Reklama

Niektórzy ludzie zaczynają dzień od porannego biegu albo kubka zielonej herbaty. Ja zaczynam od przeglądania mediów społecznościowych. Zanim jeszcze wstanę z łóżka, zanim umyję zęby – muszę sprawdzić, co nowego u ludzi, których nie znam. A przede wszystkim – co nowego u Julii.

Julia to moja znajoma ze studiów. Właściwie nigdy się nie przyjaźniłyśmy. Ot, miałyśmy kilka wspólnych zajęć i kilka razy poszłyśmy razem na kawę. Ale teraz... teraz znam ją lepiej niż niejedną koleżankę. Znam każdy filtr, którego używa. Wiem, kiedy wrzuca zdjęcia, jak się ubiera, gdzie bywa. Patrzę na jej życie jak na serial, który mnie wciąga – tylko że ten serial boli. Za każdym razem, gdy przewijam jej profil, czuję się, jakby ktoś wbijał mi szpilki.

„Rajskie wakacje na Malediwach” – podpis pod zdjęciem, na którym Julia stoi tyłem, w białym bikini, z drinkiem z ananasem w ręku, a w tle bezkresny turkus. Ja wtedy siedziałam w szlafroku, z plamą po kawie, odpisując klientowi, który chciał „pilne poprawki do briefu”.

Mam 29 lat. Pracuję w agencji reklamowej, mieszkam sama w wynajętej kawalerce z cienkimi ścianami, przez które słychać awantury sąsiadów. W pracy walczę o każdy najdrobniejszy awans, a w życiu prywatnym… właściwie go nie mam. Na randki chodzę rzadko i z grzeczności, a wieczory spędzam z telefonem w dłoni. Codziennie porównuję się z Julią. I codziennie czuję się przegrana.

Czasem łapię się na tym, że próbuję kopiować jej życie. Kupiłam podobną sukienkę, jaką miała na jednym z jej zdjęć. Zaczęłam chodzić na jogę, bo ona też chodzi. Ale ja nie wyglądam jak ona. Nie mam jej życia. I pewnie nigdy nie będę mieć.

„Czy to ja robię coś źle?” – myślałam nie raz. – „Czemu innym się układa, a ja ciągle drepczę w miejscu?”.

To było jak uzależnienie

– Ej, Kinga, serio? Znowu to oglądasz? – Klara rzuciła okiem na mój telefon, z którego właśnie wpatrywałam się w nowe fotki Julii.

– Spójrz na to. Malediwy. Znowu. W tym samym hotelu, w którym była Beyoncé – powiedziałam z przekąsem, choć i tak nie mogłam oderwać wzroku.

– Mhm, a my w korku na Marszałkowskiej, z kawą z automatu. Życie – westchnęła, odwracając się z powrotem do komputera.

Zobacz na to zdjęcie. I na jej facetów… każdy kolejny jak z katalogu. Tomek to chyba jakiś model albo właściciel galerii sztuki. Zobacz ten garnitur! Kto normalny nosi takie rzeczy na plażę?

Klara przewróciła oczami.

– Może tylko dobrze udaje. Przecież nie wiesz, co tam się dzieje naprawdę. Zdjęcia to jedno, życie to drugie.

– Nie chcę wiedzieć, co się dzieje „naprawdę”. Wiesz, że każda jej fota wygląda jak z magazynu? Ona nawet nie wrzuca głupich memów. Wszystko idealne. Ułożone. Życie jak z katalogu... a ja? – ściszyłam głos, nie chcąc, żeby ktoś z biura słyszał. – A ja siedzę tu z tobą i żuję tą samą kanapkę.

– Dzięki – parsknęła Klara, ale potem spojrzała na mnie uważnie. – Kinia, serio... może przestań ją śledzić. Dla własnego zdrowia psychicznego. Przecież sama mówiłaś, że potem nie możesz spać.

– Bo nie mogę – przyznałam cicho, chowając telefon. – Ale nie mogę przestać. Jakby to był jakiś nałóg.

W milczeniu wpatrywałam się w ekran komputera, ale nie widziałam ani maili, ani tabelek. Przed oczami miałam tylko Julię, w tej białej sukience, pod palmami, z kolejnym zdjęciem podpisanym: „Warto marzyć”.

W mojej głowie kołatały się myśli: „Może gdybym była ładniejsza, zgrabniejsza, może gdybym kiedyś nie zrujnowała wszystkiego z tamtym chłopakiem... może też miałabym życie warte fotografowania”. A może... po prostu byłam tą, która zawsze patrzy zza szyby. Która nigdy nie będzie po drugiej stronie obiektywu.

Kiedy wróciłam wieczorem do domu, nie włączyłam telewizora. Położyłam się z telefonem w ręku i zaczęłam przeglądać jej profil od początku. Zdjęcie po zdjęciu. Historia po historii. Śledziłam każdy szczegół – tapety, filiżanki, ułożenie rąk. Zapisywałam sobie miejsca, które odwiedziła, marki, które nosiła. Jakby to miało mi coś dać. Jakby dzięki temu chociaż odrobina jej życia mogła się przykleić do mojego.

Nie wiedziałam, że właśnie wtedy zaczęłam przesuwać granicę. Z podglądania w zazdrości... do obsesji.

To naprawdę ona?

To miały być zwykłe zakupy – mleko, płatki, coś do biura na lunch. Stałam w kolejce do kasy w dyskoncie, przeglądając bezmyślnie opakowanie płatków zbożowych, gdy coś w kąciku oka przykuło moją uwagę.

Dziewczyna w dresie, bez makijażu, z kapturem naciągniętym na głowę, w ręku torba z napisem „Wyprzedaż 70%”. Przechadzała się między półkami jak cień. Znałam ten profil. Te ruchy. Te usta. Julia? Serce mi stanęło. Przez chwilę myślałam, że mi się przywidziało. Przecież ona miała być w Dubaju. Wczoraj wstawiała zdjęcie z widokiem na Burj Khalifa. Miała być opalona, wystylizowana, z kieliszkiem szampana w ręku. A tu – szare legginsy, stare adidasy, zarośnięte brwi. Jakby cały ten internetowy blask z niej wyparował.

Zauważyła mnie i moje spojrzenie. I jak oparzona odwróciła wzrok, schylając się nagle po jakąś puszkę z dolnej półki. Próbowała się zsunąć w bok, ale ja już ruszyłam w jej stronę.

Julia? – zapytałam, choć dobrze wiedziałam, że to ona.

Odwróciła się wolno, z wymuszonym uśmiechem.

– Ooo, hej... Kinga, tak? Ze studiów?

– No jasne! – przytaknęłam, choć w głowie miałam milion pytań. – Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś w Dubaju?

– Aaa… – machnęła ręką. – Wróciłam parę dni temu. Tak tylko na chwilę wyskoczyłam, bo... no, miałam sprawy do załatwienia.

– Aha. A ten… Tomek? Nie przyjechał z tobą?

– Nie... znaczy, jest, ale... pracuje zdalnie – odpowiedziała szybko, zbyt szybko. Opuściła wzrok. – Wiesz jak to jest.

Uśmiechnęłam się, ale czułam, że coś jest nie tak. Wcale nie wiedziałam, jak to jest. Nie wiedziałam, czemu Julia, która jeszcze wczoraj była na dachu luksusowego hotelu, dziś w panice ucieka przede mną między półkami taniego sklepu.

– Jak się masz? – zapytałam, próbując zabrzmieć naturalnie.

Wszystko super – powiedziała z wymuszonym entuzjazmem. – Tylko taka zmęczona jestem po podróży. Wiesz, jetlag i te sprawy.

– No jasne. Dubaj to jednak kawał drogi.

Patrzyła na mnie z niepokojem, jakby bała się, że coś więcej wiem. A ja... udawałam, że niczego nie zauważam. Ale w głowie miałam tylko jedno: „To nie jest ta Julia z profilu. To była jakaś inna kobieta. Prawdziwa. Zmęczona. Przeciętna. I wystraszona”.

Wyszła szybko, z oczami wbitymi w podłogę. Zanim zdążyłam coś więcej powiedzieć. Zostałam sama, trzymając pudełko płatków. A w mojej głowie kotłowały się myśli. „Może to był tylko jej słaby dzień” – próbowałam się przekonać. Ale nie potrafiłam. Coś tu nie grało. Coś bardzo, bardzo nie grało.

Prawda pękła jak bańka

Nie mogłam tego tak zostawić. Ta Julia z supermarketu nie dawała mi spokoju. Te tanie dresy, brak makijażu, nerwowe spojrzenia. Gdyby jeszcze wrzuciła coś nowego – ale nie. Cisza. Od trzech dni. Żadnych zdjęć, żadnych relacji. Jakby wyparowała.

W końcu nie wytrzymałam. Włączyłam jej profil i zaczęłam analizować go jak detektyw. Pracuję w reklamie, więc znam się na edycji zdjęć, filtrach, metadanych. Zajrzałam w każdy detal.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy: dziwna niespójność dat. Zdjęcie z rzekomego pobytu na Bali, podpisane „dziś rano”, miało komentarze sprzed dwóch miesięcy. Inne – z rzekomego hotelu w Toskanii – po wrzuceniu do wyszukiwarki obrazem… okazało się stockiem. Dokładnie to samo ujęcie, ta sama filiżanka kawy i balkon z widokiem na winnicę – dostępne za darmo na stronie z darmowymi zdjęciami. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.

Zaczęłam klikać dalej. Jedno po drugim. Zdjęcie z jachtem – stock. Zdjęcie z lotniska – przerobione, tablica odlotów rozmazana, żeby nie było widać nazw lotów. Wszystko to było starannie wyselekcjonowane, złożone w bajkę. W iluzję.

Chciałam się upewnić. Napisałam do hotelu, który Julia oznaczyła w jednym z postów. Podszyłam się pod potencjalną klientkę – chciałam zarezerwować „ten sam apartament, co Julia K.”. Odpowiedź przyszła następnego dnia: „Szanowna Pani, przykro nam, ale nie mamy żadnej rejestracji gościa o takim nazwisku. Być może była to tylko wizyta w restauracji?”.

Wtedy coś zaskoczyło. Jakbym nagle zobaczyła cały mechanizm od środka. Przez lata porównywałam się do kogoś, kto nie istniał. Przez lata czułam się gorsza od iluzji.

Odezwałam się do Alicji – koleżanki ze studiów, z którą kiedyś Julia mieszkała na stancji. Od lat nie miałyśmy kontaktu, ale napisałam do niej wiadomość i umówiłyśmy się na kawę.

– Julia? – Alicja spojrzała na mnie jakbym spytała o jakąś celebrytkę. – Jezu, ona jeszcze się tym bawi?

– Czym? – zapytałam, choć już czułam, że wiem, co zaraz usłyszę.

– Tymi bajkami z Instagrama. Przecież ona nawet nie pracuje. Siedzi u rodziców w domu i udaje, że mieszka z tym swoim chłopakiem, który... jak mu tam... Tomek? On pracuje w jakimś centrum telefonicznym, nawet nie stać go na wakacje w Chorwacji.

– Czekaj, czyli... nic z tego nie było prawdą?

– Kinga, ona od zawsze miała obsesję na punkcie tego, żeby wyglądać „na więcej”. Nawet jak nic nie miała, musiała wyglądać, jakby miała wszystko. Ale że aż tak się to rozrosło…? Szok.

Siedziałam w kawiarni, z dłońmi zaciskającymi się na kubku. Czułam, że zaraz puszczą mi emocje.

Całe moje kompleksy... zbudowane na czymś, czego nie było – powiedziałam cicho. – Czy to ja jestem głupia? Czy ona aż tak sprytna?

Alicja spojrzała na mnie z żalem.

– Myślę, że każda z nas kiedyś się na coś takiego nabrała. Ale Ty... Ty naprawdę w to uwierzyłaś, co?

Pokiwałam głową. Tak – uwierzyłam. I przez to przestałam wierzyć w siebie.

Wszystko jej wytknęłam

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując wszystko, co powiedziała Alicja. Miałam ochotę zadzwonić do Julii w środku nocy, wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co myślę. Ale nie zrobiłam tego. Czekałam. Czekałam, aż w głowie zamiast furii, pojawi się chłodna determinacja.

Napisałam do niej krótko, bez ceregieli: „Musimy pogadać. Chodzi o coś ważnego”. Nie odpisała od razu. Dopiero po kilku godzinach: „Ok. Może być jutro o 17. Kawiarnia przy metrze”.

Przyszła dziesięć minut spóźniona, jak zwykle. Wystrojona, ale dziwnie spięta. Usiadła naprzeciwko mnie i nawet nie zdążyła zamówić kawy, kiedy zaczęłam.

Dlaczego to robisz?

– Co robię? – udawała, że nie wie.

– Nie mamy tu czasu na teatr. Julia, ja już wszystko wiem. Żadne z tych miejsc, żadna z tych podróży… nic z tego nie było prawdą. Rozmawiałam z Alicją. Przeanalizowałam twoje zdjęcia. Dzwoniłam nawet do hoteli. I wiesz co? Nie było cię tam. Nigdzie cię nie było.

Jej twarz najpierw zamarła, a potem rozpadła się jak porcelana. Ręce zaczęły jej drżeć. W końcu odwróciła wzrok i spuściła głowę.

Nie chciałam nikogo skrzywdzić – wyszeptała. – Serio... to miało być tylko… coś dla mnie. Ucieczka.

– Ale zrobiłaś z tego pokaz. Ściągałaś uwagę, budowałaś wizerunek, który wbijał ludzi w kompleksy. Ja... Julia, ja przez ciebie prawie znienawidziłam własne życie.

– Nie miałam nic, Kinga – głos jej się załamał. – Wróciłam do rodziców. Tomek pomieszkuje ze mną, ale jesteśmy na skraju. Nie mamy kasy, on zarabia grosze, ja nie mogę znaleźć pracy, bo... bo jak masz CV bez sukcesów, to nikt na nie nie patrzy. Zaczęłam wrzucać te zdjęcia, bo chciałam poczuć, że moje życie może wyglądać inaczej. Nawet jeśli tylko na ekranie.

– I poczułaś się lepiej?

– Przez chwilę. Potem musiałam utrzymywać tę iluzję. Inaczej wszyscy by się dowiedzieli. Więc robiłam wszystko, żeby wyglądało na prawdę. A w środku… w środku umierałam ze wstydu.

– I nie przyszło ci do głowy, że ktoś może naprawdę w to uwierzyć? Że ktoś może patrzeć na to i czuć się jak nic?

Przecież to tylko zdjęcia.

– Zdjęcia mogą zniszczyć komuś poczucie własnej wartości. I zrobiły to. Mi. Przez lata.

Siedziałyśmy w milczeniu. Julia patrzyła w okno. Ja czułam w sobie dziwną mieszankę ulgi i złości. Z ulgą, że w końcu wiem. I ze złością, że pozwoliłam tej bajce tak długo mną rządzić.

Przestałam się porównywać

Tego wieczoru wróciłam do domu i długo siedziałam w kuchni, wpatrując się w telefon. Otworzyłam aplikację. Ostatnie zdjęcie Julii – plaża, koktajl, uśmiech – miało ponad tysiąc lajków. A ja już wiedziałam, że było fikcją. Każdy kawałek tej fotografii krzyczał: „patrz, zazdrość, porównuj się”. I choć znałam już kulisy tego przedstawienia, nie umiałam od razu oderwać wzroku.

W pewnej chwili usunęłam aplikację. Telefon nagle zrobił się… cichy. Jakby ktoś wyłączył szum porównań, niedostępnych stylizacji, egzotycznych hoteli i perfekcyjnych ludzi. Nagle zostałam tylko ja. Moje ciało. Moje życie. Moje błędy i moje poranki bez filtrów.

Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Czułam pustkę. Ale była to dobra pustka. Taka, którą można czymś prawdziwym wypełnić.

Następnego dnia w pracy Klara spojrzała na mnie zdziwiona.

Co się stało z twoim telefonem? – zapytała, widząc, że zamiast go przeglądać, piję spokojnie kawę.

– Odinstalowałam apkę – odpowiedziałam spokojnie.

– Naprawdę? A co z twoją Julką? – zażartowała.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Okazało się, że ona nie istnieje. Przez lata budowałam własne kompleksy na czyjejś bajce. Ale wiesz co? Bajka się skończyła.

Klara pokiwała głową, jakby nie do końca rozumiała, ale też już nie drążyła. A ja przez cały dzień czułam coś nowego. Nie euforię. Nie spokój. Ale... ulgę. Jakby ktoś w końcu zrzucił ze mnie ciężki płaszcz, który nosiłam od lat, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Wieczorem wróciłam do domu i po raz pierwszy od bardzo dawna nie sięgnęłam po telefon. Nie robiłam zdjęcia kolacji, nie sprawdzałam lajków, nie porównywałam się z nikim. Włączyłam muzykę. Zaparzyłam herbatę. Usiadłam na kanapie i po prostu byłam.

Z Julką kontakt się urwał. Usunęła mnie ze znajomych, zablokowała. Może założyła nowe konto. Może bała się, że opowiem innym. Ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. To już nie była moja sprawa. Ja miałam inne życie do poskładania. Swoje.

Kinga, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama