Reklama

Cała ta historia rozpoczęła się kilka tygodni temu. Wróciłem do domu bardzo późnym wieczorem, ponieważ razem z przyjaciółmi wybraliśmy się do miasta na małą eskapadę. Ostrożnie uchyliłem drzwi – byłem pewien, że matka i ojciec dawno śpią snem sprawiedliwych. Myliłem się. Ledwie przestąpiłem próg, a już rzucili się na mnie niczym na włamywacza i niemal siłą zmusili do zajęcia miejsca przy kuchennym stole.

O co tu chodzi?

– Co się dzieje?! Przecież przed moim wyjściem wykonałem wszystkie swoje obowiązki… – zacząłem się tłumaczyć. – O co ta cała awantura?

Sądziłem, że rodzice, jak to zwykle mają w zwyczaju, będą mi zarzucać włóczenie się i lekceważenie prac w naszym gospodarstwie. Chociaż zdarzało mi się tak postępować, tym razem miałem zupełnie czyste sumienie.

– Nie o to chodzi – odparł ojciec.

– Nie? Więc o co? – zdziwiłem się.

– Odwiedził mnie dzisiaj tata Amelii. Był niesamowicie wściekły – ojciec zrobił dramatyczną pauzę.

– No i co z tego? – wciąż nie mogłem zrozumieć, o co chodzi.

– Oznajmił, że jego córka spodziewa się z tobą dziecka. I chciałbym, abyś mi powiedział, czy jest to prawdopodobne – wyrzucił z siebie.

Faktycznie. Doszło między mną a Amelią do jednego lub dwóch zbliżeń. Ona za mną szalała, kokietowała mnie, wyznawała mi miłość i inne bzdury. Jakoś nie potrafiłem jej odmówić. Poza tym, który normalny facet odmówiłby takiej szansie? Dziewczyna była atrakcyjna i naprawdę nieźle zbudowana. Ale żeby z tego miały wyniknąć takie komplikacje?! To niemożliwe. Byłem wstrząśnięty.

– A niby skąd taka pewność, że to akurat moje dziecko i mój problem?! – podniosłem głos, zdenerwowany.

– Amelia jest przekonana. Więc jak? To twoje czy nie? – nalegał ojciec.

– Nawet jeśli tak, to co? To nie powinno cię obchodzić – nastroszyłem się. Nie miałem zamiaru opowiadać ojcu o szczegółach moich spotkań z dziewczynami.

– Owszem, że mnie obchodzi. Obiecałem jej ojcu, że jeśli to ty jesteś winny, to ją poślubisz. I to natychmiast, zanim ciąża stanie się widoczna – ojciec spojrzał mi prosto w oczy, a ja zamarłem z wrażenia.

Wpadłem w niezłe bagno

Przez chwilę nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ślub z Amelią? Nigdy! Przecież ona nawet nie podobała mi się jakoś specjalnie. A teraz niby miałem z nią być na zawsze? Mowy nie ma. Na żonę upatrzyłem sobie kogoś zupełnie innego, z sąsiedniej wioski. Poza tym opinia o Amelii nie była najlepsza.

– Nie będzie żadnego ślubu, żadnego wesela. Nic z Amelią mnie nie łączy. Niech ojciec natychmiast wyrzuci to z głowy – zaprotestowałem, gdy tylko odzyskałem mowę. Spojrzał na mnie z groźbą w oczach.

– A właśnie, że będzie. W naszej rodzinie żaden mężczyzna nie zostawił kobiety w ciąży. Ożenisz się z nią i koniec, nawet gdybym miał cię siłą zaciągnąć przed ołtarz. Masz kilka dni na przemyślenie. Jeśli się nie zgodzisz, wynoś się – i uderzył pięścią w blat stołu.

Wtedy strasznie się pokłóciliśmy. Ja wrzeszczałem, że nie pozwolę, aby ojciec ingerował w moje życie i decydował, z kim spędzę resztę dni. On – że nie dopuści, abym zhańbił honor rodu i nazwiska. Żaden z nas nie zamierzał ustąpić. Gdyby nie interwencja matki, pewnie doszłoby do rękoczynów. Na szczęście wkroczyła do akcji i zamknęła ojca w naszej sypialni. Następnie wzięła mnie na bok.

– Daniel, ożeń się. W przeciwnym razie ojciec cię wydziedziczy i wygoni. Wiesz przecież, że on zawsze dotrzymuje słowa… – zaczęła błagać.

– Mama też zaczyna? Wykluczone. Ja do Amelii nic nie czuję. To była jedna czy dwie noce, a teraz mam za to zapłacić? A ojciec niech sobie robi, co tylko chce – przerwałem jej.

– Ach, przecież nie twierdzę, że musicie być małżeństwem już na zawsze. Może tylko na jakiś czas? – mama przewróciła oczami. – Po kilku miesiącach złożysz papiery rozwodowe i każde pójdzie w swoją stronę. Jakiś pretekst zawsze się znajdzie.

– Mama mówi poważnie? – wytrzeszczyłem oczy.

– Oczywiście. Kiedy czekałam, aż wrócisz, wszystko dokładnie przemyślałam. Zobacz, wszyscy będą zadowoleni. I ojciec, bo dotrzymał słowa, i tata Amelii, bo córka rozwiedziona z dzieckiem to mniejsza hańba niż samotna matka z nieślubnym dzieckiem. I ja, bo w domu zapanuje zgoda, i ty, bo odzyskasz wolność – przekonywała mnie matka.

I tak mnie namawiała, tak usilnie naciskała, aż w końcu zgodziłem się to przemyśleć.

Zaczęły się przygotowania

Myślałem o tym przez trzy dni. I ostatecznie skapitulowałem. Prawdę mówiąc, nie widziałem wtedy żadnej innej możliwości ucieczki z tego, w co się wpakowałem. Ojciec Amelii krążył wokół naszej posesji, domagając się spełnienia obietnicy, Amelia stała pod płotem i patrzyła na mnie z pretensją, ojciec nie rozmawiał ze mną i wymownie zerkał na kalendarz ścienny. Co mogłem zrobić? Musiałem się poddać. Dla spokoju rodziny, dla uniknięcia chaosu. Pojechałem do miasteczka kupić pierścionek zaręczynowy i oficjalnie poprosiłem Amelię o rękę.

Nasi ojcowie przez dwa dni świętowali swoje szczęście, upijając się. Jeden cieszył się, że ocalił godność rodziny, drugi, że córka nie zostanie tematem plotek, bo stanie na ślubnym kobiercu jeszcze przed porodem. Tak, jak nakazuje tradycja. Rozpoczęły się przygotowania. Amelia pojechała do miasta, by wybrać białą suknię, matki zajęły się organizacją przyjęcia weselnego, a ojciec wyruszył po samogon, aby na stołach nie zabrakło zacnego trunku. Pojechał aż w okolice puszczy białostockiej, bo tam był najlepszy.

Jedynie z duchownym pojawił się problem. Początkowo chciał koniecznie wiedzieć, dlaczego tak bardzo się spieszymy z ceremonią, mówił coś o zapowiedziach, spotkaniach przedmałżeńskich. Jednak gdy przekazaliśmy mu fundusze na renowację organów w świątyni, zapomniał o wszystkich procedurach. Ostatecznie ustalono termin naszych zaślubin. Miały się one odbyć w drugą sobotę października.

Byłem zdecydowany stanąć przed ołtarzem – tak mi dopomóż Bóg. Wszystko było już zapięte na ostatni guzik. Kościół i sala balowa uroczyście udekorowane, kapela zamówiona, stoły zastawione, goście zaproszeni. Jeszcze w piątkowy ranek byłem przekonany, że dam radę. Zacisnę zęby, policzę do dziesięciu i jakoś wykrztuszę z siebie uroczyste „przysięgam”.

Nie wiem, czy dam radę

Ale im bliżej było ceremonii, tym większe miałem rozterki. Czułem coraz większą chęć wykrzyknięcia, że nie chcę się żenić. Chciałem też uciekać najdalej, jak się da. Brakowało mi jednak odwagi. Bo dokąd miałbym uciekać? W nieznane? Mój świat był tutaj, w rodzinnej wiosce. Kręciłem się więc po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Byłem pewien, że nic mnie już nie uratuje. Generalnie nie wierzę w cuda. Ale wtedy jeden nastąpił. Zadzwonił telefon.

– Cześć stary, słyszałem, że się hajtasz. I zastanawiam się, czy mam ci współczuć, czy składać gratulacje – usłyszałem głos mojego najlepszego przyjaciela ze szkolnych lat, Wiktora.

Początkowo niezmiernie się ucieszyłem, ponieważ odkąd wyjechał za granicę, praktycznie urwał się nasz kontakt. Ale bardzo szybko straciłem dobry humor.

Nie naśmiewaj się ze mnie – mruknąłem. – I skąd w ogóle wiesz o tym ślubie? Czy plotki dotarły już do Irlandii?

– Powiedziała mi moja mama – wyjaśnił. – Znasz ją przecież. Wie o wszystkim, co się dzieje w okolicy, i uwielbia rozpowiadać. No i szepnęła mi to i owo. Niezła afera z tego wynikła. Czy jesteś pewien, przyjacielu, że chcesz wplątać się w taką sytuację? Kto jak kto, ale Amelia… – zawiesił głos.

– A co niby mogę zrobić? Jeśli się nie ożenię, ojciec mnie wydziedziczy, a jej ojciec mnie zabije – westchnąłem.

– Nie przesadzaj. Nie jest tak źle. Wsiadaj w samolot i uciekaj, gdzie pieprz rośnie. A najlepiej do mnie, do Irlandii. Pomogę ci się tu zadomowić. Zobaczysz, tu fajnie jest – dodał.

No i uciekłem. Jak stałem, wsiadłem do samochodu. Zaskoczonemu ojcu rzuciłem tylko przez ramię, że jadę do miasta na wieczór kawalerski.

– Tylko nie upij się za bardzo. Żebyś jutro przed Bogiem i księdzem nie pomylił słów przysięgi. To twój wielki dzień – pogroził mi palcem.

Skinąłem głową i ruszyłem przed siebie. Cztery godziny później stałem już na lotnisku w Warszawie i kupowałem bilet na najbliższy lot do kraju Świętego Patryka.

Od tamtej chwili minął tydzień. Mieszkam u Wiktora w Irlandii, szukam jakiejś posady i zastanawiam się, co dzieje się w moim miasteczku. Jak znam życie, Amelia jest we łzach, jej tata biega w nadziei, że mnie gdzieś złapie, matka lamentuje. A ojciec? Pewnie siedzi w domu, dopija ten weselny alkohol i przysięga, że nie wpuści mnie z powrotem do domu. Jakoś to przeżyję, zwłaszcza że wcale nie zamierzam wracać. Na pewno nie po tym, co się stało.

Daniel, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama