Reklama

W dzieciństwie ojciec kojarzył mi się z zapachem piwa i nieobecnym wzrokiem. Potem zniknął z naszego życia na kilka lat, by wrócić — odmieniony, trzeźwy, pełen skruchy. Z czasem nauczyłam się mu wybaczać, a on próbował odzyskać nasze zaufanie. Przestał pić, zaczął chodzić na terapię, odbudował relacje z nami i z samym sobą. Przez ostatnie lata naprawdę wierzyłam, że jest już innym człowiekiem. Ale w dniu mojego ślubu, kiedy wszystko miało być piękne, ojciec sięgnął po kieliszek. I nie skończyło się na jednym. Potem już nic nie było jak wcześniej.

Trzeźwość była jego dumą

– Tato, dasz radę, prawda? – zapytałam go kilka dni przed ślubem. Siedzieliśmy na werandzie, ja z kubkiem herbaty, on z wodą mineralną. Przez chwilę milczał.

– Córeczko… Ja już nie jestem tamtym człowiekiem – odpowiedział spokojnie, patrząc gdzieś w dal. – Osiem lat bez kropli. Dumałem nieraz, czy jeszcze kiedyś dam się złamać. Ale to już za mną.

Chciałam mu wierzyć. W końcu od dawna już nie było w nim tego cienia, który przez lata odbierał mamie radość życia, a mnie dzieciństwo. Po odwyku chodził na mityngi, tłumaczył, jak ważna jest „jedna doba na raz”. Uczyłam się go na nowo – spokojniejszego, bardziej obecnego. Nawet mama, choć długo nie dopuszczała go do siebie, zaczęła go znów traktować z odrobiną czułości.

Wiedziałam, że wesele będzie trudnym testem. Alkohol na stołach, śmiechy, toasty, ciotki z kieliszkami… Ale wierzyłam, że ojciec sobie poradzi. I on też tak mówił. Obiecał, że zabierze ze sobą butelkę wody z cytryną, że będzie trzymał się blisko wuja Włodka, który też był trzeźwy od lat.

– Nie po to się podnosiłem z kolan, żeby teraz wszystko zaprzepaścić – powiedział wtedy. – To ma być twój dzień. Najpiękniejszy. I będę tam, z tobą, czysty jak łza.

Uśmiechnęłam się, ufając mu jak wtedy, gdy miałam sześć lat i trzymał mnie za rękę w drodze do przedszkola. Tyle że wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie zawsze można wierzyć każdej obietnicy.

Dzień, który miał być najpiękniejszy

To był sierpniowy poranek, jeden z tych ciepłych i leniwych, kiedy powietrze pachnie trawą i obietnicą czegoś pięknego. Czułam lekki niepokój, ale chyba każda panna młoda tak ma. Mama pomagała mi wpiąć welon, śmiejąc się, że wyglądam jak z okładki magazynu ślubnego. Tata przyjechał chwilę później, z uśmiechem na twarzy, ubrany w granatowy garnitur, który wybrałam dla niego kilka tygodni wcześniej.

– Wyglądasz jak milion dolarów – rzucił, obejmując mnie ostrożnie, żeby nie zniszczyć sukni. – I jesteś gotowa na ten krok?

– Gotowa jak nigdy – odpowiedziałam.

Ślub był piękny. Kościół, muzyka, przysięga, łzy mamy, a nawet wzruszenie w oczach ojca. Patrzyłam na niego, gdy prowadził mnie do ołtarza, i naprawdę byłam dumna. To był mój tata – nie alkoholik, nie cień z przeszłości, tylko silny mężczyzna, który przeszedł długą drogę. Wesele zaczęło się radośnie. Tańce, żarty, przemówienia. Około dwudziestej zauważyłam, że tata zniknął. Zapytałam mamę, gdzie jest, ale wzruszyła ramionami. Dopiero po chwili podeszła do mnie ciotka:

– Twój ojciec… chyba się napił. Widziałam go z kieliszkiem przy bufecie.

Serce zamarło mi w piersi. Nie mogłam uwierzyć. Nie w ten dzień. Nie po tylu latach walki. Rzuciłam się w stronę kuchni, szukając go wzrokiem. I wtedy go zobaczyłam – zataczającego się, z butelką w dłoni, otoczonego przez znajomych, którzy udawali, że nic się nie dzieje.

Słowa, które ranią

Weszłam tam jak w ogień. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakaś pomyłka, że ciotka przesadziła. Ale nie. Ojciec stał oparty o ścianę, z lekko przekrzywionym krawatem, a jego oczy były szkliste i nieobecne. Obok niego stała otwarta flaszka wódki i dwóch wujków, którzy nerwowo milczeli.

– Tato – powiedziałam cicho, jakby od tego, w jaki sposób wypowiem to słowo, zależało, czy on się otrząśnie. – Co ty robisz?

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Ten uśmiech był najgorszy. Nie przepraszający. Nie zmieszany. Po prostu pijacki.

– Córeczko… – bełkotał. – Ciesz się, dzisiaj świętujemy. Nie rób scen, co?

– Tato, miałeś nie pić. Obiecałeś – wyszeptałam, czując, jak moje oczy napełniają się łzami. – Dlaczego?

Wtedy pojawiła się mama. Zobaczyła go, zobaczyła mnie, i zrozumiała wszystko w jednej sekundzie. Ich spojrzenia się spotkały – jego zamglone, jej rozpalone gniewem.

– Musiałeś, prawda? – syknęła. – Nawet w ten dzień nie mogłeś się powstrzymać.

Ojciec nagle się wyprostował, jakby te słowa go trzeźwiły. Ale zamiast przeprosić, wypalił:

– A ty co, święta jesteś? Myślisz, że przez ciebie nie piłem? Przez ciebie to właśnie zacząłem! Ty zniszczyłaś wszystko, od samego początku!

Cisza po tych słowach była gęsta jak dym. Mama zbladła. Ja zamarłam. Goście szeptali coś między sobą. A on... po prostu odwrócił się i wyszedł na zewnątrz, zataczając się.

Tego nie da się naprawić

Mama nie powiedziała już nic. Stała przez chwilę, jakby próbując poskładać w głowie to, co właśnie usłyszała. Potem odwróciła się na pięcie i wyszła z sali. Ja zostałam, w środku całej tej absurdalnej sceny, gdzie jeszcze przed chwilą tańczono do „Przez twe oczy zielone”. Chciałam pobiec za jednym z nich – za nią, za nim – ale nie mogłam się ruszyć. Mąż ścisnął mnie za rękę, jakby chcąc powiedzieć: „Jestem tu”. Ale mnie bolało tak głęboko, że nie potrafiłam oddychać, a co dopiero cieszyć się czymkolwiek.

Chwilę później wróciłam na salę. Ktoś już sprzątnął butelkę z podłogi, udając, że nic się nie stało. Muzyka znowu grała, ludzie znowu się śmiali. A ja… czułam się jak gość na własnym weselu. Obca, wytrącona z osi. Mama nie wróciła już do stołu. Zamknęła się w pokoju hotelowym. Tacie też nikt nie przeszkadzał, choć podobno leżał potem pod stołem cateringowym, aż ochroniarz go wyprowadził.

Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do brata, który nie mógł przyjechać. Powiedziałam tylko jedno zdanie:

– Tata znowu to zrobił.

Po drugiej stronie było długie milczenie.

– Wiesz, że to koniec? – powiedział w końcu.

Skinęłam głową, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. Wiedziałam. Bo były słowa, których się już nie cofnie. I rana, której nie da się przykryć białym obrusem.

Milczenie, które boli

Po weselu nie było już „rodziny”. Byli tylko pojedynczy ludzie – poranieni, zamknięci w sobie. Mama wyprowadziła się do siostry. Nie chciała wracać do domu, który dzieliła z ojcem. On próbował się tłumaczyć, dzwonił, wysyłał wiadomości, ale nikt mu nie odpowiadał.

Byłem pijany, nie wiedziałem, co mówię – mówił później do mnie przez telefon. – To nie było tak… Przepraszam, naprawdę…

Ale nie umiałam mu uwierzyć. Bo gdy człowiek jest pijany, mówi czasem to, co tłumił latami. I te jego słowa – że to przez mamę zaczął pić – rozniosły się po nas jak fala, która zmywa wszystko. Nie tylko ją zranił. Zranił nas wszystkich. Brat zadzwonił po tygodniu. Powiedział, że nie zamierza więcej mieć kontaktu z ojcem. Mama nadal milczała. A ja… ja byłam w środku tego wszystkiego. Po moim ślubie została pusta sala, kilka pudełek z tortem i jedna rozbita rodzina.

Przez kilka tygodni nie potrafiłam patrzeć na zdjęcia z tego dnia. Leżały w folderze nazwanym „wesele”, ale każde z nich było jak dowód rzeczowy w sprawie, która wciąż toczyła się w mojej głowie. Ojciec na parkiecie, uśmiechnięty. Mama, jeszcze nieświadoma. Ja, jeszcze wierząca, że da się wszystko posklejać.

Ale milczenie między nimi mówiło więcej niż wszystkie krzyki. I wiedziałam, że nie będzie już wspólnych świąt. Nie będzie odwiedzin, nie będzie rozmów przy stole. Tylko pustka. I pamięć, której nie da się zapić ani zagłuszyć.

Co się robi z taką rodziną?

Minął rok od mojego ślubu. Ludzie pytają, jak wspominamy ten wielki dzień. Uśmiecham się i mówię, że pięknie było. Nikt nie chce słuchać o tym, jak ojciec wykrzyczał do matki, że zniszczyła mu życie. Jak wyszedł pijany z sali, jak rozpętał coś, czego nie da się już zatrzymać. Takie rzeczy się nie mieszczą w kartkach z życzeniami.

Ojciec wciąż nie pije. Przynajmniej tak mówi. Ale to już nie ma znaczenia. Nie jeździmy do niego, nie zapraszamy go na święta. Mama nie chce go znać, a brat ma go zablokowanego wszędzie. Ja tylko czasem odbieram, ale rozmowy są krótkie i puste. Czasem zastanawiam się, czy on rozumie, co zrobił. Czy naprawdę myślał to, co powiedział? Czy po prostu pękł i wyrzucił z siebie wszystkie swoje żale? A może to była jego prawda – głęboko schowana, aż w końcu alkohol ją wyciągnął jak zardzewiały nóż z szuflady.

Czasem śni mi się, że siedzimy znów przy jednym stole. Mama z ojcem się śmieją, brat opowiada anegdoty z pracy. A potem się budzę i pamiętam – nic już nigdy nie będzie takie. Rodzina się nie odrodziła. Ale mam swojego męża. Mamy nasze życie, które – mimo tego wszystkiego – budujemy od nowa, bez złudzeń. I może właśnie tak się żyje z taką rodziną. Z tą, która kiedyś była całością, a dziś jest tylko wspomnieniem z albumu, który się chowa głęboko w szafie.

Kinga, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama