Reklama

Od kiedy pamiętam, potrafiłam znosić wszystko z kamienną twarzą. Rozsypujące się relacje, ciche dni, krzywe spojrzenia. Filip był moim mężem od ośmiu lat, choć gdyby ktoś zapytał, od ilu lat nie był nim naprawdę, nie potrafiłabym odpowiedzieć.

Nie rozstawaliśmy się w kłótniach. Nie krzyczeliśmy na siebie, nie trzaskaliśmy drzwiami. To było raczej ciche rozchodzenie się dwóch równoległych torów. On miał swoją firmę i telefon przyklejony do dłoni. Ja – swoją pracę w bibliotece, ciszę i rutynę. On od jakiegoś czasu bardziej przypominał gościa w moim domu niż męża.

Jego zdradę odkryłam przypadkiem. Komputer, otwarta skrzynka mailowa, folder nazwany „Projekt N” – pełen wiadomości, z których część zaczynała się od „Kochana Nelko” i kończyła słowami, których nie słyszałam od lat. Najpierw myślałam, że mnie zemdli. Potem – że się popłaczę. Ale nic z tego się nie wydarzyło.

Zaparzyłam sobie herbatę. Czarną, liściastą, trzy minuty parzenia. Usiadłam przy stole i czytałam. Spokojnie. Jakby to była historia o kimś innym. A im więcej wiedziałam, tym cichsza się stawałam. Nela – młodsza, świeża, pewna siebie kobieta, projektantka wnętrz.

Mogłam wybuchnąć. Ale ja tylko zapisałam jej imię w notesie. I zaczęłam układać plan. Nie klasyczną zemstę. Chciałam tylko, żeby poczuła ból. Taki, jaki zostaje pod skórą na długo.

Zaplanowałam sobie wszystko

W salonie z nowoczesnymi meblami pachniało kawą i lakierem do drewna. Udawałam, że jestem przypadkową klientką, choć byłam tu już trzy razy – w różnych porach, z nadzieją, że ją w końcu spotkam. Dziś miała dyżur. Zobaczyłam ją od razu – szczupła sylwetka, biała koszula, rude fale spięte w niedbały kok. Nela.

– Dzień dobry! – przywitała mnie promiennie. – Szuka pani czegoś konkretnego?

– Właściwie... nie. Przeprowadzam się i próbuję złapać jakiś kierunek. Styl, kolor, cokolwiek. Lubię rzeczy z charakterem – odpowiedziałam z miękkim uśmiechem.

– Rozumiem panią doskonale – kiwnęła głową. – A ma pani jakieś zdjęcia mieszkania?

Wyjęłam telefon i pokazałam zdjęcia mieszkania ciotki z Mokotowa. Nela przysiadła obok mnie na krześle, zaczęła coś szkicować na papierze. Jej perfumy pachniały kwiatami i czymś kwaśnym. Były zbyt lekkie jak dla kobiety, która niszczy cudze małżeństwa.

Nie czuje się pani samotna w tym nowym miejscu? – zapytała nagle, bardziej osobiście niż zawodowo.

– Trochę – przyznałam. – Ale samotność potrafi być kreatywna. Uczy, jak słuchać.

– Pięknie powiedziane – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie tak, jak patrzy się na osobę, którą chciałoby się poznać bliżej.

Podziękowałam jej za rozmowę. Poprosiłam o wizytówkę. Wzięła mój numer. Wyszłam z salonu, czując, jak adrenalina miesza się ze słodką satysfakcją. Byłam już w jej świecie. A ona nie miała o tym bladego pojęcia.

Zdobyłam jej zaufanie

Spotkałyśmy się kilka razy – niby przypadkiem. Kawa w tej samej kawiarni, wystawa mebli, spacer po targach wnętrzarskich. Nela szybko zaczęła mówić o sobie. O pasji do estetyki. O samotnych wieczorach. O facecie, z którym się spotyka i który „nie może się jeszcze rozwieść z żoną”. Udawałam zdziwienie. Czasem współczucie. Czasem coś w rodzaju zachwytu jej otwartością.

– On mówi, że z żoną już nic go nie łączy – powiedziała pewnego dnia, grzejąc dłonie o filiżankę cappuccino.

– Czasem ludzie mówią różne rzeczy, żeby poczuć się lepiej z własnymi decyzjami – rzuciłam spokojnie, patrząc jej w oczy.

– Myślisz, że on mnie okłamuje?

– Myślę, że... nie powinniśmy brać na siebie cudzego bałaganu.

Zamilkła. Po chwili zmieniła temat. Mówiła o marzeniach, o tym, że zawsze chciała wyskoczyć na weekend w góry, żeby się odciąć. Żeby złapać powietrze i pobyć naprawdę z kimś bliskim. Kiwałam głową z cichym uśmiechem.

– Wiesz... ja też o tym ostatnio myślałam – powiedziałam. – Mam znajome miejsce w Beskidach. Malutki domek, mało ludzi, cisza. Może... pojechałybyśmy tam razem?

Spojrzała na mnie zaskoczona, ale też z jakąś ulgą. Jakby potrzebowała, by ktoś coś zadecydował za nią.

– Naprawdę? Razem? To brzmi... cudownie.

– Czasem dobrze po prostu zniknąć… na chwilę – szepnęłam.

Pokręciła głową z niedowierzaniem. Ufała mi. Już. Za szybko, za łatwo. Dokładnie tak, jak planowałam.

Wycieczka miała pewien zamysł

Szlak nie był trudny – przynajmniej nie na papierze. Ale jesienny deszcz zrobił swoje. Błoto, śliskie korzenie, podstępne kamienie. Malowniczość gór znikała pod szarym niebem i wiatrem, który wchodził pod kurtkę.

Nela szła za mną. Na początku jeszcze coś opowiadała – o dzieciństwie, o dziadku, który uczył ją rozpoznawać drzewa po korze. Potem mówiła coraz mniej. Aż w końcu tylko oddychała ciężko.

– Już nie daję rady... – jęknęła, zatrzymując się przy drzewie. – Możemy chociaż chwilę odpocząć?

Odwróciłam się do niej. Spojrzałam chłodno.

Musisz się postarać. Takie rzeczy nie przychodzą łatwo.

– Malwina... – szepnęła z lekkim niepokojem w głosie. – Ja naprawdę nie mam siły. Nogi mi się uginają.

A myślisz, że mnie jest łatwo? – powiedziałam cicho, patrząc jej prosto w oczy.

– Co? Tutaj czy…

Nieważne. Po prostu idźmy dalej.

Podniosła się z trudem. Szła wolno, potykając się, z twarzą coraz bledszą. Ale nie pytała więcej. Była zbyt zmęczona. Każdy krok, który ją bolał, przynosił mi satysfakcję. Nie jakąś okrutną – bardziej... symboliczną. Nosiłam ten ból miesiącami. Teraz, pierwszy raz, czułam, że nie jestem z nim sama. Na szczycie miało nie być niczego poza ciszą. I prawdą. Jeszcze kilka zakrętów. Jeszcze moment.

Zostawiłam tam wszystko

Wyszłyśmy na polanę. Wiatr był ostrzejszy, niż się spodziewałam. Nela zatrzymała się tuż za mną, chwytając powietrze z otwartymi ustami. Usiadła na kamieniu, drżąc.

Nie mogę... Malwina, ja naprawdę... – jęknęła. – Coś mi się kręci w głowie.

Stanęłam naprzeciwko niej. Bez słowa. Trzymała się za kolana. Oczy miała zamglone, policzki czerwone od zimna.

Znasz może kogoś o imieniu Filip? – zapytałam spokojnie.

Podniosła wzrok. Zmieszany, bezbrzeżnie zdziwiony.

– Skąd znasz jego imię?

– Bo jestem jego żoną – powiedziałam cicho i bezwzględnie. – A może byłam. Przez osiem lat.

Zamarła.

– Nie... – wyszeptała. – To niemożliwe...

– Możliwe – przerwałam jej. – Mówił ci, jak bardzo nie kocha już swojej żony? Jak bardzo jesteś wyjątkowa? Jak czeka na ten moment, aż wszystko się poukłada?

Nie wiedziałam... Przysięgam... On mówił, że jesteście już prawie po rozwodzie...

– Wciąż jesteśmy razem. Przynajmniej oficjalnie. Ale tak naprawdę? Byłam przy nim kiedy się w nim zakochiwałaś. Kiedy chodziłaś z nim na spacery. Kiedy pisał ci, że nie śpi, bo myśli tylko o tobie – powiedziałam spokojnie. – Ja wtedy czekałam na niego z kolacją.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Niezdarnie otarła twarz rękawem. Patrzyła na mnie bez słowa. Usta jej drżały.

– A teraz... teraz już wiesz, jak to boli – szepnęłam.

Odwróciłam się. I zaczęłam schodzić. Nie odwracałam się ani razu. Zostawiłam ją tam, gdzie ja siedziałam przez wiele miesięcy. W samotności.

Byłam odważniejsza od niego

Wróciłam, a drzwi zamknęły się za mną cicho. W mieszkaniu pachniało zupą. Filip siedział przy stole, oparty łokciami o blat. Kiedy mnie zobaczył, wstał gwałtownie.

Gdzie byłaś tak długo? Dzwoniłem. Martwiłem się.

Zdjęłam kurtkę i buty.

– W górach – odpowiedziałam krótko.

– W górach? Z kim? – podszedł bliżej. – Malwina... powiedz mi prawdę, pojechałaś z Nelą? Gdzie ona jest? Miała wyjechać z jakąś znajomą… A teraz się nie odzywa.

Popatrzyłam mu prosto w oczy. Nie było we mnie ani cienia napięcia.

Jest tam, gdzie powinna być – odparłam. – Tam, gdzie ty mnie zostawiłeś. W samotności.

Zbladł.

– Co to ma znaczyć?

– To znaczy, że wie już wszystko. Powiedziałam jej. O tobie. O mnie. O was.

– Malwina, co ty zrobiłaś... – zaczął, ale zabrakło mu słów.

– Przez miesiące patrzyłam, jak zmieniasz się w obcego człowieka. Jak wracasz później, jak uciekasz wzrokiem, jak znikasz w swoim telefonie. Wiesz, co jest najgorsze?

Milczał. Oddychał ciężko.

– To, że miałam cię za kogoś lepszego. Ale ty nawet nie miałeś odwagi mnie zostawić. Tylko wymyśliłeś inną wersję życia za moimi plecami. Łatwiejszą.

Filip zrobił krok w moją stronę, ale się cofnęłam.

Już za późno. Nie musisz nic mówić. Naprawdę.

Wzięłam torbę z korytarza i minęłam go bez słowa. Nie zatrzymał mnie.

Nie było triumfu

Siedziałam na kanapie w ciszy z kubkiem zimnej herbaty w dłoniach. Zasłona była lekko odsunięta – zza szyby widać było późnojesienny deszcz, który jakby spływał z nieba powoli, leniwie, tak jak moje myśli.

Na stole leżała moja obrączka. Zdjęłam ją bez ceremonii. Bez płaczu. Po prostu nagle zaczęła mnie uwierać. Tak jak przeszłość, która już do mnie nie pasowała. Nie było we mnie ulgi. Nie czułam triumfu. Nie wyobrażałam sobie, że Nela płacze, że Filip błaga, że życie się nagle poukłada. To nie była historia z morałem.

Była cisza. Zrobiłam to, co zaplanowałam. Ona już wie. On już też. Ja też wiem więcej niż wcześniej. Wiem, że potrafię być zimna. Że potrafię patrzeć komuś w oczy i mówić najgorsze rzeczy bez drgnięcia głosu. Że w środku mnie są miejsca, do których nawet ja nie zaglądam zbyt często. A może właśnie dlatego? Może dlatego pozwoliłam, by ból urósł do formy precyzyjnego planu. Do momentu, w którym skrzywdzenie kogoś innego miało przypominać... sprawiedliwość.

Ale zemsta to martwa satysfakcja. Nie leczy. Nie przywraca. Nie koi. Po prostu... boli mniej. Trochę. Czasem to jedyne, co zostało.

Malwina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama