Reklama

Końcówka lata zawsze pachniała jabłkami i kurzem, który unosił się spod naszych butów między rzędami drzew. Wróciłem na wieś, jak co roku, by pomóc przy zbiorach. Ojciec – Zygmunt – jak zawsze milczący, już na pierwszy rzut oka wydawał się bardziej zmęczony niż zwykle.

Sad, który przez lata był jego dumą, teraz przygasał razem z nim. Dzieciństwo spędziłem wśród tych drzew, a choć mieszkam teraz w mieście, to tu wracam, jak do siebie. Coś jednak było inaczej. Czułem to w jego spojrzeniu. Ten sezon miał być ostatni. Ojciec postanowił zakończyć wszystko.

Ogłoszenie ojca i pierwsza kłótnia

Zjedliśmy obiad w milczeniu. Ojciec jak zwykle nie pochwalił ani zupy, ani schabu, ale zjadł wszystko do ostatniego ziemniaka. Marta patrzyła na zegarek, Tomek przewracał oczami, a ja próbowałem utrzymać namiastkę rozmowy o pogodzie. Kiedy ojciec odsunął talerz i wyprostował się na krześle, poczułem, że coś nadchodzi.

– Nie będę się już dłużej z tym krył – odezwał się, cicho, ale stanowczo. – Ten sezon jest ostatni. Sprzedaję sad.

– Co? – Marta zmarszczyła brwi. – Sprzedaż to, co budowałeś całe życie?

– Tato, co ty gadasz? – Tomek aż uderzył ręką w stół. – A my? Nic nie znaczyliśmy?

Ojciec unikał wzroku. Spoglądał za okno, jakby między gałęziami jabłoni szukał odpowiedzi.

– Nie mam już siły. Nie dam rady ciągnąć tego dalej.

– Ale nikt ci nie każe samemu! – Tomek zbladł, jego głos drżał. – My tu jesteśmy!

– Nie byłeś sam – wtrąciła Marta z goryczą. – Tylko nie chciałeś nikomu oddać sterów.

Spojrzałem na ojca. Wyglądał na starszego niż zwykle. Mimo złości – było mi go żal.

– Tato, czy ty naprawdę to już podpisałeś? – zapytałem.

Nie odpowiedział. Marta przewróciła oczami, Tomek wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Ja zostałem, nie wiedząc, po czyjej stronie właściwie jestem.

Ojciec zawsze był samowystarczalny

Zastałem go między drzewami. Stał z rękami założonymi na plecach, patrzył w dal, jakby te rzędy jabłoni miały mu coś powiedzieć. Cisza była gęsta. W końcu sam ją przerwałem.

– Dlaczego teraz, tato? Czemu nic nie powiedziałeś wcześniej?

– Bo nikt z was nie chciał tu zostać – odpowiedział, bez cienia emocji.

– Może chciałem. Może po prostu nikt mnie nie zapytał.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Nie powiedział nic.

– Wiem, że wyjechałem. Że uciekłem od tego wszystkiego. Ale to nie znaczy, że nie tęskniłem. Że nie myślałem.

– Myślałeś? – zaśmiał się gorzko. – Raz na rok, przy zbiorach?

Poczułem ściśnięcie w żołądku. Miał rację, ale to nie znaczyło, że nie miałem prawa czuć się z tym miejscem związany.

– Tato, to nie tylko ziemia. To my. Nasza historia. Dzieciństwo. Mam z tym sadem więcej wspomnień niż z własnym mieszkaniem w mieście.

– A jednak tam mieszkasz.

– Bo tu nikt nie powiedział: „zostań”. Zawsze byłeś samowystarczalny. A teraz chcesz wszystko sprzedać, bo jesteś zmęczony?

Zamilkł. Dopiero po chwili westchnął ciężko.

– Nie chodzi tylko o zmęczenie, Karol. Ja już nie mam dla kogo tego robić.

– Masz nas – odpowiedziałem cicho.

– Miałem – powiedział. – Ale wy już jesteście gdzie indziej.

Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Czułem, że z każdym słowem coś się między nami kruszy, choć żaden z nas nie umiał tego zatrzymać.

Nawet nie powiedział nam, że to zrobił!

Znalazłem Martę i Tomka w starym pokoju dziadka, przy otwartej szufladzie biurka. Przede mną leżały dokumenty, których nigdy nie powinienem był zobaczyć. Marta trzymała w ręku umowę z logo agencji nieruchomości.

– On to już podpisał – powiedziała beznamiętnie, jakby wyrok właśnie zapadł.

– Co?! – zerwałem się.

– Umowa przedwstępna. Sad sprzedany. Już nie nasz.

Tomek wyglądał, jakby miał wybuchnąć.

– Nawet nie powiedział nam, że to zrobił! My tu siedzimy, zbieramy jabłka jak idioci, a on już wszystko oddał!

Wziąłem dokument i wykręciłem numer z nagłówka. Połączenie odebrała młoda kobieta z miłym głosem.

– Chciałem się dowiedzieć, kto kupił działkę przy starym sadzie Zygmunta G.

– Już sprawdzam... Fundusz Novaterra Development – odpowiedziała po chwili.

Zamarłem. W tle słyszałem, jak Marta powtarza szeptem: „development”?

– Mówili, że to rolnik, ktoś, kto chce uprawiać ziemię – powiedziałem, jakbym wciąż chciał w to wierzyć.

Zeszliśmy do kuchni. Ojciec siedział przy stole z gazetą.

– Tato... podpisałeś to?

Podniósł wzrok, powoli, jakby spodziewał się tej chwili.

– Tak. Ale to porządni ludzie. Mówili, że chcą ziemię uprawiać. Że nic się nie zmieni.

– Fundusz deweloperski! – Marta krzyknęła. – Zrównają wszystko z ziemią!

– Tato, podpisałeś wyrok na ten sad – powiedziałem szeptem.

Wzrok ojca nagle stracił ostrość. Uświadomił sobie, co zrobił. Ale było już za późno.

Nocne rozmowy i rozpad relacji

W kuchni paliła się tylko lampka nad zlewem. Marta siedziała przy stole z kubkiem herbaty, zimnej od godziny. Tomek stał oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. W powietrzu wisiało napięcie, które mogło przeciąć każde słowo.

– Zabił nasz dom – powiedziała cicho Marta. – A my się tu szarpaliśmy, że jabłka się nie zmieszczą w jednej skrzyni.

– Miałem tu wszystko! – wybuchł Tomek. – Całe życie! A on oddał to, jakbyśmy byli nikim!

– Dla niego to była tylko ziemia – mruknęła Marta. – A dla nas coś więcej.

Usłyszeliśmy skrzypienie schodów. Ojciec zszedł w kapciach, trzymając się poręczy. Zatrzymał się w progu. Wyglądał, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat.

– Nie śpicie? – zapytał, chociaż dobrze wiedział dlaczego.

– Czego chcesz? – rzucił Tomek ostro.

– Chciałem... przeprosić.

Zapadła cisza. Nawet Marta nie drgnęła.

– Za późno – powiedziała tylko, zimno, bez emocji.

Ojciec usiadł przy stole. Wyciągnął rękę w stronę Tomka, ale ten odsunął się jak poparzony.

– Myślałeś, że będziemy ci wdzięczni? – syknął. – Że oddałeś wszystko bez słowa i teraz wystarczy przeprosić?

– Ja... chciałem dobrze – szepnął Zygmunt.

– To czemu nikt z nas nie wiedział?! – krzyknąłem, czując, jak wzbiera we mnie coś, czego nie potrafiłem już dusić.

Ojciec spojrzał na mnie ze smutkiem. Nie odpowiedział. Marta wstała i wyszła bez słowa. Tomek za nią. Zostaliśmy sami. Ja i on. Ojciec, który wszystko trzymał w garści, teraz trzymał tylko swoją głowę w dłoniach.

Opowieść ojca

Znalazłem go rano na ławce przy stodole. Siedział z kubkiem kawy, patrzył przed siebie. Nie podniósł wzroku, kiedy podszedłem. Usiadłem obok. Przez chwilę tylko milczeliśmy.

– Chciałem ci opowiedzieć, jak to się stało – powiedział w końcu. – Ale nie wiedziałem, od czego zacząć.

– Zacznij od prawdy – odparłem.

– Byłem sam, Karol. Wszyscy wyjechaliście. Marta do Anglii, ty do miasta. Tomek... Tomek tu był, ale zawsze czułem, że patrzy na mnie, jak na przeszkodę.

Zacisnąłem zęby, ale nie przerwałem.

– Przychodzili do mnie. Najpierw jeden, potem drugi. W garniturach, z papierami. Mówili, że pomogą. Że to uczciwa oferta. Że nie muszę się już martwić o przyszłość. Waszą też.

– Ale zniszczyłeś naszą przeszłość – warknąłem. – Przeszłość, którą sam nam zbudowałeś.

Spojrzał na mnie po raz pierwszy od wczoraj. W jego oczach nie było złości. Tylko bezradność.

– Nie chciałem was skrzywdzić. Naprawdę myślałem, że robię dobrze. Że po moim odejściu nikt nie będzie musiał się tym martwić. Że lepiej to zamknąć, niż zostawić wam jak kamień u nogi.

– A pomyślałeś, że może ktoś z nas chciał ten kamień nieść?

Pokręcił głową.

– Wiesz, Karol... Myślałem, że was chronię. A chyba po prostu uciekłem.

Patrzyłem na niego. Na tego samego ojca, który nauczył mnie przycinać gałęzie, ostrzyć sekator i nie mówić za dużo. Teraz nie miał już nic do powiedzenia.

I ja też nie.

Koniec sezonu, koniec wszystkiego

Wjazd zaplanowali inwestorzy na wrzesień. Sierpień był więc ostatnim miesiącem, kiedy sad jeszcze pachniał życiem. Kiedy zrywaliśmy ostatnie jabłka, w głowie krążyła mi myśl: to naprawdę koniec. Marta odleciała do Londynu wcześniej, niż planowała. Tomek... pojechał do znajomych, nie pożegnał się z ojcem. A ja zostałem. Do końca.

Stałem pod jabłonią, z której spadłem kiedyś jako dzieciak. Wziąłem jedno jabłko. Najładniejsze, czerwone, z lekkim połyskiem. Obróciłem je w dłoni, jakby miało mi coś powiedzieć.

Ojciec siedział na werandzie. Patrzył na mnie z daleka. Nie podszedłem. Nie miałem siły. Zostawiłem jabłko na schodku. Nie musiałem nic mówić.

Tydzień później pojawiły się maszyny. Najpierw ogrodzili teren. Potem zaczęli wycinać. Jedna po drugiej – gałęzie spadały, pnie pękały. Nie mogłem patrzeć. Ale zostałem. Ostatni.

Kiedy wszystko było już prawie zrównane z ziemią, wróciłem tam raz jeszcze. O świcie. Było chłodno, rosa osiadała na butach. Wszedłem na środek pustego pola, stanąłem i spojrzałem wokół. Ziemia była rozorana, a w miejscu, gdzie kiedyś rósł nasz największy jabłoniowy rząd, leżała kupa gruzu i desek.

Podniosłem jedno jabłko, które cudem ocalało pod zniszczonym drzewem. Wziąłem je do ręki. Spojrzałem w niebo.

– To już nie nasze miejsce – szepnąłem.

Odszedłem bez oglądania się za siebie.

Rodzina się rozpadła. Nie rozmawialiśmy ze sobą miesiącami. Może latami. A sad?

Sad to nie były tylko drzewa. To byliśmy my. A teraz nic z nas nie zostało.

Karol, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama