„Ojciec chciał fikać, a mama nie miała na to siły. Wymyśliła układ idealny i na tapczan zaprosiła kogoś jeszcze”
„Ojciec paradował po domu w szlafroku, a Bianka w jego T-shircie. Nagle to ona decydowała, co zjemy, jak poustawiane są poduszki i który kanał leci na telewizorze. Mama przestała gotować. Przestała też pytać, czy ktoś wraca na noc”.

Ojciec miał ochotę na zabawy łóżkowe. I to nie od wczoraj. Już dawno przestał być mężem, a zaczął grać rolę wiecznego kawalera z młodzieńczym apetytem na wszystko, co kobiece i skąpo ubrane. Mama nie miała na to siły. Zresztą nigdy nie była z tych, co noszą koronkową bieliznę i mówią „chodź tu, ty drapieżniku”. Wolała ciepłą herbatę, ciszę i krzyżówkę. Gdy tata zaczął coraz częściej „pomagać koleżance w przeprowadzce” albo „nosić szafkę Grażynie”, wcale się nie wściekała. Wymyśliła układ idealny. I to nie byle jaki. Z damą do towarzystwa w roli głównej.
Tapczan i jego król
– Hanka, no co ty, nie bądź taka zimna ryba – usłyszałam kiedyś, jak ojciec rzuca do mamy spod kołdry. Była sobota rano, ja jeszcze nie zdążyłam zejść na śniadanie, a już czułam, że dzień zapowiada się jak zwykle – niezręcznie.
Mama tylko westchnęła. Nawet nie odpowiedziała. Wyszła z sypialni w tej swojej wyciągniętej koszuli nocnej z napisem „I love coffee” i poszła do kuchni. Ojciec, jak pan na włościach, przeciągnął się leniwie i znów położył się na plecach, wpatrując w sufit.
– Ja mam jeszcze potrzeby, wiesz? – powiedział do mnie później, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. – A twoja matka... no cóż, ona już chyba żyje w innej rzeczywistości. Takiej z kotem na kolanach i serialem o trzech wdowach.
Ojciec miał swoje zdanie na wszystko. I bardzo często je wygłaszał, niezależnie od tego, czy ktoś go o to prosił. Od kilku lat był na emeryturze, ale nie miał zamiaru spędzać jej w kapciach. Jego marzeniem było „żyć jak człowiek” – cokolwiek to znaczyło w jego rozumieniu. Tapczan w salonie, ten stary z czasów PRL-u, stał się jego królestwem. Tam jadł, tam spał, tam oglądał filmy dla dorosłych po cichu, jak mu się udało znaleźć chwilę bez mamy.
– Jeszcze nie jestem trupem – rzucił kiedyś do mnie, gdy zapytałam, po co mu kolejna randka z panią z internetu. – Jeszcze się mogę zabawić.
A mama? Ona tylko wzruszała ramionami. I szykowała dla niego herbatę z cytryną. Jakby to miało coś zmienić.
Dama w jedwabiu
Kiedy mama po raz pierwszy powiedziała, że zaprosiła kogoś na noc, myślałam, że wreszcie zebrała się w sobie i wyrzuci ojca z domu. Albo że zaczęła chodzić na terapię i terapeutka doradziła jej, żeby zrobiła coś tylko dla siebie. Ale nie. Mama postanowiła wprowadzić w życie coś znacznie bardziej zaskakującego.
– Przyjdzie wieczorem – oznajmiła spokojnie, jakby mówiła o zamówionej pizzy. – Będzie spać na tapczanie. Z twoim ojcem.
– Co?! – zakrztusiłam się herbatą.
– No co. Skoro ja nie mam ochoty, a on wiecznie narzeka, to niech sobie fika z kimś innym. Tylko niech mi nie zawraca gitary. Mam go dość, ale nie aż tak, żeby się rozwodzić. Będzie taniej i... spokojniej.
Nie byłam pewna, czy to żart. Ale nie był. O dziewiętnastej zapukała do drzwi dama w jedwabnej bluzce, z różową walizką i spojrzeniem godnym damy z kabaretu. Miała na imię Bianka, choć później mama zdradziła mi, że w dowodzie miała „Barbara”.
– Dobry wieczór. Ja do Stasia – powiedziała, jakby wszystko było ustalone.
Ojciec osłupiał. Ale tylko na chwilę. Potem uśmiechnął się jak kot, który dostał śmietanę, i zaprosił ją do środka z takim gestem, że aż mnie zmroziło.
– Córeczko, poznaj Biankę. Pani Bianka zostanie z nami na jakiś czas.
Mama nic nie powiedziała. Usiadła w kuchni, włączyła czajnik i wyciągnęła swoją krzyżówkę. A ja pierwszy raz poczułam, że weszliśmy w jakąś alternatywną wersję naszej rodziny.
Kolacja dla trojga
Kolacja wyglądała jakbyśmy świętowali coś absolutnie niedorzecznego. Mama zrobiła swoją słynną sałatkę jarzynową – tę, którą zwykle przygotowywała na Wigilię. Ojciec otworzył wino, które trzymał na „wyjątkową okazję”, a Bianka – nie przejmując się niczym – usiadła przy stole w czerwonej sukience z dekoltem aż po pępek.
– Uwielbiam sałatkę z groszkiem – powiedziała z przesadnym entuzjazmem, nakładając sobie pół miski.
– Hanka gotuje jak w barze mlecznym – odpowiedział ojciec, beztrosko chrupiąc ogórkiem. – Ale to komplement. Wiesz, że u niej zawsze wszystko działa.
Mama nie skomentowała. Usiadła naprzeciw Bianki i zaczęła jeść powoli, w milczeniu. Ja też nic nie mówiłam. Czułam, że każdy ruch może doprowadzić do wybuchu. Ale Bianka nie miała takich problemów.
– Fajnie tu macie. Taka swojska atmosfera – uśmiechnęła się do mnie, jakbyśmy były koleżankami z aerobiku. – I jakie masz ładne włosy. Po mamusi, co?
Spojrzałam na mamę. Nie oderwała wzroku od talerza, ale uniosła brew. W jej świecie taki gest oznaczał, że Bianka ma się zamknąć, zanim zorientuje się, że nie była zaproszona z dobrego serca.
– Bianka zostanie u nas do końca tygodnia – powiedział ojciec, jakby to był obóz językowy.
– Do końca życia, jak będzie grzeczna – dorzuciła mama z kamienną twarzą.
A ja siedziałam wśród nich jak w teatrze, tylko nikt nie powiedział mi, że dostałam bilet na farsę, w której występują moi rodzice i... dama do towarzystwa.
Przecież to jest chore
Bianka miała rzęsy dłuższe niż moje marzenia o normalnej rodzinie. Przysięgłabym, że raz zauważyłam, jak wachluje nimi w stronę ojca, kiedy ten oglądał mecz. A on? Rozsiadł się na tapczanie jak patriarcha, który właśnie odkrył sens życia: kobieta, która go nie odpycha, i żona, która nie zadaje pytań.
– Stasiu, chcesz kawki? – zapytała Bianka, pochylając się tak, że aż słyszałam mamę ściskającą łyżeczkę w kuchni.
– A z mleczkiem, kochanie – odpowiedział ojciec, zadowolony jak dziecko w sklepie z cukierkami.
Mama nie mówiła nic. Ale widziałam po jej twarzy, że wewnątrz niej dzieje się coś niebezpiecznego. Jakby gotowała się do jakiejś własnej, cichej wojny.
– Mamo, wszystko okej? – zapytałam cicho, kiedy weszłam do kuchni.
– Jasne. Tylko myślę, że powinnam nauczyć się nowego hobby. Może strzelectwo – odpowiedziała bez cienia ironii.
– Przecież sama ją zaprosiłaś...
– Bo miałam dość. Ale nie sądziłam, że będzie tak... skuteczna.
Ojciec paradował po domu w szlafroku, a Bianka w jego t-shircie z napisem „King of the Grill”. Nagle to ona decydowała, co zjemy, jak poustawiane są poduszki i który kanał leci na telewizorze. Mama przestała gotować. Przestała też pytać, czy ktoś wraca na noc. I choć na zewnątrz była spokojna, to ja wiedziałam, że tak wygląda najczystsza forma złości. Taka, która nie potrzebuje krzyku. Tylko rzęsy Bianki furkotały dalej, jakby śmiały się z nas wszystkich.
Rozstanie na horyzoncie
Któregoś dnia, zupełnie bez ostrzeżenia, mama poprosiła mnie, żebym pomogła jej wynieść starą komodę do piwnicy. W połowie schodów powiedziała:
– Wynajęłam pokój. Dla siebie. Z widokiem na park. I z osobnym wejściem.
Zatrzymałam się. Patrzyła prosto przed siebie, jakby mówiła o prognozie pogody.
– W sensie... wyprowadzasz się?
– Mam dość. Ale bez dramatu, bez sądu. Po prostu przenoszę się do innej przestrzeni.
Wróciłyśmy do mieszkania. Ojciec siedział z Bianką na tapczanie. Oglądali coś, co miało w tytule słowo „namiętność”.
– Stasiu – powiedziała mama spokojnie – od przyszłego tygodnia przenoszę się do pokoju na parterze. Zostawiam ci kuchnię, telewizor i Biankę. Ja biorę ekspres do kawy, kotkę i radio.
– Żartujesz? – parsknął śmiechem ojciec.
– Nie. A jak Bianka będzie chrapać, to polecam stopery do uszu. U mnie zawsze działał – odpowiedziała i wyszła z pokoju.
Bianka spojrzała na ojca z zaskoczeniem, pierwszy raz jakby niepewna.
– Ale ja nie jestem gotowa, żeby tu tak na stałe, wiesz...
Ojciec nagle wydał się mniejszy. Jakby dotarło do niego, że stracił coś więcej niż tylko herbatę z cytryną. A ja patrzyłam, jak mama wsuwa do torby swój ulubiony kubek z napisem „Queen of Quiet” i czułam, że oto dokonała się rewolucja. Bez krzyku, bez walizki wyrzuconej przez balkon. Z godnością i planem B.
Ostatnia herbata z cytryną
Mama zabrała się za układanie książek na nowych półkach, jakby przeprowadzka do pokoju na parterze była tylko kolejnym rozdziałem w jej życiu – a nie najcichszym rozwodem w historii naszego osiedla. Ojcowie zwykle odchodzą. Robią hałas, rzucają winą, biorą kochanki. Ale moja mama? Ona po prostu przestała serwować kolacje.
– Co robisz dziś wieczorem? – zapytała mnie któregoś dnia, mieszając herbatę w kubku, który zawsze nazywała „ratunkowym”.
– Nic ważnego. A ty?
– Oglądam „Ranczo”. Na spokojnie. Bez pisków Bianki i jego komentarzy o tym, która aktorka „jeszcze daje radę”.
Tata został na górze. Bianka trochę zbladła, kiedy zobaczyła, że mama zniknęła bez słowa walki. Że nie zrobiła sceny. Że nie błagała. Że po prostu... wybrała siebie.
– Twoja matka to dziwna kobieta – powiedział ojciec przy przypadkowym spotkaniu na schodach.
– Nie. Po prostu nie jest głupia – odpowiedziałam i z satysfakcją widziałam, jak nie wie, co powiedzieć.
Bianka wyprowadziła się dwa tygodnie później. Ojciec znowu został sam na tapczanie, z pilotem w jednej ręce i pustką w drugiej. Czasem schodził do mamy, ale tylko wtedy, gdy chciał pożyczyć cukier. Już nie mówił „Hanka, wróć”. Wiedział, że nie ma do czego. A mama? Parzyła sobie herbatę z cytryną. Z kotką na kolanach. Z radiem na parapecie. Z uśmiechem tak spokojnym, jakby całe życie czekała na moment, kiedy wreszcie będzie mogła być sama. Ale nie samotna.
Anka, 27 lat
Czytaj także:
- „Przyszła synowa nie chce brać ślubu przed ołtarzem, woli w jakichś krzakach. Wstyd mi o tym powiedzieć rodzinie”
- „Siostra zwaliła się do mnie na majówkę. Skoro mam dom to miałam ją gościć za darmo i skakać jak służąca”
- „Żal mi było samotnej sąsiadki, bo nikt jej nie odwiedzał. Opowiedziała mi, dlaczego jest sama jak palec”