Reklama

Jeszcze pół roku temu miałem wszystko: pracę, którą kochałem, piękną żonę i cudowną córeczkę. Dziś mam tylko wspomnienia i pytania, które nie dają mi spokoju, zwłaszcza nocą, kiedy dźwięk zegara w mieszkaniu wydaje się głośniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Pracowałem w IT — projektowanie rozwiązań sieciowych, optymalizacja procesów w dużych firmach, takie tam. Nic, co brzmi atrakcyjnie, ale ja to lubiłem. Zresztą, nie chodziło o prestiż. Chodziło o rozwój, o wyzwania. O to, że każdego dnia budziłem się nakręcony do działania.

Kiedy dostałem propozycję pracy w Berlinie, od razu wiedziałem, że to szansa. Nie tylko finansowa, choć pensja zwalała z nóg, ale też zawodowa. Berlin, topowa firma, samodzielny projekt, własny zespół... Pomyślałem: „To mój czas”. Ale nie żyłem sam. Była przecież Justyna, moja żona.

Poznaliśmy się jeszcze na studiach. Miała w sobie coś magnetycznego: ładna, konkretna, nigdy nie owijała w bawełnę. I nasza córeczka — Hania. Miała wtedy dwa i pół roku. Złotowłosa, roześmiana. Wszystko, co najlepsze w naszym związku, zamknięte w małym ciele. Kiedy powiedziałem Justynie o Berlinie, nie zareagowała tak, jak się spodziewałem. Czy zrobiłem dobrze? Czy byłem naiwny i głupi? Czy ona w ogóle mnie kochała, czy tylko udawała, dopóki nie znalazła lepszej opcji?

Tylko kiwnęła głową

— Serio myślisz, że to dobry moment na wyjazd? — Justyna spojrzała na mnie jak na wariata, odstawiając kubek z kawą na blat kuchenny.

— Dostałem ofertę z Berlina. Dwa razy tyle, co teraz. I własny zespół. To ogromna szansa — mówiłem spokojnie, choć już wiedziałem, że to się jej nie spodoba.

— A ja? A Hania? Myślisz, że wszystko rzucimy i pojedziemy za tobą jak pieski? — wycedziła.

— Przecież to tylko trzy godziny jazdy. Moglibyśmy się przeprowadzić. Nowe przedszkole, mieszkanie, wszystko załatwię.

— A moja praca? Moi rodzice? Wiesz dobrze, że mama choruje. Mam to zostawić, bo ty chcesz sobie karierę robić?

— To nie tylko o karierę chodzi... — zacząłem, ale przerwała mi.

Zawsze chodzi tylko o ciebie. Twoje ambicje, twoje projekty. A ja? Ja się nie liczę?

Zatkało mnie. Hania siedziała w salonie, układając klocki, nieświadoma, że w kuchni rozpada coś ważnego.

— Dobra — powiedziałem po dłuższej chwili. — Zostanę. Nie pojadę do Berlina. Dla ciebie. Dla nas.

Spojrzała na mnie bez słowa. Nie rzuciła nawet „dziękuję”, nie przytuliła się. tylko kiwnęła głową, jakby to było oczywiste. Jeszcze tego samego wieczoru, siedząc sam w salonie, zadałem sobie pytanie, które później wracało do mnie nocami: „A co, jeśli właśnie popełniłem największy błąd życia?”.

Miałem wrażenie, że śnię

— Mateusz… Musimy porozmawiać — powiedziała Justyna cicho jakiś miesiąc później, nie patrząc mi w oczy.

Poczułem, jak drżą mi dłonie, choć w rękach trzymałem kubek z herbatą. To nie był ten ton, który zapowiadał miłe rozmowy. Już go znałem. Zanosiło się na coś chłodnego i nieodwołalnego.

— Co się dzieje? – spytałem, choć wyczuwałem w powietrzu ciężar odpowiedzi.

Muszę wyjechać na jakiś czas. Do mamy. Z Hanią.

— Jak to? — wydukałem. — Na ile?

— Nie wiem. Potrzebuję przerwy. Muszę się zastanowić nad sobą. Nad nami.

Serce mi zamarło. Przez sekundę miałem wrażenie, że śnię. Tak po prostu? Bez żadnych kłótni, bez żadnych sygnałów?

— Przerwy? — wykrztusiłem. — A my to co, praca na etat? Można wziąć urlop i wrócić?

— Proszę, nie rób sceny — westchnęła, jakbym to ja ją skrzywdził.

— Zabierasz Hanię? Nie możesz tego zrobić. Ona jest też moją córką.

— Nie zabieram. Jadę z nią do mamy. Tam będzie miała spokój. Ty... chyba też tego potrzebujesz.

Nie miałem siły walczyć. Patrzyłem tylko, jak pakuje rzeczy Hani do małej różowej walizki. Kilka książek, ulubiony miś, piżama w jednorożce. W drzwiach powiedziała jeszcze:

— Odezwę się. Muszę wszystko poukładać.

Ale nie odezwała się przez najbliższe trzy tygodnie. Zostałem sam: z pustym mieszkaniem i z dziurą w sercu. Tylko jedno pytanie nie dawało mi wtedy spokoju: „Po co ja właściwie zostałem?”.

Zrezygnowałem z siebie dla niej

To był przypadek. Nie szukałem niczego. Po prostu odblokowałem Facebooka na laptopie, a przeglądarka sama zapamiętała konto Justyny. Była zalogowana. Zostawiła mi komputer po wyprowadzce, „bo i tak już niepotrzebny”. Powinienem się wylogować. Powinienem uszanować jej prywatność. Ale wtedy… Wtedy nie byłem już tym samym Mateuszem. Tym, co ufał.
Wiadomość od jakiejś „Kaśki” wyskoczyła automatycznie: „No i co, powiedziałaś mu w końcu?”.

Zamarłem. Patrzyłem na ekran, jakbym miał halucynacje. Kliknąłem.

„Nie. Jeszcze nie. Mateusz ciągle myśli, że to tylko chwilowa przerwa. Nie umiem mu powiedzieć prawdy. Może lepiej, jak sam zrozumie”.

Zdrętwiałem. Przeczytałem całą rozmowę — kilkanaście wiadomości. Wszystko sprzed tygodni. Justyna planowała odejście od miesięcy. Jeszcze zanim dostałem propozycję z Berlina.
Napisałem do niej od razu: „Wiedziałaś. Wiedziałaś od dawna. Po co to wszystko?”. Odpisała dopiero następnego dnia: „Nie mogę teraz. To nie jest dobry moment”. I wtedy coś we mnie pękło.

Nie chodziło już tylko o wyjazd do Berlina, o karierę czy pieniądze. Chodziło o to, że zaufałem. Że zrezygnowałem z siebie dla niej. A ona nie miała nawet odwagi powiedzieć mi prawdy. Ale za to miała odwagę zabrać moje dziecko.

Nie miałem już nic do stracenia

Pojechałem tam bez zapowiedzi — do jej matki. Wiedziałem, że Justyna się tam zatrzymała, bo widziałem zdjęcia Hani w tle znajomego ogródka: ten biały plastikowy konik na trawniku pamiętałem z wesela szwagra. Stałem pod furtką i dzwoniłem. Otworzyła mi Justyna, spięta, zmęczona. Ubrana w coś, co wyglądało jak pożyczony dres.

— Czego ty tu szukasz? — rzuciła przez zęby.

— Przyszedłem zobaczyć córkę. To chyba nie jest zbyt wiele?

— Teraz nie pora. Śpi.

— To poczekam — warknąłem.

— Nie chcę, żebyś wprowadzał zamęt. Hania i tak już wszystko czuje. To dla niej trudne.

— Dla niej?! — nie wytrzymałem. — A dla mnie co?! Tydzień temu jeszcze mówiłaś, że chcesz „pomyśleć o sobie”, a teraz udajesz, że nic się nie stało?!

Zatrzęsła się.

— Nie będę z tobą teraz dyskutować. Nie przyjeżdżaj tu bez zapowiedzi.

Zrujnowałaś mi życie, Justyna — wycedziłem. — Naprawdę. Ale chociaż nie odbieraj mi córki.

Zamknęła furtkę i odeszła. Zostawiła mnie z tymi słowami za bramą. Nie wiedziałem, czy płakać, czy krzyczeć. Stałem tam jak idiota, z zaciśniętymi pięściami. Nie miałem już nic do stracenia — i to bolało najbardziej. Wróciłem do domu i patrzyłem na pokój Hani. Pluszowy królik leżał na podłodze, kocyk w liski zwisał z łóżka, a łóżko było puste tak, jak całe mieszkanie.

Usłyszałem jej śmiech

— Ona nie ma prawa cię odcinać. To nie jest tak, że dziecko jest tylko jej — powiedziała moja siostra, Magda, kiedy w końcu się przyznałem, co się dzieje. — Musisz działać, Mateusz. Chcesz, żeby Hania zapomniała, kim jesteś?

Siedzieliśmy w jej kuchni. Dzieci Magdy biegały po mieszkaniu, a ja czułem się jak cień. W rękach trzymałem kubek herbaty, ale nawet nie pamiętałem, czy coś piłem.

— Nie chcę się z Justyną szarpać w sądzie. Nie chcę robić cyrku z życia Hani…

— A teraz co robisz? Patrzysz, jak ci ją zabierają. Jak cię wymazują z jej świata.

Magda była twarda. Nie dała mi uciec w emocje. Następnego dnia umówiła mnie z prawnikiem.

— Macie pełne prawo do kontaktów — powiedział mecenas. — I do ustanowienia planu wychowawczego. Jeśli matka dziecka uniemożliwia kontakt, można złożyć wniosek do sądu rodzinnego. Ale najpierw spróbujmy mediacji.

Brzmiało to jak język z innego świata — sąd, plan, wnioski. A ja tylko chciałem zobaczyć córkę. Powiedzieć jej: „Tata tu jest. Tata zawsze będzie”. Po spotkaniu wróciłem do mieszkania i wszedłem do pokoju Hani. Usiadłem na podłodze, a tam oparłem się o łóżko i zamknąłem oczy. W głowie usłyszałem jej śmiech, jak biegała z balonikiem po salonie. Jak mówiła „Tatusiu, patrz!” i pokazywała wieżę z klocków.

— Czy ona będzie mnie pamiętać? — wyszeptałem do pustego pokoju. — Czy jej śmiech... zostanie tylko we mnie?

Mateusz, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama