„Ojciec spakował walizki i wyniósł się z mojego życia tuż przed maturą. Zostawił mnie z książkami i rozczarowaniem”
„Udawałem, że uczę się do matury. Że skupiam się na Lalce, na motywach romantyzmu, na kontekście epoki. Ale w rzeczywistości nie mogłem przestać myśleć, co zrobiłem źle. Czy to moja wina? Czy byłem zbyt wymagający, zbyt cichy, zbyt... nijaki?”.

Zawsze łatwiej było mi mówić cudzym głosem. Schować się za wierszem, za postacią, za lekturą. Czytanie było moją zbroją, a literatura — schronieniem. Od dziecka rozumiałem więcej, niż mówiłem. Przed maturą świat zadrżał. Ojciec spakował walizkę, nie zostawiając nawet kartki. Cisza, która wtedy zapanowała w domu, brzmiała głośniej niż jakiekolwiek krzyki. Na lekcjach „Lalki” nie spodziewałem się, że Wokulski zostanie moim lustrem.
Też czułem się zbędny, niechciany, porzucony
I też próbowałem sobie wmówić, że to nic, że wszystko minie. Ale nie mijało. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy wszedłem do tej jasnej, dusznej sali. Pachniało tam papierem, stresem i wodą kolońską jednego z egzaminatorów. Dłonie miałem wilgotne, a w głowie pustkę. Usiadłem, próbując nie patrzeć w oczy nikomu. Spojrzałem tylko na karteczki z tematami. Wyciągnąłem jedną — drżącą ręką, jakby to był los na loterii, który miał zadecydować o całym moim życiu.
Temat: „Moment przełomowy w życiu bohatera literackiego.”
Wziąłem głęboki oddech. Tyle razy mówiłem o Wokulskim. Na próbach w klasie, przed lustrem, nawet raz przed psem. Zacząłem mówić. Pewnym głosem, z pamięci. O tym, jak zawiódł się na miłości, jak zrezygnował z życia społecznego, jak odsunął się od świata. Ale w pewnym momencie coś pękło.
– Właściwie to ja też miałem taki moment – powiedziałem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
Egzaminatorzy podnieśli wzrok. Milczenie. Cisza tak gęsta, że słyszałem swój własny oddech.
– Chciałem mówić o Wokulskim. Ale chyba muszę powiedzieć o sobie – dodałem, patrząc w podłogę.
Jeden z nauczycieli spojrzał na mnie uważniej.
– Czy możesz rozwinąć myśl o przełomie u Wokulskiego? – zapytał.
– On stracił sens. A ja… też. Kiedy ojciec odszedł, tuż przed maturą, poczułem, jakby ktoś wyrwał mnie z korzeniami.
I mówiłem. O walizce. O pustym fotelu przy stole. O matce, która zaczęła mówić szeptem. Głos drżał, ale nie przestawałem. Nagle nie byłem już uczniem na egzaminie. Byłem synem. Chłopakiem, który nie potrafił już udawać, że wszystko gra.
To był zwykły dzień. Przynajmniej na początku. Wróciłem ze szkoły, jak zawsze rzuciłem plecak w przedpokoju i ruszyłem do kuchni, gdzie pachniało pieczonym kurczakiem. Matka stała przy kuchence, z twarzą odwróconą do ściany. Coś mieszała, ale ręka jej drżała. Chciałem zapytać, co się dzieje, ale coś mnie zatrzymało. Jakaś intuicja, że właśnie teraz nic nie powinienem mówić.
Potem zobaczyłem to — pustą przestrzeń w salonie. Brak jednej walizki. Brak kurtki. Szuflady uchylone. I to uczucie, jakby ktoś wyjął mi powietrze z płuc.
Nie zostawił żadnej wiadomości. Żadnego „wrócę”, żadnego „wybacz”. Tylko ciszę, która dzwoniła w uszach przez kolejne tygodnie. Matka mówiła niewiele. Czasem tylko siadała w nocy przy moim biurku, gdy myślała, że śpię. Płakała cicho, z twarzą w dłoniach.
Udawałem, że uczę się do matury
Że skupiam się na „Lalce”, na motywach romantyzmu, na kontekście epoki. Ale w rzeczywistości nie mogłem przestać myśleć, co zrobiłem źle. Czy to moja wina? Czy byłem zbyt wymagający, zbyt cichy, zbyt... nijaki?
Zacząłem traktować książki jak ludzi. Jak bohaterów, którzy nigdy mnie nie zostawili. Wokulski stawał się coraz bliższy. Jego samotność była jak moje codzienne popołudnia — ciche, ciężkie, bez odpowiedzi.
I chyba wtedy zrozumiałem, że nie muszę szukać przełomowego momentu. On już się wydarzył. Wtedy, kiedy zrozumiałem, że nie wszystko w życiu można naprawić. Że są ludzie, którzy po prostu odchodzą. I nie zawsze wiadomo dlaczego.
W sali nadal panowała cisza. Wydawało mi się, że nikt nawet nie oddycha. Spojrzałem ukradkiem na egzaminatorów. Jeden z nich miał lekko uchylone usta, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Drugi po prostu kiwał głową, powoli, ze zrozumieniem. To dodało mi odwagi.
– Chciałem pokazać przełomowy moment u Wokulskiego. Bo jest ich kilka. Ale najważniejszy był ten, kiedy postanowił wycofać się z życia. Kiedy stracił wiarę w ludzi, w siebie, w sens działania – powiedziałem, znów patrząc w notatki, jakby miały mnie ochronić. – I właśnie wtedy stał się mi najbliższy.
Odważyłem się unieść wzrok.
– Bo gdy ktoś, kto cię stworzył... odchodzi bez słowa, bez wyjaśnienia, to zostajesz z takim samym poczuciem zawieszenia. Przestajesz wierzyć, że masz na cokolwiek wpływ. Wokulski też przestał. Zrezygnował. Zniknął z życia.
Egzaminatorzy słuchali uważnie, nie przerywając
Miałem wrażenie, że nie jestem już oceniany, że po prostu opowiadam historię.
– I wydaje mi się, że dopiero wtedy, gdy ktoś cię zostawia, wiesz, kim naprawdę jesteś. Bo nie masz już nikogo, przed kim możesz udawać. Zostaje tylko prawda. Nawet jeśli boli – dokończyłem.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Wtedy jeden z egzaminatorów odezwał się cicho:
– Dziękujemy, Maksymilianie. Czy chcesz coś dodać?
– Nie. W zasadzie... już wszystko powiedziałem.
Zamknąłem teczkę. I poczułem, jakby całe moje ciało było z waty. Ale też – pierwszy raz od dawna – jakbym powiedział coś naprawdę swojego.
Wyszedłem z sali, jakby ktoś właśnie otworzył drzwi na zewnątrz po godzinach dusznego milczenia. Powietrze było chłodne, pachniało deszczem i kurzem z podłogi korytarza. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Stałem przed drzwiami i czułem, że właśnie wydarzyło się coś, czego nie przewidziałem ani ja, ani nikt inny.
Byłem roztrzęsiony. Ulgą. Strachem. Wstydem, że się tak odsłoniłem. I czymś jeszcze – spokojem, który pojawił się nagle i cicho, jakby ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
– Maks! I jak? – rzucił ktoś z klasy, wychylając się zza rogu.
– Poszło – odpowiedziałem tylko i wymusiłem uśmiech. Nie miałem siły na wyjaśnienia.
Wróciłem do domu i zamknąłem się w pokoju. Matka nie pytała. Od jakiegoś czasu nauczyła się, że niektóre rzeczy muszę przeżywać sam. Wieczorem tylko postawiła na moim biurku herbatę i nie patrząc mi w oczy, powiedziała:
– Jestem z ciebie dumna.
Jakiś czas później przyszły wyniki. Maksimum punktów. Egzaminatorka zostawiła komentarz: „Do głębi poruszająca, osobista wypowiedź. Rzadko spotykana dojrzałość emocjonalna i literacka interpretacja”.
Zaniemówiłem. Tylko przekazałem kartkę mamie. Usiadła, czytała długo, jakby każde słowo było cenniejsze od poprzedniego. Potem przytuliła mnie po raz pierwszy od miesięcy. Mocno.
A ja myślałem tylko o jednym: powiedziałem coś prawdziwego. I nie zostałem za to ukarany. Przeciwnie – zostałem wysłuchany.
Tamtego wieczoru siedziałem w pokoju z otwartą „Lalką” na kolanach. Nie czytałem już jak kiedyś – z obowiązku, z przymusu. Tym razem czytałem, jakby to był pamiętnik. Mój albo Wokulskiego – trudno było rozdzielić. Każde zdanie, każdy jego gest, każda myśl o Izabeli, o życiu, o niespełnieniu – to wszystko przestało być fikcją. Stało się lustrem.
Odłożyłem książkę i sięgnąłem po telefon. Wpatrywałem się w ekran, w kontakty, w numer ojca. Wciąż go miałem. Nie zmienił go po odejściu. Może czekał? A może nie? Może wcale nie chciał, żebym się odzywał. Ale ja już nie chciałem żyć w tej niepewności. Wziąłem oddech i napisałem jedno krótkie zdanie:
„Zdałem maturę. Chciałem, żebyś wiedział.”
Bez wyrzutów. Bez pytań. Bez żalu. Tylko informacja. Tylko tyle.
Nie wiedziałem, czy odpisze. Czy w ogóle to przeczyta. Ale to nie miało już znaczenia. Zrobiłem coś, czego nie potrafiłem wcześniej – dałem znak, że jestem. Że nie zniknąłem z jego świata, mimo że on zniknął z mojego.
To był pierwszy krok. Może naiwny. Może niepotrzebny. Ale mój. I był przełomowy – nie dlatego, że coś zmienił. Ale dlatego, że pozwolił mi przestać czekać.
Kiedy rano wstałem, czułem spokój. Bo zrozumiałem, że nie wszystko w życiu da się naprawić. Ale wiele można zacząć od nowa. Nawet jeśli to tylko wiadomość, której nikt nie przeczyta.
Maks, 19 lat
Czytaj także:
- „Harowałem na nowy dom w Belgii, ale to nie mnie żona witała z otwartymi ramionami. Śmietankę spijał ktoś zupełnie inny”
- „Koleżanki z pracy mnie wyśmiewają, bo jem pasztet zamiast hummusu. Wolę zaoszczędzić, niż wydawać pieniądze na bzdury”
- „Rozwiodłam się z mężem przez deskę sedesową. Rodzina mnie nie rozumie, a koleżanki patrzą z podziwem w oczach”

