Reklama

Zawsze myślałam, że małżeństwo to coś trwałego. Coś, co może się czasem zachwiać, ale nie runąć od jednego podmuchu. A może właśnie nie od jednego, tylko od tysięcy małych – codziennych westchnięć, wieczornych milczeń, spojrzeń, które przestają padać w tę samą stronę Bogdan kiedyś patrzył na mnie inaczej. Jakby byłam dla niego całym światem. A teraz…? Teraz, jakby był gdzieś obok, ale już nie ze mną. Wracał późno, mówił, że robota, że kierownik naciska, że termin, że klienci. I choć próbowałam zrozumieć, to coraz trudniej było mi udawać, że wszystko jest w porządku. Nie było.

Zosia i Bartek biegali po domu, krzyczeli, kłócili się o pilot, a ja siedziałam z kubkiem zimnej herbaty i gapiłam się przez okno, udając, że to tylko jesień tak mnie przytłacza. Że to nie chłód w domu, tylko w powietrzu. Że to nie pustka, tylko cisza. Bogdan coraz rzadziej mnie przytulał. Nawet w łóżku, kiedy leżeliśmy obok siebie, czułam się jak intruz. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmialiśmy razem. A przecież kiedyś potrafił mnie rozśmieszyć jednym słowem. Coś się psuło. I chociaż próbowałam to ignorować, udawać, że przesadzam, że to chwilowe... to czułam. Intuicja kobiety rzadko się myli.

Przypadkowe odkrycie

– Idę na siłkę – rzucił Bogdan, zakładając sportową kurtkę. – Będę późno, może coś jeszcze z chłopakami poćwiczę.

– Znowu? – zapytałam odruchowo. – To już trzeci raz w tym tygodniu...

– No co, chcesz, żebym się zapuścił? – zaśmiał się, ale nie było w tym ciepła, które kiedyś tak lubiłam. – Trzeba się ruszać, Renia.

Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale machnął ręką i zniknął za drzwiami. Słyszałam, jak zbiega po schodach, a potem huknęły drzwi wejściowe. Westchnęłam. Odgarnęłam włosy z czoła i zaczęłam sprzątać kuchnię, ale coś mnie tknęło. Torba z siłowni stała obok szafki. Zawsze zabierał ją ze sobą. Zawsze.

Podniosłam ją. Była ciężka. Zbyt ciężka jak na sam ręcznik i butelkę z wodą. Otworzyłam zamek. W środku, obok butów, leżał telefon. Inny niż ten, który znałam. Stary model, trochę porysowany. Trzymałam go w dłoni, jakby parzył. Przesunęłam palcem po ekranie. Włączył się bez kodu.

Na ekranie powiadomienie: „Kasia: Tęsknię. Będziesz dzisiaj?”. Zrobiło mi się zimno. Tak jakby ktoś odkręcił kurek i spuścił ze mnie całe ciepło, całą naiwność. Telefon zadrżał. Kolejna wiadomość: „Mam na sobie tę bieliznę, którą lubisz...”. Stałam w kuchni, z telefonem w dłoni, z sercem w gardle. Nie wiem, jak długo. Może kilka sekund. Może godzinę. Patrzyłam na te słowa i nie chciałam wierzyć. Ale wiedziałam już. Nie da się pomylić takiego tonu. To nie była koleżanka z pracy. To nie była przypadkowa wiadomość. To była zdrada.

Bolesne przebudzenie

Przez chwilę miałam ochotę cisnąć tym telefonem o ścianę. Ale nie zrobiłam tego. Nie wiem, może jakaś część mnie chciała wiedzieć więcej. Potrzebowałam dowodu, a nie tylko domysłów. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam przy stole. Wiadomości od Kasi było mnóstwo. Czułe, intymne, namiętne. „Dziś pachnę tym zapachem, który uwielbiasz”. „Nie mogę się doczekać, aż znów mnie pocałujesz”. „Zostaniesz na noc?”.

Czytałam i robiło mi się niedobrze. To nie był tylko seks. Tam były emocje. Troska. Planowali wspólne weekendy, wyjazd w góry, nocleg w apartamencie z kominkiem. Nawet rozważali, żeby pojechać razem do Chorwacji latem. Chorwacji?! Przecież jeszcze dwa miesiące temu mówił, że nie mamy na to pieniędzy.

Znalazłam też zdjęcia. Ona – młodsza, z idealnymi brwiami, w czerwonej bieliźnie. On – uśmiechnięty, opalony, selfie z auta. Tego samego, którym mnie woził na zakupy. Zrobiło mi się wstyd. Tak bardzo się starałam. Dbałam o niego, o dom, o dzieci. Przymykałam oko, gdy milczał. A on w tym czasie pisał do niej.

Zegarek na ścianie tykał za głośno. Jakby odliczał czas do mojej przemiany. Bo właśnie wtedy coś we mnie pękło. Poczucie winy? Odeszło. Smutek? Zamienił się w gniew. Wiedziałam, że tej nocy nie zasnę. Ale wiedziałam też, że tej nocy się nie rozpadnę. Ja się właśnie budziłam.

Konfrontacja z Bogdanem

Wrócił po dwudziestej drugiej, jak zwykle z zadyszką, jak zwykle udając zmęczonego. Wyjął wodę z lodówki i wypił kilka łyków.

– Coś do jedzenia zostało? – mruknął.

Stałam w kuchni, oświetlona tylko światłem znad zlewu. Telefon leżał na blacie, ekranem do góry. Oświetlony. Właśnie dostał nową wiadomość.

– Kasia napisała – powiedziałam cicho.

Zamarł. Powoli odwrócił głowę, a jego wzrok padł na telefon.

– Co? – wydusił.

– Twój drugi telefon, Bogdan. Ten, który trzymałeś w torbie. Którego nie miałam zobaczyć. Ale zobaczyłam.

Podszedł powoli, jakby każde słowo wbijało mu nóż w plecy. Ale on miał już gotową wersję obrony.

– Renata... ja... to nie tak...

– A jak? – przerwałam. – Jak mam to rozumieć? „Tęsknię, kochanie”, „Będziesz dzisiaj?”, „Założyłam tę koronkową czerwień”? To nie są słowa, które pisze się do koleżanki z pracy.

Zamilkł. Zrobił krok w moją stronę, ale się cofnęłam.

– Jak długo? – zapytałam. – I nie próbuj mi wmawiać, że to nic nie znaczyło. Że to tylko seks. Widzę, jak do niej pisałeś. Tam była bliskość. Zaufanie. Wszystko, czego mi od miesięcy odmawiasz.

Oparł się o blat, spuścił głowę. Nie odpowiedział od razu. W końcu wycedził:

– Pół roku.

Pół roku.

Zawyłam. Nie płakałam – zawyłam jak zwierzę, któremu ktoś odebrał coś, czego nie da się odzyskać.

– Jak mogłeś? – szeptałam. – Jak mogłeś tak po prostu mnie wymazać?

– Nie chciałem cię skrzywdzić – powiedział.

– Więc mnie zdradziłeś. Z miłości?

Zamilkł. Nie odpowiedział.

A ja wiedziałam, że odpowiedzi nie potrzebuję. Wszystko już wiedziałam.

Kawa na ławę

Zadzwoniłam do niej następnego dnia. Numer znalazłam w wiadomościach. Serce mi dudniło, ale ręka się nie zawahała. Odebrała po dwóch sygnałach.

– Halo?

– Dzień dobry, mówi Renata. Żona Bogdana.

Zapadła cisza.

– Ja... przepraszam, to musi być pomyłka...

– Nie, Kasiu. Nie pomyłka. Chciałabym się z tobą spotkać. Twarzą w twarz. Znasz mnie już wystarczająco dobrze, prawda? – powiedziałam z taką siłą, że sama siebie nie poznałam.

Spotkałyśmy się w kawiarni na obrzeżach miasta. Przyszła. Ubrana jak z reklamy, perfumy drogie, torebka jeszcze droższa. Wyglądała jak kobieta, która nie musi walczyć. Usiadła naprzeciwko, speszona. Spodziewała się awantury, może nawet policzka.

– Nie przyszłam cię bić – zaczęłam. – Nie będę też krzyczeć. Chcę tylko, żebyś mi powiedziała jedno: czy wiedziałaś, że ma żonę? Dzieci?

Zawahała się. Wzrok uciekł gdzieś w bok.

– Wiedziałam. Na początku mówił, że jest nieszczęśliwy. Że tylko dla dzieci się nie rozwodzi... Potem było już za późno. Zakochałam się.

– I to ci wystarczyło? – zapytałam. – Zniszczyć czyjś dom, bo było „za późno”?

– To nie było tak... On sam przychodził. Sam dzwonił. Nie zmuszałam go do niczego...

– A ja przez ten cały czas wierzyłam, że to tylko stres w pracy. Że przejdzie. Że warto czekać. Ty miałaś jego czułość, a ja – jego milczenie.

Z jej oczu popłynęły łzy. Ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Nie przyszłam po jej skruchę. Chciałam zobaczyć ją z bliska. Tę kobietę, która wdarła się do mojego życia. I zobaczyłam. Była tylko człowiekiem. Ani potworem, ani boginią. Zwykłą kobietą, która wybrała egoizm.

– Już go masz, Kasiu. Ja go nie chcę.

Wstałam i wyszłam, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Decyzja o odejściu

Siedział przy stole, jakby nic się nie stało. Jadł kanapkę z szynką i czytał wiadomości na telefonie. Tym pierwszym. Rodzinnym.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam.

Podniósł głowę. Nie od razu zrozumiał, że to będzie ta rozmowa.

– Spotkałam się z Kasią – zaczęłam. – Nie krzyczałam. Nie płakałam. Wiesz dlaczego?

Cisza. Przestał przeżuwać. Patrzył na mnie jakby widział mnie pierwszy raz.

– Bo już nie mam siły. Wyczerpałeś mnie, Bogdan. Latami dawałam z siebie wszystko, żebyś czuł się kochany. A ty wybrałeś emocje z kimś innym. Wybrałeś romans. Wybrałeś życie bez mnie.

– Renata, proszę cię… – zaczął, ale go uciszyłam gestem.

– Nie przerywaj. To nie jest czas na błagania. To czas na fakty. Odchodzę. Złożę pozew. Dzieci zostają ze mną. I nie zamierzam robić z tego wojny. Ale nie będę już twoją żoną.

Zamarł. Twarz mu zbielała. Nagle już nie był tym pewnym siebie facetem z siłowni. Tylko zagubionym mężczyzną, który właśnie zorientował się, że przegrał.

– A dzieci...? Zosia, Bartek...? – wyszeptał.

– Poradzimy sobie. Oni też. Ale potrzebują matki, która nie będzie płakać w poduszkę co noc.

– A ja...? Mogę je widywać?

– Oczywiście. Nie jestem potworem. Ale nie licz na to, że będę twoim cieniem. Albo, że poczekam, aż się znudzisz tamtą.

Podszedł do mnie. Próbował wziąć za rękę, ale cofnęłam się.

– Przegrałeś mnie, Bogdan. I wiesz co? Żałuję... ale już nie ciebie. Żałuję tylko tych wszystkich lat, kiedy wierzyłam, że jeszcze wrócisz.

Zabrałam klucze ze stołu. Torebkę. Spakowaną walizkę. Dzieci były u mojej matki. Nie musiały tego widzieć.

Odeszłam. I nie obejrzałam się za siebie.

Renata, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama