w twoim wieku już miał mieszkanie, a ty dalej wynajmujesz pokój i klepiesz jakieś obrazki. To nie jest życie, Bartek. To jest porażka – powiedział ojciec, sięgając po kolejnego kartofla z półmiska.

Łyżka z zupą zawisła mi w powietrzu. Spojrzałem na niego. Na twarz, której nigdy nie mogłem rozgryźć – czy to pogarda? Zawód? A może po prostu zimna obojętność?

– Może w ogóle lepiej by było, gdybyś nie miał mnie wcale, co? Tylko dwóch Michałów. Ale byłaby wygoda, prawda? – rzuciłem ostro. Mama zamarła z talerzem w dłoniach, Michał spuścił wzrok.

Ojciec nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział. W jego oczach coś zgasło. Znikł z nich gniew, który zazwyczaj towarzyszył takim scenom. Tym razem nie wybuchnął. Nie podniósł głosu. Po prostu wstał od stołu i odłożył sztućce.

– Skończyłem jeść – powiedział cicho i wyszedł do drugiego pokoju.

Zrobiło się cicho jak w kościele po mszy. Mama nerwowo przesunęła talerze, Michał chrząknął i próbował zmienić temat, ale ja nic nie słyszałem. Tylko to jedno zdanie dźwięczało mi w głowie. To nie jest życie. To jest porażka.

Wróciłem do siebie wieczorem i po raz pierwszy nie miałem siły włączyć komputera. Patrzyłem w sufit, myśląc o tym, co się właściwie dziś wydarzyło. Dlaczego on tym razem nie krzyczał? Nie rzucił jakimś: „Nie pyskuj!”? Zamiast złości – ta jego cisza. Jakby coś się zmieniło. Tylko co?

Wyciągnąłem prawdę z matki

– Mamo, mogę wpaść na chwilę? – zapytałem przez telefon. Nie pytała po co. Wiedziała.

Siedzieliśmy w kuchni. Herbata parzyła mi dłonie przez kubek. Mama mieszała bez sensu cukier, mimo że przecież nie słodzi. Oboje milczeliśmy. W końcu nie wytrzymałem.

Czemu on tak mnie nienawidzi?

Spojrzała na mnie, jakby chciała zaprzeczyć, ale nie znalazła żadnego sensownego kłamstwa.

– Twój tata... zawsze był trudny – powiedziała cicho.

– Nie chodzi o to, że jest trudny, mamo. On się mnie wstydzi. Jakbym był pomyłką. Jakby nie mógł znieść, że istnieję. Że nie jestem Michałem.

Odsunęła kubek. Odwróciła wzrok. To bolało. Nawet ona nie potrafiła zaprzeczyć.

– Gdybym był inny, mamo... Gdybym był taki jak Michał, to może by mnie kochał?

Westchnęła ciężko. Wstała. Przez chwilę krzątała się przy zlewie, jakby naprawdę coś miała do zrobienia, ale to była tylko ucieczka.

– On nie potrafi patrzeć na ciebie, bo przypominasz mu jego samego – powiedziała w końcu. Półgłosem. Jakby tego zdania nie powinno się wypowiadać na głos.

Zamarłem. Ja przypominam mu... jego?

Mama znów usiadła. Dłońmi gniotła ściereczkę.

– On też kiedyś miał marzenia. Też lubił rysować. Ale życie go przeciągnęło na drugą stronę. Na stronę twardych decyzji i kredytów. I kiedy patrzy na ciebie… widzi siebie z tamtych lat. Tyle że... to, co w tobie widzi, go boli.

Nie odpowiedziałem. Już nic nie powiedziałem. Wszystko we mnie wrzało, ale nie potrafiłem tego nazwać.

Wreszcie się przyznał

Wróciłem do domu rodzinnego tylko po jakiś dokument. Tak naprawdę nie chciałem nikogo widzieć. Chciałem tylko wejść, zabrać papiery i zniknąć. Ale drzwi były uchylone. I wtedy to usłyszałem.

On myśli, że go nienawidzę – głos ojca. Cichy. Złamany. – Ale ja… Ja po prostu widzę w nim swoje porażki.

Zamarłem w korytarzu. Stałem nieruchomo, jakby dźwięki mogły mnie nie zauważyć.

– Tomasz… nie mów tak – odpowiedziała matka. Jej ton był łagodny, ale przepełniony bezsilnością. – Nie możesz mu tego mówić w taki sposób. Zniszczysz go.

– Ja już go zniszczyłem – wyszeptał ojciec. – I siebie też.

Pchnąłem drzwi. Mocno. Niech wiedzą, że słyszałem. Mama zerwała się na równe nogi, ojciec odwrócił głowę. W jego oczach była panika. Nie gniew. Nie wstyd. Po prostu strach. Że usłyszałem.

– Wreszcie mówicie prawdę – powiedziałem. – Teraz mówcie mi ją w twarz.

Zapadła cisza. Ojciec nie uciekł. Nie zignorował mnie jak zazwyczaj. Wziął głęboki oddech i skinął na mnie głową, żeby usiąść. Usiadłem. Serce waliło mi jak oszalałe.

– Też miałem plany – zaczął. – Miałem inną drogę w głowie. Ale… potem był kredyt, potem była firma, potem była rodzina. Wszystko, co miałem w sobie, co było „moje” – zgniotłem. A ty, Bartek… Ty mi o tym przypominasz. I boli mnie to bardziej, niż chciałbym przyznać.

Patrzyłem na niego. Na tego człowieka, którego przez lata uważałem za oprawcę. A teraz… nie wiedziałem, kim on jest. I kim ja jestem dla niego.

Tego było za wiele

Wyszedłem z domu w nocy, ulica była pusta, zimna, a ja czułem się, jakbym zostawił za sobą cały świat. Myśli rwały się w mojej głowie: całe życie walczyłem o aprobatę kogoś, kto sam siebie nie akceptuje. I wciąż nic. Nic nie było moje. Ani słowa uznania, ani spokój.

Wszedłem do baru, zamówiłem kilka piw. Siedziałem sam, ale nie byłem sam – wciąż słyszałem jego słowa, jak echo w głowie. Obok usiadł nieznajomy, zamienił kilka zdań o pogodzie, o pracy. Nie chciałem rozmawiać. Chciałem tylko wyrzucić z siebie gniew, ból, wszystko.

Mój ojciec nazywa mnie porażką – wyrzuciłem w końcu do nikogo w szczególności. – Bo nie jestem kimś innym. Ale ja już nie chcę być kimś innym.

Nieznajomy kiwnął głową, jakby rozumiał, choć nie znał całej historii. I wtedy coś we mnie się przełamało. Postanowiłem, że nie mogę dłużej gnić w poczuciu winy. Nie dla niego, nie dla Michała, nie dla świata.

Nazajutrz odwiedziłem brata. Nie po to, by się porównywać. Nie po to, by znów czuć się gorszy. Chciałem tylko z nim porozmawiać. O tym, jak każdy z nas odbierał dzieciństwo. O tym, że bycie sobą czasem boli, gdy ktoś inny widzi w nas swoje niespełnione marzenia. Chciałem zrozumieć i… może zostać wysłuchanym.

Wciąż czułem żal, wciąż czułem ból, ale pierwszy raz od dawna w sercu pojawiła się iskra czegoś innego – poczucie, że mogę zacząć mówić prawdę. Bez strachu. Bez udawania.

Jakbym poznał go od nowa

Usiedliśmy w kuchni u Michała, kubki parowały w naszych dłoniach. Cisza była dziwna, jakby przestrzeń między nami długo czekała na te słowa.

– Muszę ci coś powiedzieć – zacząłem, głos mi drżał. – Wszystko. O ojcu. O mnie. O tym, jak dorastaliśmy.

Brat spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę w jego oczach mignęło coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem – ciekawość? Niepewność?

Myślisz, że ja miałem łatwiej? – odparł w końcu. – Że zawsze byłem złotym dzieckiem? To nieprawda. Zawsze musiałem być idealny. Nigdy nie mogłem popełnić błędu. Nigdy nie mogłem po prostu być sobą.

Słuchałem go, jakby mówił o moim własnym życiu, a nie o swoim. I nagle poczułem, że ta presja, te porównania… może wcale nie były tylko moim ciężarem. Może też był ich ciężar dla niego.

– Wiesz… – ciągnął. – Ojciec nas nie widzi. Widzi tylko swoje niespełnione marzenia. I przez to nigdy nie potrafi nas docenić. Ani ciebie, ani mnie.

Milczeliśmy dłuższą chwilę, jakby próbując wcisnąć w słowa wszystkie emocje z lat dzieciństwa. Po raz pierwszy rozmawialiśmy szczerze – bez rywalizacji, bez ocen.

– Może… – powiedziałem cicho – nie chodziło o mnie. Chodziło o niego. I o jego ból, którego nie potrafił znieść.

Brat skinął głową. Przez okno wpadło słabe popołudniowe światło. Czułem ulgę, jakby ciężar, który nosiłem latami, nagle się rozluźnił. Nie wszystko było wyjaśnione, nie wszystko naprawione, ale po raz pierwszy mogliśmy po prostu być braćmi.

Bartłomiej, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama