Reklama

To miał być zwyczajny piątkowy wieczór. Wracałam z pracy mocno zmęczona, ale w głowie układałam już plan na kolację. Przez ostatni miesiąc próbowałam gotować bardziej zdrowo, więc w torbie miałam cukinię, paprykę i świeże zioła. Miałam ochotę na coś lekkiego, prostego, może makaron z warzywami. Weszłam do mieszkania, ściągnęłam buty i od razu ruszyłam do kuchni.

– Adam, jesteś? – zawołałam, odkładając zakupy na blat.

Odpowiedziała mi cisza. Tylko szum lodówki i ciche tykanie zegara na ścianie. Westchnęłam. Znowu wyszedł, nie mówiąc mi, gdzie. Od kiedy niby awansował w pracy, coraz częściej znikał wieczorami. Ale jeszcze wtedy nie podejrzewałam niczego złego. Jeszcze wtedy chciałam wierzyć, że po prostu ma dużo na głowie, robi jakieś projekty.

Zajrzałam do lodówki, szukając sera. I wtedy to zobaczyłam. Słoik. Nie mój. Nie ten, który sama zrobiłam kilka dni temu.

Zatrzymałam się, zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam go ostrożnie. Krem z cukinii i bazylii. Inny kolor, inna konsystencja, nawet zakrętka miała ślady po paznokciach pomalowanych na czerwono. Moje lakiery zawsze były beżowe, pastelowe. Nigdy czerwone. Wtedy zaczęłam coś podejrzewać.

Próbowałam wycisnąć coś z męża

– Co to, do cholery, jest? – powiedziałam na głos, chociaż w mieszkaniu nie było nikogo. Stałam jak wryta, trzymając ten cholerny słoik z kremem cukiniowym, jakby był bronią albo dowodem rzeczowym.

Nie był mój. To było oczywiste. Ja robiłam wszystko dokładnie – blenduję na gładko, nie zostawiam kawałków skórki, przyprawiam według przepisu mamy. A ten? Grudki. Przypalony zapach. I... włos. To było najgorsze. Krótki, rudawy włos przyklejony do wieczka od wewnątrz. Znowu nie mój.

Zadzwoniłam do Adama. Dwa sygnały i odebrał.

– Hej, skarbie. Już wracasz? – zapytał.

Gdzie jesteś? – spytałam chłodno w odpowiedzi.

– No mówiłem ci rano, mamy spotkanie firmowe. Nowy klient, wiesz, trzeba trochę powalczyć o budżet...

– Spotkanie firmowe. W piątek wieczorem? Jasne – spojrzałam znowu na słoik. – Adam, ty coś gotowałeś ostatnio? Może coś z cukinią?

– Co? Nie, przecież ty zawsze gotujesz. Dlaczego pytasz?

– Bo właśnie znalazłam w lodówce słoik z jakimś dziwnym kremem cukiniowym. Nie mój. A raczej – nie nasz.

Po drugiej stronie zrobiło się cicho.

Może mama coś podrzuciła? Albo sąsiadka?

– Moja mama od dwóch tygodni jest w sanatorium, a sąsiadka przestała się do nas odzywać od czasu, jak jej pożyczyliśmy tę felerną kosiarkę. Spróbuj jeszcze raz, Adam.

– Kochanie, nie wiem... może kupiłem coś i zapomniałem? Wiesz, ostatnio mam urwanie głowy.

Zacisnęłam zęby. Głos miał zbyt miękki, zbyt uładzony. Za dobrze przygotowany.

– Okej – powiedziałam. – To wróć szybko, bo kolacja ci wystygnie.

Rozłączyłam się i z drżeniem rąk wzięłam słoik, zakręciłam go i włożyłam do lodówki. Coś mi mówiło, że jeśli mam dowiedzieć się prawdy, to nie przez rozmowy. Tylko przez działanie. A ja właśnie przestałam być tą, która wszystko wybacza i ugładza.

Widziałam coraz więcej śladów

Nazajutrz obudziłam się wcześnie, choć była sobota. Adam jeszcze spał, a ja, ubrana w dres i z kubkiem kawy w dłoni, stałam przed lodówką, w której stał słoik.

Nie spałam prawie wcale. Obserwowałam spod przymrużonych powiek, jak wrócił – uśmiechnięty, zmęczony, niby po spotkaniu. Ale jego koszula pachniała inaczej. Nie perfumami, nie potem. Pachniała jakimś obcym balsamem. I nie było na niej ani jednej zmarszczki.

Wyjęłam słoik na stół i spojrzałam uważnie. Kiedy promień porannego światła padł na wieczko, zobaczyłam coś jeszcze. Różowawy ślad. Szminka. Tylko przez chwilę próbowałam się oszukiwać, że to może być ketchup. Ale nie – to był niewielki, równy łuk, jak od ust. Jakby ktoś całował słoik. Albo... niechcący go dotknął, pakując do lodówki.

– Jasna cholera... – wyszeptałam.

Adam mruknął coś przez sen. Zerknęłam na niego przez uchylone drzwi sypialni. Spał spokojnie, jakby nic się nie działo. A ja czułam się, jakbym właśnie oglądała zwiastun horroru, który napisało moje własne życie.

Zadzwoniłam do Magdy – przyjaciółki od liceum, z którą zawsze mogłam pogadać o wszystkim.

Muszę ci coś pokazać – powiedziałam tylko.

– Co się stało?

Nie przez telefon. U ciebie o dziesiątej?

– Będę czekać.

Wzięłam słoik, zapakowałam do reklamówki i wyszłam. W głowie kołatało jedno pytanie: kim jest ta kobieta, która zostawiła po sobie włos, szminkę i... ten zapach?

Zdrada pachniała cukinią

Magda otworzyła drzwi w szlafroku, z rozczochranymi włosami i kubkiem kawy w ręku. Spojrzała na mnie i uniosła brwi.

– Coś się pali?

Tylko moje małżeństwo – odpowiedziałam, wchodząc do środka i pokazując jej słoik.

– Dobra, co to za eksponat? – zapytała, kładąc go ostrożnie na blacie jak bombę.

Krem z cukinii. Nie mój. Nie Adama. A przynajmniej tak twierdzi.

– Myślisz, że cię zdradza?

– Myślę, że nie wiem, co myśleć – odpowiedziałam. – Ale ktoś inny był w naszej kuchni. Albo on był w czyjejś.

Magda chwyciła słoik, obejrzała wieczko i momentalnie spoważniała.

To szminka. I to nie byle jaka. Na moje oko Dior 720, coś pomiędzy maliną a czerwonym winem.

– Ty to rozpoznajesz? Jak?

– Mam tę samą. Ale tylko… na ważne randki.

Usiadłam przy stole, opierając głowę na dłoniach.

– Co mam zrobić, Magda?

– Najpierw nie mów mu nic. Zacznij go obserwować. Nie jak w filmie. Jak kobieta, która musi znać prawdę. Zadaj mu pytania, ale te nieoczywiste. A ja... – sięgnęła po telefon – ...ja mam kogoś, kto może sprawdzić więcej.

– Kogo?

– Znajomego. Ma firmę, robi to dyskretnie. Może sprawdzić, gdzie Adam spędza wieczory, z kim pisze, gdzie bywa. Nie będzie tanio, ale...

– Magda, zrobię wszystko – przerwałam jej. – Nawet jeśli prawda będzie boleć.

– Prawda zawsze boli – powiedziała, sięgając po łyżkę i mieszając kawę. – Ale lepiej wiedzieć, niż ładować się w kłamstwo jak w ten słoik.

Próbował mydlić mi oczy

Dwa dni później zauważyłam pierwsze oznaki. Adam przyniósł do domu kwiaty.

– Tak bez okazji? – zapytałam, próbując ukryć zaskoczenie.

– Tak po prostu. Chciałem cię uszczęśliwić – uśmiechnął się.

Znałam go osiem lat. On nie robił rzeczy „po prostu”. W naszej relacji nie było spontanicznych kwiatów. Były rocznice, urodziny, przeprosiny. A to nie był żaden z tych dni.

– Dziękuję – powiedziałam ostrożnie, chowając podejrzenia za fałszywym uśmiechem.

Kiedy poszedł pod prysznic, wzięłam jego marynarkę. W kieszeni nie było nic. Telefon leżał na komodzie, ekran zablokowany. Ale nagle przyszło powiadomienie o wiadomości: „Wciąż czuję twój zapach. Może dziś znów?”. Numer nie był zapisany.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Ekran zgasł, a z łazienki dobiegło ciche gwizdanie Adama. Jakby był w siódmym niebie.

Wróciłam do kuchni i udawałam, że kroję cebulę. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Jeszcze nie. Magda zadzwoniła wieczorem.

– Mój znajomy już zaczął działać. Masz jego hasła do Facebooka i maila?

– Tak. Nawet nie musiałam ich szukać. Adam nie zmienił ich od lat.

– To dobrze. I słuchaj, coś się dzieje. Widział go dziś koło południa z jakąś kobietą. Czekali razem na przystanku, a potem pojechali jednym autobusem.

– Myślisz, że to...?

– Myślę, że za kilka dni będziemy wiedzieć. Ale ty bądź czujna. I trzymaj się. Wiem, że ci ciężko.

– Nie wiem, co boli bardziej – szepnęłam. – Zdrada... czy to, że była tak łatwa.

Znalazłam kolejny słoik

Czwartego dnia od rozpoczęcia śledztwa dostałam od Magdy fotkę. Zdjęcie zrobione z ukrycia. Adam. W kawiarni przy rynku. Naprzeciwko niego – kobieta. Ruda. Szminka. Uśmiech od ucha do ucha.

„To ona?” – zapytała Magda w wiadomości.

Napisałam tylko: „Pewnie tak”.

W domu wszystko było jak zawsze. Adam opowiadał, że szef znowu zrzucił na niego jakiś projekt. Że przez tydzień będzie wracał później. Mówił to z taką pewnością, że przez sekundę uwierzyłam, że naprawdę nie robi nic złego. A potem zajrzałam do lodówki.

Obok mojego sosu z pomidorów stał drugi słoik. Ten sam typ, to samo szkło. I znowu – krem z cukinii.

Tym razem wieczko było bez szminki. Ale w środku? Był tam... listek mięty. Ja nigdy nie daję mięty do takich kremów. I to był ten moment, kiedy zrozumiałam. Ona mu gotuje. Przynosi mu słoiki. Jakby karmiła go po cichu, zostawiając bezczelnie ślady w naszej kuchni.

Kiedy Adam wszedł do kuchni, ja stałam nieruchomo ze słoikiem w dłoni.

Znowu coś przywiozłeś? – zapytałam.

– Co?

– Ten słoik. Znowu nowy krem. Z cukinii. Może powiesz mi od razu, jak ona ma na imię?

Adam zamarł.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Ja już wiem. A ty nie musisz już kłamać.

Spojrzał na mnie. W oczach miał przerażenie. Wreszcie się odezwał:

To tylko chwila słabości...

– Nie. To było więcej niż chwila. Dwa słoiki to nie impuls. To dieta – powiedziałam zimno.

Koniec z obcymi słoikami

Spakował się dwa dni później. Nie robiłam scen, nie prosiłam, żeby został. Nie było już czego ratować. Nie zdradził mnie z kobietą o nieziemskiej urodzie, nie zakochał się po latach małżeńskiego chłodu. On po prostu... wybrał inną codzienność. Inny smak.

Zabrał tylko swoje rzeczy. Nawet słoiki zostały. Dwa w lodówce. Czułam do nich odrazę, ale jeszcze nie miałam siły ich wyrzucić.

– Przepraszam – powiedział na odchodne. – To nie miało się tak skończyć.

– Takie rzeczy nigdy nie mają się tak skończyć – odpowiedziałam. – Ale kończą się. Czasem przez cukinię.

Gdy drzwi się zamknęły, usiadłam przy stole. Na stole leżała łyżeczka. Wzięłam ją i otworzyłam ostatni słoik. Powoli, ostrożnie.

Zanurzyłam łyżeczkę. Spróbowałam. Było... nijakie. Za dużo oliwy, za mało przypraw. Pomyślałam, że w sumie pasowało – do niej, do niego, do całej tej zdrady. Mdła, nijaka, bez smaku.

W końcu wstałam, otworzyłam kosz i wyrzuciłam słoiki. Osobno zawartość, osobno szkło. Po jednym, każdy z osobna. Nie płakałam. Nie było już za kim.

Tydzień później zrobiłam krem z cukinii według swojego przepisu. Gładki, dobrze doprawiony. Taki, jaki lubię. Zjadłam go sama. Z białym winem i świeżą bagietką.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego – nie chodziło o słoiki, włosy czy szminkę. Chodziło o to, że w tym domu od dawna wszystko było dla niego. A ja w końcu poczułam, że gotuję dla siebie. I to miało smak wolności.

Karolina, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama