Reklama

Czasem się zastanawiałem, co by się stało, gdybym wtedy powiedział coś na głos — nie tylko w myślach, nie tylko do siebie. Może wtedy ojciec nie umarłby z taką pustką w oczach. Może nie czułby się tak, jakby nikt go nie słuchał. Jakby zniknął, zanim naprawdę odszedł.

Nigdy nie byłem dobry w tych wszystkich rodzinnych sprawach. Kiedy inni rzucali uśmiechy przy stole, prowadzili rozmowy o niczym, przytulali się sztucznie na powitanie, ja stałem zwykle z boku i obserwowałem. Taki byłem też przy ojcu. Nie walczyłem o jego uwagę, nie żądałem wyjaśnień, ale słuchałem. A on, w tej swojej surowej, oschłej obecności chyba właśnie to cenił najbardziej: że przede mną nie musiał udawać.

Był jaki był — trudny, milczący, czasem obcy, nawet gdy siedzieliśmy przy jednym stole. Mimo to miałem z nim jakąś cichą nić porozumienia. I kiedy zmarł, ta nić pękła... tylko że nie dla wszystkich. Mama, jego pierwsza żona, z którą mieszkałem, nigdy nie wybaczyła mu odejścia. Marta, ta druga, udawała, że jest wdową po świętym. Reszta rodziny miała natomiast swoje żale, swoje wersje prawdy. Wszyscy teraz coś sobie nagle przypominali i chcieli mieć rację. Jakby śmierć ojca była okazją, żeby wreszcie powiedzieć to, czego nie zdążyli albo może raczej to, czego bali się powiedzieć za życia.

W dzień rocznicy jego śmierci pojechaliśmy na cmentarz. Mama prowadziła, ja siedziałem z tyłu i patrzyłem na mijane drzewa. Czułem, że to nie będzie zwykła wizyta. I wcale nie chodziło o smutek — bardziej o to, że bałem się tej ciszy przed burzą. Bo cmentarze mają swoją specyficzną atmosferę: niby spokój, a w powietrzu wisi napięcie.

Myślałem wtedy o tym, jak ludzie potrafią milczeć całe życie, a gdy ktoś umiera, nagle krzyczą: głośno, natarczywie, jakby chcieli wymusić czyjąś uwagę. I tylko zmarły nic już nie mógł powiedzieć. Patrzyłem więc przez szybę również na groby, które migały za oknem. Każdy miał swoją historię, a ja odnosiłem wrażenie, że pod tym kamieniem, do którego właśnie zmierzaliśmy, nie leży spokój, tylko nierozwiązany konflikt.

I że nikt nie przyszedł tam po ukojenie.

Mama wybuchła śmiechem

Grób ojca był zadbany, tak jak zostawiliśmy go rok wcześniej. Prostą płytę z granitu wykonano bez rzeźbień. Mama zawsze powtarzała, że najważniejsze jest to, co się pamięta, a nie to, co się potem pokazuje. Zauważyłem jednak, że ktoś pojawił się tam już przed nami i przyniósł stroik, duży, przesadnie ozdobny. Oglądałem czerwone róże, złote dodatki, a wszystko błyszczące jak zdjęte z witryny sklepowej. Zatrzymałem się obok i spojrzałem na mamę. Już była blada na twarzy. Zmarszczyła czoło i schyliła się nad kompozycją.

— To nie nasze — mruknęła, bardziej do siebie niż do mnie. — To coś od niej.

Wiedziałem, że chodzi o Martę. Jeszcze nie była w zasięgu wzroku, ale miałem wrażenie, że mama już ją słyszała, czuła jej obecność, jakby sama świadomość, że się zbliża, podniosła jej ciśnienie.

— Jan nie lubił takich rzeczy — dodała, prostując się.

Chwilę później Marta rzeczywiście pojawiła się na końcu alejki, ubrana na czarno, ale z makijażem i ciepłym uśmiechem. Zatrzymała się naprzeciw mamy, spojrzała na grób, złożyła dłonie jak do modlitwy i powiedziała spokojnie:

— Chciałam, żeby wyglądało ładnie. Jan zawsze lubił czerwienie.

— Ty go znałaś pięć lat — odpowiedziała mama tonem, w którym trudno było nie usłyszeć lodu. — My byliśmy jego rodziną przez całe życie.

Marta westchnęła i lekko przechyliła głowę, jakby to ona miała teraz być tą bardziej wyrozumiałą.

— Ale to mnie kochał do końca — zauważyła.

Mama wybuchła śmiechem, krótkim, ostrym, takim, który nie oznaczał wcale radości.

— Kochał? — prychnęła. — Kochał cię, bo był zmęczony. Bo nie miał siły się już stawiać. Myśmy go znali całe życie, razem z jego wyborami i błędami. Ty znałaś tylko resztki tego, co z niego zostało.

— Nie sądzisz, że zasłużył na spokój? — zapytała Marta cicho, jakby nie rozumiała, że właśnie odmawia mu go, próbując wygrać tę cichą wojnę.

Mama zrobiła krok do przodu.

— Spokój? — wycedziła. — Nie odmawiam mu go. Ale nie pozwolę, żebyś ty pisała jego historię po swojemu.

Zaczęli się zbliżać inni. Ciotka, kuzyn, brat mamy. Wszyscy jakby nagle poczuli, że trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Słyszałem podniesione głosy, wspomnienia, które wcale nie były spokojne. Ktoś przypomniał, że Marta nie przyjeżdżała do szpitala, gdy ojciec jeszcze kontaktował. Ktoś inny powiedział, że mama w ogóle nie dzwoniła przez ostatnie tygodnie. Każdy coś wiedział, Każdy coś pamiętał i oczywiście każdy miał rację.

Stałem z boku, trzymając w dłoniach znicz, którego nie miałem gdzie postawić. Nie chciałem się wtrącać, ale wszystko we mnie aż krzyczało. Czułem wstyd z powodu ich słów, bo tak łatwo im było mówić o miłości, kiedy już nie trzeba jej udowadniać.

Wtedy pomyślałem tylko jedno: gdyby ojciec mógł to usłyszeć, to by pewnie podniósłby się z grobu, żeby ich wszystkich przepędzić.

W końcu nie wytrzymałem

Marta próbowała się wycofać, ale mama jej nie odpuszczała. Padły słowa, których nie powinno się w ogóle wypowiadać przy grobie.

Nie przychodziłaś do niego, gdy był chory — rzuciła.

— On cię już nawet nie pamiętał — dorzuciła ciotka.

Marta zacisnęła usta, spojrzała na płytę nagrobną, jakby to tam szukała siły.

— Może i byłam druga, ale nie mniej ważna — powiedziała drżącym głosem.

Na sekundę zrobiło się cicho, ale to była tylko przerwa na oddech przed kolejną falą. Ktoś zapytał o majątek, ktoś o testament. Kłótnia rozlała się jak pożar, bo każdy znów chciał dorzucić swoje: o zdradach, o niespełnionych obietnicach, o tym, kto był bliżej, a kto bardziej zasłużył.

W końcu nie wytrzymałem.

— Może przestańcie walczyć o trupa i zaczniecie się słuchać za życia — powiedziałem głośno.

Zamilkli. Na moment zrobiło się tak cicho, że słychać było tylko wiatr między grobami. Choć nawet nie spojrzeli w moją stronę, byłem pewny, że słyszeli.

Usłyszałem kroki

Odwróciłem się i odszedłem bez słowa. Nie miałem ochoty tego słuchać dalej ani patrzeć na tych ludzi, którzy zapomnieli, po co tu przyszli. Zatrzymałem się dopiero na końcu alejki. Przede mną były tylko inne groby, inne rodziny i cisza. Obserwowałem, jak ludzie spokojnie układali kwiaty na płytach nagrobnych, dzieci chwytały rodziców za ręce, a ktoś klęczał przy ławeczce, żegnając się z bliskim zmarłym. Szkoda, że u nas był tylko teatr.

Usiadłem na ławce obok nieznajomego grobu i poczułem, jak emocje opadają. Nie wiedziałem, czy to, co powiedziałem, miało sens. Może zabrzmiało zbyt ostro, a może nie miałem prawa się wtrącać. Ile jednak można milczeć?

Usłyszałem kroki. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Martę, bez tego sztucznego uśmiechu, bez tej całej pozy. Stanęła obok i przez chwilę nic nie mówiła.

— Przepraszam, że to usłyszałeś — odezwała się w końcu.

Spojrzałem przed siebie.

— Nie chcę tylko przepraszać. Po prostu nie wiem, jak z tym dalej żyć — dodała cicho.

— Chciałbym, żeby ojciec mógł nas wtedy usłyszeć — powiedziałem, wciąż na nią nie patrząc.

Nie odpowiedziała, ale usiadła obok. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy, każdy zajęty swoimi myślami. Jakby to było wszystko, co nam jeszcze pozostało.

Nie potrzebowaliśmy słów

Wieczorem wróciłem do mieszkania i zamknąłem się w swoim pokoju. Mama rozmawiała przez telefon z ciotką. Słyszałem jej podniesiony głos, ale nie wsłuchiwałem się w słowa. Leżałem na łóżku i patrzyłem w sufit. Myślałem o ojcu.

O tym, jak czasem siadał przy stole i nic nie mówił, tylko nalewał sobie herbaty. O tym, jak raz, kiedy miałem dziesięć lat, naprawił mój rower, chociaż nikt go o to nie poprosił. O tym, jak przychodził po mnie po szkole i nigdy nie pytał, jak było, ale zawsze trzymał torbę, żebym nie musiał.

Ostatni raz widzieliśmy się dwa tygodnie przed jego śmiercią. Przyniosłem mu gazetę, którą kiedyś lubił czytać. Usiadł w fotelu, spojrzał na mnie i powiedział tylko: „Zostaw, przeczytam później”. Wiedziałem, że nie przeczyta, ale nie wyszedłem od razu. Usiadłem obok, żebyśmy mogli chwilę pomilczeć. I to było w porządku, bo nie potrzebowaliśmy słów. Później długo myślałem, co wtedy czuł. Czy wiedział, że już nie będzie więcej takich chwil? Czy miał żal do siebie? A może do mnie? Czy po prostu chciał, żeby ktoś przy nim siedział?

Wieczorem usiadłem przy biurku i napisałem kilka słów na kartce — tylko dla siebie.

„Nie chcę się od nich uczyć. Chcę pamiętać, że miłość nie krzyczy na cmentarzu”.

Złożyłem kartkę i schowałem do szuflady.

Nie naprawiłem świata

Minęło kilka tygodni. Spotkaliśmy się znowu, tym razem u ciotki w mieszkaniu. Zwykłe rodzinne spotkanie: herbata, sernik, rozmowy o pracy, zdrowiu, planach na zimę. Nikt nie wspominał cmentarza, nikt nawet nie spróbował wrócić do tamtego dnia, ale coś się jednak zmieniło.

Marta przyniosła domowy placek i podała mamie filiżankę herbaty, zanim ktokolwiek ją o to poprosił. Mama skinęła głową i nie odsunęła się, jak zwykle to robiła. Wujek opowiedział dowcip i nawet kuzynka, która zawsze miała coś uszczypliwego do powiedzenia, tylko się uśmiechnęła. Ktoś powiedział „dobrze, że jesteś” — nie wiem, czy do Marty, czy do mamy. A może chodziło i o jedną, i o drugą?

Siedziałem z boku jak zwykle. Nie wtrącałem się, nie prowadziłem rozmów, tylko patrzyłem. Nie naprawiłem świata, ale chyba powiedziałem coś, co wreszcie wcisnęło pauzę w tym całym chaosie. Może dzięki temu ktoś się zatrzymał i zobaczył drugiego człowieka i... może to wystarczy.

Wróciłem do domu wieczorem. Tam otworzyłem szufladę i wyciągnąłem tę samą kartkę, którą dopiero co zapisałem. Przeczytałem ją jeszcze raz i pomyślałem, że warto było.

Krzysiek, 21 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama