„Odwróciłam się do gości i krzyknęłam, że ślubu nie będzie. Wystarczyło to jedno zdanie niedoszłego męża”
„W mojej głowie zaczęły się przewijać sceny jak z filmu: Grzesiek mówiący o Marcie, Grzesiek patrzący w dal, Grzesiek całujący mnie, ale z tym pustym, nieobecnym spojrzeniem… I ja – wiecznie czekająca, wiecznie mająca nadzieję, wiecznie tłumacząca sobie, że to minie. Ale nie mijało”.

- Redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak… rozdarta. Siedziałam na brzegu łóżka w mojej sypialni, w białej koszuli nocnej, z rozwianymi włosami, patrząc w lustro, które tego dnia wydawało się jakieś obce. Moja mama krzątała się po kuchni, co chwilę zerkając na mnie zmartwionym wzrokiem. W pokoju obok druhny układały moje rzeczy – bieliznę, szpilki, welon, pudełeczko z obrączkami.
– Ula, wszystko dobrze? – zapytała cicho Anka, zaglądając do pokoju.
– Jasne… wszystko super – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, ale głos miałam taki, jakbym przełykała ołów.
Telefon wibrował mi w dłoni – wiadomość od Grześka: „Dojedziesz na czas? Nie mogę się doczekać”. Przeczytałam i poczułam, jak coś ściska mi gardło. Przecież powinno być inaczej. Powinnam być szczęśliwa, podekscytowana, a ja… czułam się, jakbym stała na krawędzi.
Przed oczami migały mi wspomnienia: wieczór sprzed kilku tygodni, gdy siedzieliśmy z Grześkiem w naszej ulubionej knajpie, popijając czerwone wino. On patrzył wtedy gdzieś w dal i powiedział to zdanie, które mnie wtedy zmroziło:
– Marta… no wiesz, z nią to był inny czas. Inna chemia. Gdyby życie potoczyło się inaczej…
– Co? – zapytałam, zaskoczona, ale starałam się brzmieć lekko, jakby to była zabawna anegdota.
– E, nieważne – uciął szybko, machając ręką. – To stare dzieje.
Odstawiłam wtedy kieliszek, roześmiałam się sztucznie i zmieniłam temat, ale to zdanie… wracało do mnie, szczególnie teraz, w ten cholerny dzień.
Droga do kościoła
Jechaliśmy na nasz ślub. Samochód cicho mruczał, sunąc ulicami miasta. Kwiaty w moim bukiecie pachniały obłędnie – aż za bardzo, jakby chciały przykryć tę nieznośną ciszę, która narastała między nami. Grzesiek patrzył przed siebie. Miałam wrażenie, że nawet nie oddycha.
Nie wytrzymałam.
– Pamiętasz, jak mówiłeś, że mogłeś ożenić się z Martą? – spytałam cicho, wbijając wzrok w jego profil.
Grzesiek lekko drgnął, jakby dostał w twarz.
– Ula… – zaczął, ale urwał. Przełknął ślinę, skrzywił się lekko, jakby połknął coś gorzkiego.
– No co? – szepnęłam, ale w moim głosie już dźwięczała rozpacz. – Powiedz mi, Grzesiek. Żałujesz?
– Nie teraz, Ula. Proszę – jego głos był zmęczony, zgaszony. Jakbyśmy jechali na egzekucję, a nie na ślub.
Nie teraz. Boże, jak ja nienawidziłam tego zdania. Nie teraz. A kiedy? Po przysiędze? Kiedy już będę w tej białej sukni, z jego obrączką na palcu, a on dalej będzie myślał o niej?
– A… gdyby życie się inaczej potoczyło, to byłbyś z Martą, tak? – cisnęłam dalej, głos mi się łamał.
Grzesiek odwrócił głowę. Nie patrzył na mnie.
– Ula, przestań. To nie ma znaczenia.
Ale ja wiedziałam, że ma. Wiedziałam. Zacisnęłam palce na bukiecie, aż poczułam, jak kolec róży wbija się w moją skórę. Nie musiał mówić. Milczenie Grześka było głośniejsze niż jakiekolwiek słowa.
Grzesiek odwrócił wzrok, jakby nie mógł patrzeć na moje oczy
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, poczułam, jak nogi mam z waty. Grzesiek natychmiast odwrócił wzrok, jakby patrzenie na mnie parzyło. Przed kościołem zebrał się tłum. Mama poprawiała swoje włosy przed lusterkiem auta, druhny szeptały coś do siebie, a mój tata stał nieco z boku, z dumnym uśmiechem, jakby nie widział, że jego córka właśnie się kruszy od środka.
Grzesiek rozejrzał się po zgromadzonych, wymusił na ustach ten swój uśmiech – ułożony, grzeczny, sztuczny. A ja czułam, że to nie jest mój Grzesiek. Nie ten, który przytulał mnie, kiedy miałam ciężki dzień. Nie ten, który kiedyś mówił, że „wszystko się ułoży, bo jesteśmy razem”.
Podszedł do mnie.
– Jesteś gotowa? – zapytał tak, jakby pytał o to, czy mam paszport, a nie o to, czy chcę spędzić z nim resztę życia.
– Grzesiek… – szepnęłam. – Powiedz mi prawdę.
Spojrzał na mnie – pierwszy raz od kilku godzin. W jego oczach zobaczyłam coś, co mnie przerażało: obojętność, zmęczenie, może ulgę?
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – wymamrotał.
Zrobiło mi się duszno. Tłum zamarł, a ja miałam wrażenie, że wszyscy patrzą. Patrzą na tę dziewczynę w sukni ślubnej, która drży, jakby zaraz miała się rozsypać.
– Już powiedziałeś – odpowiedziałam cicho.
Grzesiek odwrócił wzrok, jakby nie mógł patrzeć na moje oczy. A ja czułam, że świat wiruje, że tracę grunt pod nogami. I wtedy, w tej całej ciszy, wiedziałam już, co muszę zrobić.
Decyzja przed kościołem
Stanęłam przed tym tłumem – wszyscy czekali. Ciotki z zadartymi nosami, kuzyni z telefonami w rękach, dzieciaki znudzone, a obok mnie stała mama, która wciąż poprawiała mój welon, szeptała: „Będzie dobrze, Uleńko, nie denerwuj się, jeszcze chwila…”.
Ale ja nie mogłam oddychać.
Spojrzałam na Grześka – stał przy swoim świadku, poprawiał mankiet koszuli, nerwowo skubał palcami kwiatek w butonierce. Nie patrzył na mnie. Nie patrzył nawet na tłum. Jakby stał obok, ale myślami był gdzie indziej. Może z nią?
– Ula, wszystko w porządku? – zapytał cicho mój tata, podchodząc do mnie, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.
– Nie… – wyszeptałam. I wtedy… coś we mnie pękło.
Odwróciłam się, patrząc na wszystkich. Tę scenę pamiętam jak w zwolnionym tempie: gwar cichnie, ludzie patrzą, szept przetacza się przez tłum jak fala.
– Ślubu nie będzie – powiedziałam głośno, tak, żeby każdy usłyszał. Mój głos był dziwnie spokojny, ale ręce mi się trzęsły. – Nie mogę tego zrobić. Przepraszam…
Ktoś upuścił bukiet, ktoś inny zasłonił usta dłonią. Mama zbladła, tata patrzył na mnie jak na obcą.
– Co ty robisz?! – Grzesiek podszedł, złapał mnie za ramię.
– To, co powinnam zrobić już dawno – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy.
W jego spojrzeniu – szok, niedowierzanie, gniew.
– Nie możesz tak po prostu odejść!
– Patrz. Właśnie to robię – powiedziałam, a moje serce waliło jak oszalałe.
I odeszłam.
Zrozumiałam, jak bardzo siebie oszukiwałam
Biegłam. Wysokie obcasy stukotały o bruk, welon szarpał się na wietrze, a ja nawet nie próbowałam go przytrzymać. Buty boleśnie obcierały stopy, więc po chwili zrzuciłam je na trawnik, zostawiając jak dowód zbrodni. Oddychałam szybko, urywanie, płuca paliły jak ogień, a łzy spływały po policzkach, rozmazując makijaż.
Usiadłam na niskim murku przy jakimś skwerze, twarz ukryłam w dłoniach. Ręce mi się trzęsły, paznokcie wbijały w skórę, ale nie czułam bólu. Czułam tylko tę straszną pustkę.
– Coś się stało? – zapytał przechodzień, mężczyzna w średnim wieku, z siwymi włosami i ciepłym głosem.
Podniosłam na niego oczy – mokre, czerwone, rozmazane.
– Tak… ale to dobrze – wyszeptałam.
Nie czekał na wyjaśnienia, kiwnął głową i odszedł, zostawiając mnie samą.
Siedziałam tam, patrząc na swoje dłonie – z trzęsącymi się palcami, pierścionek zaręczynowy wciąż czekał na palcu serdecznym. Tyle czasu go sobie wyobrażałam, a teraz wydawała się tylko chłodnym kawałkiem metalu.
W mojej głowie zaczęły się przewijać sceny jak z filmu: Grzesiek mówiący o Marcie, Grzesiek patrzący w dal, Grzesiek całujący mnie, ale z tym pustym, nieobecnym spojrzeniem… I ja – wiecznie czekająca, wiecznie mająca nadzieję, wiecznie tłumacząca sobie, że „to minie”. Ale nie mijało.
Byłam gotowa na bycie czyjąś drugą opcją. Gotowa na kłamstwo, na udawanie. I teraz, na tym murku, w tej sukni, bez butów i z rozmazanym makijażem, zrozumiałam, jak bardzo siebie oszukiwałam.
Dopiero teraz zobaczył, co zrobił. Ale było za późno
Nastał wieczór. Ciemność rozlała się po mieście, a ja siedziałam na ławce w parku, otulona w płaszcz, który przyniosła mi mama. Znalazła mnie. Było zimno, a świat wydawał się… cichszy. Ludzie mijali mnie, niektórzy rzucali ukradkowe spojrzenia. Telefon wibrował w kieszeni – Grzesiek. W końcu odebrałam.
– Ula, gdzie jesteś? Musimy porozmawiać.
– W parku przy kościele – odpowiedziałam cicho.
Przyszedł szybko. Zmierzwił włosy, jego garnitur był pognieciony, a buty zakurzone, jakby biegał po całym mieście. Usiadł obok, ale nie za blisko.
– Nie chciałem cię skrzywdzić – powiedział po chwili. – Marta to przeszłość. Czasem po prostu… myślę, jakby to było.
– Nie chciałeś mnie skrzywdzić? – prychnęłam cicho. – A co według ciebie się właśnie stało? Grzesiek, ja… Ja chciałam być dla ciebie kimś ważnym, a ty traktowałeś mnie jak plan B.
Patrzył na mnie, jakby coś w nim pękło, jakby dopiero teraz zobaczył, co zrobił. Ale było za późno.
– Przepraszam, Ula. Wiem, że cię zawiodłem… – powiedział cicho.
– Przeprosinami się życia nie naprawia – odpowiedziałam. – Może gdybyś był szczery wcześniej… Ale teraz? Teraz już nie ma nas.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Czułam, że to koniec. I w tej ciszy, w tej ławce, w tym obcym parku, oboje to zrozumieliśmy. Bez krzyków, bez dramatów. Po prostu… koniec.
Zasługiwałam na kogoś, kto spojrzy na mnie i pomyśli: „To ona. Jedyna”
Wróciłam do domu późno, prawie w nocy. W mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam płaszcz, zsunęłam welon, odpięłam spinki z włosów. Spojrzałam w lustro – zobaczyłam kobietę z rozmazanym makijażem, zaczerwienionymi oczami, z cichym bólem w spojrzeniu… ale też z ulgą.
Wzięłam głęboki oddech, jakby po raz pierwszy od miesięcy. Zmyłam resztki pudru i tuszu, woda spływała po twarzy, jakby zmywała nie tylko makijaż, ale i całe złudzenie, w którym tak długo tkwiłam. Przestałam być panną młodą, przestałam być „tą, która zaraz będzie żoną Grześka”. Byłam tylko sobą.
Telefon wibrował na szafce – Grzesiek. Patrzyłam na jego imię, ale nie odebrałam. Nie teraz. Nie chciałam już słuchać jego wyjaśnień, nie chciałam tłumaczeń, że „nie chciał tak tego poprowadzić”.
Wyszłam na balkon, patrzyłam w rozświetlone miasto. Oddychałam głęboko. Czułam, że to będzie trudne, że jutro obudzi się we mnie ból i pustka, że będę tęsknić… Ale wiedziałam, że zrobiłam to, co powinnam.
Zasługiwałam na kogoś, kto spojrzy na mnie i pomyśli: „To ona. Jedyna”. A Grzesiek pewnie nigdy tego o mnie nie myślał. I to bolało. Ale już mniej.
Urszula, 28 lat
Czytaj także:
- „Byłam samotną staruszką. Potem wygrałam w totolotka i rodzina nagle mnie pokochała. Wiedziałam, o co im chodzi”
- „Wiele poświęciłam, żeby opiekować się chorym ojcem. Po jego śmierci rodzeństwo uznało, że robiłam to tylko po jedno”
- „Prasowałam prześcieradło w kancik, a mąż szedł spać brudny. Nie mogłam ścierpieć, że tak ma wyglądać moje życie”

