Reklama

Mój ojciec miał swoją kryjówkę w garażu. Kiedy byłam mała, wymykał się do niego dość często, a gdy pytałam mamę, co tam robi, uśmiechała się i odpowiadała, że „odpoczywa”. Przez długi czas nie rozumiałam, dlaczego tata woli siedzieć godzinami w tym chłodnym i ciemnym miejscu, zamiast bawić się ze mną i bratem. Odpoczywał? Od czego? Naprawdę nie mogłam tego pojąć… Dopiero gdy podrosłam, dotarło do mnie, że tata w ten sposób ucieka od domowych problemów. Że majsterkuje, sprząta, a nawet czyta w garażu tylko po to, żeby odsapnąć od życia rodzinnego. Na początku było mi nawet trochę przykro, że woli to odpychające miejsce od domowych pokoi – że przedkłada samotność i ciszę ponad nasze hałaśliwe towarzystwo. Kiedyś jednak mama wytłumaczyła mi, że wszyscy ojcowie tak mają, wtedy się uspokoiłam.

– Nie martw się, córciu. Mężczyźni muszą mieć w ciągu dnia trochę czasu tylko dla siebie, bo inaczej robią się marudni. Nie idzie z nimi wytrzymać, wiem, co mówię – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie.

No i rzeczywiście, gdy popytałam koleżanki, okazało się, że ich ojcowie też mają takie samotnie.

Takie kryjówki i azyle

Czy to mały warsztacik w piwnicy, czy zaparkowany przed domem samochód, czy działkę nieopodal domu… A nawet balkon, na którym palili papierosy. Wielu z nich trzymało się tego okropnego nałogu tylko dlatego, by na chwilę móc wyjść z domu i popatrzeć w spokoju przed siebie. Tak było kiedyś, a jak jest dziś? Do niedawna byłam pewna, że te czasy minęły i mężczyźni nie roszczą sobie już prawa do chwilowego choćby odpoczynku od rodziny. Tyle się przecież teraz zmieniło, tyle mówi się o partnerskich relacjach w małżeństwie – o tym, że mężczyźni w końcu dojrzewają do opieki nad dziećmi. Nie wstydzą się już sprzątać, gotować, przewijać, karmić, chadzać z wózkami na spacery. Zdarza się nawet, że biorą urlop ojcowski, podczas gdy kobieta wraca do pracy, by zarabiać na rodzinę. Przemianę, która zaszła w facetach, doskonale uosabia mój małżonek.

Krzysiek jest fantastycznym mężczyzną – od początku deklarował, że chce związku opartego na sprawiedliwym podziale obowiązków. Że on też zamierza wychowywać dzieci i być w ich życiu obecny na sto procent od samych już narodzin. No i tak było. Jak zapowiadał, tak zrobił. Gdy urodził nam się syn, opiekował się nim razem ze mną. Przewijał, zabierał na spacery, bawił, a nawet wstawał do synka w nocy, jeśli zaszła taka potrzeba. Krzysiek nigdy się nie uskarżał, nie próbował wymigać, nie uciekał z domu na imprezy z kolegami. Zawsze miałam poczucie, że nasze małżeństwo jest sprawiedliwe, a on świetnie się w nim odnajduje. No i nie potrzebuje żadnej samotni, żadnego azylu, tak jak mój ojciec kiedyś… Mieliśmy wtedy jednak tylko jedno dziecko i nie wiedzieliśmy jeszcze, że wychowywać jedynaka, a zajmować się na przykład trójką, to są dwie różne sprawy. Dotarło to do mnie dopiero po trzech latach, kiedy znów zaszłam w ciążę i lekarz powiedział, że mamy bliźniaki. Że należy spodziewać się dwóch dziewczynek! Bardzo się cieszyliśmy, ale już wtedy zrozumiałam, że nasze życie poważnie się zmieni. Już na etapie przygotowań do przyjścia na świat córek uzmysłowiłam sobie, ile będzie przy trójce roboty. Zwłaszcza że synek miał dopiero cztery lata i wymagał jeszcze bardzo dużo uwagi.

– Nie martw się, damy radę – zapewniał mnie z uśmiechem Krzysiek, kiedy byłam w ciąży i dramatyzowałam targana emocjami. – To hormony tak cię nastawiają… – uśmiechał się.

– Pewnie tak, ale z drugiej strony… Trójka małych dzieci. Będzie ciężko.

– Oczywiście, że tak. Ale co? My nie damy rady? My, we dwoje?

Rozbawiał mnie i podtrzymywał na duchu, gdy byłam w ciąży, a gdy już bliźniaczki przyszły na świat, zakasał rękawy i działał.

To były najtrudniejsze dwa lata w naszym życiu

Dzieci wymagały tyle uwagi, troski i poświęcenia, że praktycznie nie mieliśmy czasu dla siebie. Ale wytrwaliśmy i muszę przyznać, że przeszliśmy przez ten okres z godnością – naprawdę niewiele się z Krzyśkiem kłóciliśmy, a gdy już nerwy brały górę, to szybko opadały i przegadywaliśmy problemy na spokojnie. Krzysiek spisał się na medal. Przez całe te dwa lata był takim ojcem, jakich w dzisiejszych czasach potrzeba. Uważnym, odpowiedzialnym, troskliwym, poświęcającym dzieciom niemal każdą wolną chwilę. No i gdy maluchy podrosły, odwdzięczyły mu się za ten trud wielką miłością i przywiązaniem.

– Tata, tata, tata! – wołają dziewczyny, gdy mąż wraca z pracy czy z zakupów i przekręca klucz w zamku; od razu wiedzą, że to on, od razu go witają.

Zaraz pchają się do niego jedna przez drugą. Zaraz się na nim uwieszają, ciągną do swojego pokoju na jakąś zabawę. A że są energiczne, to w grę wchodzą tylko wygłupy i psoty. Bawią się w superbohaterów, zapasy, polowanie i ujeżdżanie. Mąż gania je więc po pokoju z piórami we włosach, siłuje się z nimi na podłodze i wozi na grzbiecie jak dobrej klasy arab.

– Już, dziewczynki, już… Muszę teraz iść do Michasia, z nim się troszkę pobawić… – wyrywa się z ich objęć, kiedy próbują go u siebie jeszcze zatrzymać.

Kiedy już mu się to uda, siada u Michała na podłodze i tam układa coś z klocków, maluje albo gra z synkiem w piłkarzyki. Potem pomaga mi szykować kolację czy obiad na kolejny dzień i myje dzieci. Wieczorem czyta im jeszcze bajki w łóżkach, bo przecież to uwielbiają. Wtedy już na szczęście siadają do słuchania w trójkę, więc po pół godzinie lektury Krzysiek ma je wszystkie z głowy.

Rano też wszystko robimy razem

Ubieramy dzieci, szykujemy do żłobka i przedszkola, gdzie odprowadzamy je na zmianę. Niestety, w weekendy też nie ma za wiele odpoczynku, bo przecież czymś trzeba całą trójkę zająć. Krzysiek ma w tym ogromny udział. Zabiera je na dwór, bawi się z nimi w domu, wymyśla atrakcje dla całej rodziny. No po prostu, ojciec na medal! Wszystko nam się w życiu świetnie układa… Ostatnimi czasy zauważyłam jednak pewną zmianę w zachowaniu męża. Nic wielkiego. Nic, co miałoby związek z dziećmi. To było spostrzeżenie natury zdrowotnej, i to raczej zabawne niż niepokojące… A o co chodziło? O to, że Krzysiek od kilku tygodni coraz częściej korzystał z toalety. Nie będę wchodzić w mało eleganckie szczegóły. Dość powiedzieć, że do tej pory bywał w niej nie częściej niż ja i spędzał tam raczej przepisową liczbę minut. W pewnym jednak momencie zdałam sobie sprawę, że niespodziewanie często słyszę od niego:

– Idę do toalety, zerkniesz na bliźniaczki od czasu do czasu? – pytał.

Oczywiście, zerkałam, a on przesiadywał na tronie. Brał tam ze sobą nawet telefon, jakby w trakcie coraz dłuższych posiedzeń zaczynał się nudzić. Długo zbierałam się, żeby zapytać go o to, co się dzieje. Trochę się krępowałam, ale w końcu nie po to jesteśmy małżeństwem, żeby udawać, że ten temat w ogóle nie istnieje. Zagaiłam go więc któregoś dnia całkiem niespodziewanie, gdy wychodził z toalety – niby dla śmiechu, niby dla żartu, ale jednak z pewną nutą niepokoju:

– Krzysiu, co ty tak ostatnio dużo czasu spędzasz w toalecie? Wszystko w porządku u ciebie? – zapytałam z uśmiechem.

– Tak, w porządku. Wszystko jest OK… – zrobił zakłopotaną minę. – Zresztą, nie wydaje mi się, żebym korzystał więcej niż zwykle…

– No jak nie? Oczywiście, że tak. Już się nawet martwię o ciebie.

– Spokojnie. Wszystko jest w porządku… – zapewnił mnie jeszcze raz i szybko uciekł do łazienki, umyć ręce.

W pierwszej reakcji wykręcił się więc od odpowiedzi, ale wieczorem, kiedy leżeliśmy w łóżku, przyznał mi się do prawdziwych powodów tych toaletowych seansów.

No i nie powiem, żeby mnie nie zaskoczył

Nie powiem też, żebym się nie uśmiała.

– Ewcia, ty się o mnie nie martw, naprawdę wszystko jest w porządku.

– A o czym ty mówisz? Aaa! O tej toalecie. Nie, spoko, ja tylko tak… – zaśmiałam się. – Bo wiesz, ja cię trochę zbajerowałem. To znaczy wszystko jest w porządku, jestem zdrowy, ale masz rację, że ja tam częściej bywam i na dłużej się zamykam. To jednak nie ma nic wspólnego ze zdrowiem. Ja tam chodzę, żeby trochę odpocząć, odsapnąć…

– Od czego? – zdziwiłam się.

– No, wiesz… Od dzieci. Tak cały dzień to już nie idzie wytrzymać. A tam przynajmniej za mną nie pójdą. Mam chwilę dla siebie…

Gdy już przestałam się z niego śmiać, opowiedziałam mu o swoim ojcu. O jego kryjówce i moich wspomnieniach z nią związanych. Zapewniłam Krzyśka od razu, że doskonale rozumiem tę jego potrzebę ukrycia się przed światem, i obiecałam przypilnować dzieci, by dawały mu jednak trochę więcej spokoju. Żeby miał w ciągu dnia czas dla siebie. Dzięki temu Krzysiek nie musi się już zamykać w toalecie, a może po prostu jak cywilizowany człowiek poleżeć i pomyśleć w zamkniętej sypialni. Dzieci już wiedzą, że tam go ścigać nie mogą. Po tym wszystkim dotarło do mnie jednak to, że choć dużo się zmienia, to mężczyźni wciąż pozostają w dużej części tacy sami – na przykład mniej odporni na trudy dnia codziennego. Żeby odpocząć, przez chwilę posłuchać własnych myśli, schowają się wszędzie. Nie tylko w garażu, na działce czy balkonie – ale również w toalecie. Zwróćcie więc, panie, uwagę na swoich… Może też tak mają. I może warto coś zmienić w waszej codzienności.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Reklama
Reklama
Reklama