Reklama

Kilka miesięcy temu odziedziczyłam po dziadku stary dom z sadem śliwkowym. Nie od razu tam pojechałam, ale w końcu się przemogłam. Kiedy wysiadłam z autobusu, od razu uderzył mnie zapach siana i wilgotnej ziemi. Taki, jakiego nie czuje się w mieście, bo tam wszystko pachnie kurzem, spalinami albo kebabem.

Był zaniedbany

Stałam przez chwilę na przystanku, jakby nogi odmówiły mi posłuszeństwa. I chyba trochę tak było. Bo przecież miałam tu załatwić sprawy spadkowe po dziadku, może posprzątać dom, a potem wrócić do siebie – do laptopa, kawiarni na rogu i codzienności, w której nikt nie mówi „dzień dobry” nieznajomym.

Sad wyglądał inaczej, niż go zapamiętałam. Gałęzie drzew opadały ciężko, pokrzywione przez lata i burze, ale nadal rosły, jakby miały gdzieś wszystko – nawet śmierć właściciela. Był zaniedbany. Trawa sięgała do kolan, część drzew wyglądała na chore. A mimo to był piękny.

Usiadłam koło domu pod wielką, starą czereśnią. Jako dziecko próbowałam się na nią wspiąć i zawsze schodziłam z podrapanym kolanem. Z kieszeni wyjęłam telefon. Jedno nieodebrane połączenie od mamy. Oddzwoniłam.

– Już jesteś? – spytała bez powitania.

– Tak. Wysiadłam chwilę temu.

– Nie zostawaj tam długo.

– Tylko posprzątam i wracam.

W tamtej chwili jednak poczułam, że coś we mnie drgnęło, coś zapuściło korzenie. I nawet nie próbowałam tego nazwać.

Potrzebowałam pomocy

Poprosiłam o pomoc sąsiada dziadka, bo nie wiedziałam, kogo innego mogłabym. Był człowiekiem, który wydawał się nieprzenikniony. Wysoki, chudy, z twarzą jakby wyrzeźbioną z drewna. Niewiele mówił, ale kiedy przyjeżdżałam tu latem jako dziecko, zawsze kłaniał się dziadkowi i mnie.

Zastałam go w ogrodzie. Kiedy powiedziałam, kim jestem, tylko skinął głową. Potem nie patrząc na mnie, zapytał, czego potrzebuję.

– Sad. Jest zaniedbany. Nie znam się na tym. Może mógłby pan rzucić…

– Jutro rano – przerwał mi spokojnie.

I faktycznie, przyszedł. Patrzyłam, jak przycina gałęzie. Robił to pewnie, bez wahania, jakby każde drzewo mówiło mu, czego potrzebuje. W końcu podał mi sekator i skinął głową.

– Tu. Widzisz? Zawsze tuż nad pąkiem.

– A skąd wiesz, że to dobry moment?

– Patrz na drzewo. Ono ci powie.

Pracowaliśmy razem do południa. Nie było rozmów, tylko odgłos cięcia i szelest liści pod nogami. A jednak w tej ciszy było coś… bezpiecznego. Jakby ta praca z kimś obcym przywracała mi coś, co już prawie straciłam.

Lubiłam tam być

Zaczęło się od snów. Widziałam dziadka na tle sadu, jak podlewał młode drzewka. Ale później sen stał się bardziej wyraźny, prawie jak wspomnienie. Biegałam między rzędami śliw, a on wołał mnie z werandy, trzymając w dłoni miskę pełną porzeczek. Śmiałam się, potykając się o własne nogi. Obudziłam się z takim uczuciem, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj.

Zaczęłam spędzać w sadzie więcej czasu. Nawet jeśli nie miałam nic konkretnego do zrobienia, po prostu chodziłam między drzewami. Dotykałam kory, zrywałam zeschnięte liście, przyglądałam się gałęziom. Sad stawał się powoli czymś więcej niż tylko obowiązkiem do załatwienia.

Któregoś dnia przyszedł do mnie sąsiad dziadka, Marek. Niósł dwie szklanki i butelkę domowego wina. Nie pytał, czy może wejść. Po prostu usiadł na schodach i zaprosił mnie gestem. Podeszłam.

Siedzieliśmy długo w milczeniu.

– Ty tu zostaniesz? – zapytał w końcu.

– Nie wiem. A ty czemu zostałeś?

– Ktoś musiał pilnować drzew.

Nie od razu zrozumiałam, co miał na myśli. Dotarło to do mnie jednak nieco później. Ten sad wciągał.

Nie wiedziałam, co dalej

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. To była propozycja pracy – konkretna, dobrze płatna, w mieście, które znałam. Wystarczyłoby powiedzieć „tak” i wrócić do wszystkiego, co było przedtem. Do znajomych ulic, do kawiarni, do codziennych rozmów o niczym. Zadzwoniłam do mamy. Spodziewałam się radości, a usłyszałam tylko zmęczony ton.

– A nie mówiłam? Przecież nie ma co się przyzwyczajać.

– Jeszcze nie podjęłam decyzji – powiedziałam.

– To po co dzwonisz?

Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Przez chwilę siedziałam w ciszy, potem wyszłam na zewnątrz. Marek był w sadzie. Stał tyłem, przyglądał się jednemu z drzew.

– Dostałam pracę – powiedziałam, stając obok.

– No i?

– No i mogłeś chociaż zapytać, czy wyjeżdżam.

– Nie moja sprawa.

– Właśnie że twoja.

Nie odpowiedział. Odwrócił się i wrócił do swojego domu. Zostałam między drzewami, próbując oddychać. Sad był cichy, ale tym razem ta cisza nie dawała ukojenia. Przypominała bardziej czyjeś odwrócenie pleców.

Podjęłam decyzję

Przyszedł wrzesień, a z nim poranki tak chłodne, że para leciała z ust. Śliwki dojrzały i trzeba je było zebrać. Wychodziłam do sadu o świcie i zbierałam owoce do starej, wiklinowej skrzynki. Ręce bolały, zmęczenie było ogromne, ale to było dobre zmęczenie. Marek nie przychodził. Nie pytałam dlaczego. Miałam wrażenie, że nie potrzebuję go bardziej, niż on mnie. Aż któregoś dnia, kiedy odginałam gałąź nad głową, usłyszałam za sobą kroki. Nie musiałam się odwracać.

– Wszystko już zebrane? – zapytał spokojnie.

– Prawie. Ale coś zostało.

– Co?

– Ja. Zostaję.

Nie odpowiedział. Przeszedł obok mnie i zaczął zrywać owoce z drugiego drzewa. Pracowaliśmy razem do zmierzchu, nie mówiąc już ani słowa. Ale tym razem cisza nie ciążyła. Była prosta i lekka, jak dobrze wykonana praca.

Zostałam tam

Zostałam na wsi, w domu dziadka. Marek pomógł mi zrobić mały remont. Nie mieszkamy razem. Nie dopytuję, czy planuje to zmienić. Czasem przychodzi, czasem nie. Czasem zostawia coś pod drzwiami – koszyk z grzybami, butelkę soku albo domowe sery. Ale już nie czuję się sama. Dom przestał być pusty, sad też jakby nabrał innego rytmu. Spokojniejszego. Albo to ja zaczęłam słyszeć jego tempo.

Czasem dzwoni mama. Pyta, jak długo jeszcze tu zostanę.

– Nie wiem – mówię. I to „nie wiem” nie jest już ucieczką. Jest odpowiedzią.

Nie ma tu wielkich słów, nie czekam na wyznania. Zrozumiałam, że niektóre rzeczy rosną powoli. Nie trzeba ich zrywać. Wystarczy, że są.

Barbara, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama