Reklama

Nie miałam ojca. A raczej – miałam, biologicznie. Ale przez ostatnie piętnaście lat był kimś, kogo nazwisko figurowało tylko w moim dowodzie. Nauczyłam się o nim nie myśleć, nie wspominać, nie wspominać nawet jego głosu. Kiedy ktoś w rozmowie poruszał temat rodziców, mówiłam: „Mama mnie wychowała sama” i zmieniałam temat. Ludzie nie dopytywali.

Mieszkam w Warszawie. Mam trzydzieści cztery lata, dobrze płatną pracę w agencji PR, znajomych, ale raczej takich do kawy niż do głębokich rozmów. Nie zbudowałam sobie żadnej rodziny. Bliskie relacje mnie męczą, może nawet przerażają. Kiedy zaczynałam czuć się z kimś zbyt związana, znajdowałam sposób, by się wycofać. Nauczyłam się być niezależna, skuteczna, samowystarczalna. I może nawet... pusta.

Ojca wykreśliłam z życia, kiedy miałam dziewiętnaście lat

Co się wtedy wydarzyło? Do dziś nie potrafię o tym mówić. Nawet moja matka nigdy nie usłyszała ode mnie całej prawdy. Wiedziała tylko tyle, ile musiała, by zrozumieć, dlaczego nigdy więcej nie chciałam mieć z nim kontaktu. I zaakceptowała to.

Wiadomość o śmierci dziadka – ojca mojego ojca – zastała mnie w środku życiowego zastoju. Od miesiąca miałam wrażenie, że wszystko się ze mną rozchodzi. Nie spałam. Praca mnie nie cieszyła. W mieszkaniu zalegały sterty brudnych naczyń, których nie miałam siły zmyć. Kiedy zadzwoniła moja ciotka, by powiedzieć, że pogrzeb w sobotę, chciałam od razu odmówić. Ale nie zrobiłam tego.

– Dobrze, będę – powiedziałam automatycznie, jakby nie chodziło o konfrontację z przeszłością, której przez tyle lat z taką starannością unikałam.

Kiedy tylko wysiadłam z samochodu przed kościołem, poczułam, jak ścina mi się krew w żyłach. W powietrzu unosił się ciężki zapach kadzidła i zimna wilgoć wczesnej wiosny. Ubrani na czarno ludzie rozmawiali półgłosem, jakby ktoś mógł im zabronić żałoby.

Nie znałam większości twarzy. Ciotka Halina podeszła do mnie jako pierwsza.

– Natalia... dziękuję, że przyjechałaś – powiedziała cicho, dotykając mojej dłoni z delikatnością, jakby dotykała czegoś kruchego.

Skinęłam tylko głową. Nie miałam siły mówić.

– Twój ojciec też jest... – szepnęła, zniżając głos, jakby jego obecność była czymś zakazanym.

Zamrugałam szybko, jakbym chciała przegonić z powiek jakiś pył. Oczywiście, że będzie. Przecież to jego ojciec zmarł. Ale zupełnie wyparłam tę świadomość z głowy.

Kościół był zimny. Usiadłam w jednej z dalszych ław, otulając się szczelniej szalem. Msza dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy organy zagrały pierwsze dźwięki pieśni na wyjście, serce zaczęło mi łomotać jak szalone.

Wtedy go zobaczyłam.

Stał kilka metrów ode mnie, po drugiej stronie trumny. Trochę schudł, włosy przyprószyła siwizna, ale jego sylwetka – ta sama. Znów miał na sobie ten garnitur z granatową poszetką, który kiedyś uważał za „na specjalne okazje”.

Nasze spojrzenia się spotkały. Nie wiem, czy to ja pierwsza opuściłam wzrok, czy on. Trwało to może sekundę, ale wystarczyło, żeby coś we mnie pękło.

– Twój ojciec się bardzo zmienił – szepnął mi do ucha Marek, mój kuzyn, kiedy staliśmy w kolejce do złożenia kondolencji.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Nadal ma ten sam wzrok – powiedziałam chłodno, odwracając się i udając, że poprawiam płaszcz.

Nie rozumiałam, dlaczego nagle wszystko mnie dotyka. Dlaczego w środku czułam się jak dziecko, które nie wie, czy chce się rzucić komuś w ramiona, czy uciekać ile sił w nogach.

Przecież miałam to wszystko za sobą

Po pogrzebie większość rodziny zebrała się na cmentarzu. Słońce nieśmiało przedzierało się przez chmury, ale ziemia była twarda i zimna, jakby sama nie chciała przyjąć kolejnego ciała.

Stałam z boku, wpatrując się w czarny wieniec z napisem „Ojcu – Andrzej”. Wiedziałam, że to od niego. Ojciec nie byłby w stanie napisać słowa „tacie” – zbyt miękkie, zbyt prywatne.

Usłyszałam jego kroki, zanim jeszcze zdążył się odezwać. Poznałam ten rytm. Ten sposób, w jaki stawiał stopy – pewny, ale trochę zbyt ostrożny, jakby chodził po cienkim lodzie.

– Natalia – powiedział cicho.

Nie odwróciłam się od razu. Musiałam złapać powietrze, nie chcąc, by usłyszał, jak trzęsie mi się głos.

– Cześć – powiedziałam krótko, w końcu spoglądając mu w twarz.

Nie wyglądał źle. Może trochę starszy niż zapamiętałam, ale jego oczy wciąż miały ten sam kolor – ciemny bursztyn, w którym kiedyś widziałam ciepło, a potem tylko pustkę.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął, wsuwając ręce do kieszeni płaszcza.

– To był mój dziadek – odpowiedziałam z chłodnym spokojem. – Nie przestał nim być tylko dlatego, że ty przestałeś być moim ojcem.

Zamilkł. Wyraźnie nie był gotów na taką odpowiedź. Ale też nie odszedł. Patrzył na mnie z czymś, co przypominało skruchę, ale nie miałam ochoty tego rozgryzać.

– Jak się masz? – zapytał po chwili, a ja niemal się roześmiałam.

– Serio? Po piętnastu latach chcesz zacząć od „jak się masz”?

Nie wiem, od czego zacząć – przyznał. – Myślałem, że może... że jeśli porozmawiamy...

– To się pomyliłeś – przerwałam mu i już miałam odejść, ale coś mnie zatrzymało. – A może nie... – dodałam cicho.

Zawiesił spojrzenie na mojej twarzy, jakby próbował rozszyfrować, co właśnie usłyszał.

– Nie musimy mówić dużo – powiedział ostrożnie. – Tylko... może chociaż usiąść gdzieś. Na kawę. Kiedyś.

Pokręciłam głową, pół uśmiechu. Nie odpowiedziałam. Ale nie powiedziałam też „nie”.

A potem po prostu odeszłam.

Czułam się zdradzona przez własne ciało – dłoń mi drżała, serce biło zbyt szybko, a w gardle rosła gula. I nie wiedziałam, czy jestem bardziej wściekła na niego... czy na siebie, że w ogóle się zatrzymałam.

Tej nocy nie zasnęłam. Leżałam w łóżku z oczami utkwionymi w sufit, jakby na jego powierzchni mogły się wyświetlić odpowiedzi, których tak rozpaczliwie unikałam przez lata.

W głowie nieustannie przewijała się scena z cmentarza. Jego głos, jego twarz, to niezgrabne „Dziękuję, że przyszłaś”. I to dziwne uczucie, że nic nie było takie, jak powinno. Ani on nie był taki, jakim go zapamiętałam, ani ja nie byłam już tą dziewczyną, która trzaskała drzwiami i krzyczała, że nienawidzi swojego ojca.

Sięgnęłam po telefon i wystukałam wiadomość do Kaśki:

„Widziałam go. Ojca. Po raz pierwszy od lat.”

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Kaśka, jak zwykle, nie spała.

„I co?”

„Nie wiem. Nie umiem go już tak nienawidzić.”

Zaraz potem zadzwoniła.

Halo, jestem. Opowiadaj – powiedziała szeptem.

– Był... inny. Cichy. Trochę jakby... skruszony? W ogóle nie wyglądał jak facet, który potrafił się tak wkurwić, że rozbijał talerze o ścianę. Ani jak ten, który mnie wtedy... – urwałam. – No, wiesz.

– Może się zmienił?

– Może ja się zmieniłam – odpowiedziałam i cisza po mojej stronie była wystarczająco głośna, żeby Kaśka zamilkła.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś usiadłam mu na kolanach i powiedziałam: „Tato, chcę, żebyś mnie nauczył jeździć na rowerze bez bocznych kółek”. I pamiętam, że wtedy się uśmiechnął. Rzadki, ciepły uśmiech, którego później już nie widziałam. Po tamtym wszystkim przestałam szukać takich wspomnień. Były dla mnie jak zdrada. Bo jak można tęsknić za kimś, kto cię zawiódł? Jak można tęsknić za człowiekiem, którego się nienawidzi?

A teraz... teraz coś się we mnie ruszyło. Nie wiadomo co. Ale czułam to wyraźnie – nie umiem już go nienawidzić.

– Co mam zrobić, Kaśka? – zapytałam cicho.

– Nic. Jeszcze nic. Jak będzie trzeba, samo przyjdzie – powiedziała. – I pamiętaj, że nie musisz go od razu przyjąć z powrotem. Ale masz prawo się zatrzymać. I pomyśleć.

Zasnęłam dopiero nad ranem. W śnie znów miałam dziesięć lat. Jechaliśmy razem na rowerach. I pierwszy raz od dawna nie obudziłam się z poczuciem winy.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko placu Zbawiciela. Wybrałam miejsce, gdzie nikt mnie nie znał – bezpieczną przestrzeń na rozmowę, której wcale nie chciałam, a jednak się na nią zgodziłam.

Przyszedł punktualnie

Miał na sobie ten sam granatowy płaszcz, co na pogrzebie. Wyglądał niepewnie, jak ktoś, kto wie, że nie ma prawa oczekiwać przebaczenia, ale i tak próbuje.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział, kiedy usiedliśmy.

– Nie przyszłam po to, żeby było miło – rzuciłam od razu. – Chcę zrozumieć, dlaczego.

Zamilkł. Przez chwilę tylko bębnił palcami w filiżankę.

– Bo byłem idiotą – powiedział w końcu. – Zbyt dumnym, zbyt wściekłym. I cholernie przestraszonym.

– A mnie zostawiłeś z tym wszystkim. Z matką, z krzykiem w ścianach, z wstydem. Miałam dziewiętnaście lat, a czułam się jakbym miała pięćdziesiąt.

Pochylił głowę.

– Wiem. I nic nie cofnie tego, co się stało. Ale codziennie myślałem, że może... że jeszcze kiedyś będzie okazja.

– Była – przerwałam mu. – Wielokrotnie. Tylko nie chciałeś się zniżyć, prawda?

Spojrzał na mnie i po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach łzy. Nie płakał, ale one tam były. Uparte, niewypowiedziane.

– Nie miałem odwagi – powiedział cicho. – Nie po tym, jak spojrzałaś na mnie wtedy... jak na obcego.

Zacisnęłam dłonie.

– A kim jesteś teraz?

Nadal twoim ojcem – odpowiedział. – Jeśli tylko mi pozwolisz.

Nie odpowiedziałam. Ale łzy, które spłynęły po moich policzkach, były wszystkim, czego nie potrafiłam jeszcze powiedzieć.

Minęły dwa tygodnie od naszej rozmowy. Nie dzwonił. Nie pisał. I dobrze – nie byłam gotowa. Ale też... nie potrafiłam przestać o nim myśleć.

W pracy coraz częściej zawieszałam się nad mailem, gapiąc się w ekran bez celu. Złapałam się na tym, że przeglądam stare zdjęcia w telefonie. Nie jego – mojej mamy, mnie, nawet psa, którego mieliśmy przez krótki czas. A jednak gdzieś na marginesie tych wspomnień zawsze był on.

W sobotę poszłam na spacer po Saskiej Kępie. Wzięłam kawę na wynos i przysiadłam na ławce przy parku. W końcu wyciągnęłam telefon i napisałam:

„Możemy się spotkać jeszcze raz?”

Odpisał po dziesięciu minutach:

„Zawsze.”

Tym razem rozmawialiśmy dłużej. O głupotach – pracy, polityce, nawet o tym, co ostatnio oglądał na Netfliksie. I chociaż było niezręcznie, było też... normalnie.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek znowu będziesz moim ojcem – powiedziałam nagle. – Ale możemy zacząć rozmawiać.

Spojrzał na mnie z uważnością, która bolała.

– To wszystko, o co mogę prosić – odparł.

Nie uścisnęliśmy się. Nie było łez. Ale kiedy odchodziłam, czułam się, jakbym odzyskała kawałek siebie, który przez piętnaście lat leżał w jakimś zapomnianym miejscu we mnie, pokryty kurzem i żalem.

Natalia, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama