Reklama

Zawsze wiedziałam, że mój mąż lubi dobre perfumy. Zanim się poznaliśmy, jego łazienka przypominała półkę w drogerii – flakoniki, balsamy, pianki. Dbał o siebie, pachniał elegancko, co mnie wtedy zachwycało. Po ślubie jego zainteresowanie zapachami nieco osłabło, a ja myślałam, że to naturalna kolej rzeczy. Dopiero niedawno coś zaczęło mi nie pasować. Pewien flakonik – drogi, z luksusowej marki – pojawił się znikąd. Waniliowo-piżmowy aromat, kobiecy, słodki, trwały. Nie mój. Nie kupiłam go ani ja, ani – jak twierdził – on. Od tego momentu zapach perfum przestał mi się dobrze kojarzyć. Pachniał zdradą. Chcesz pierwszy rozdział?

Coś zaczynało śmierdzieć

– Kochanie, czy ty kupiłeś nowe perfumy? – zapytałam, kiedy wieczorem wyszłam z łazienki, a w powietrzu unosił się słodki, kobiecy zapach.

– Ja? Nie, jakieś chyba twoje – odparł bez większego zainteresowania, przewracając kanały w telewizorze.

Podeszłam do toaletki. Stał tam flakonik, którego wcześniej nie widziałam. Smukły, ze złotym korkiem i nazwą, która od razu brzmiała luksusowo. Psiknęłam lekko na nadgarstek. Wanilia, piżmo, odrobina drzewa sandałowego. Ciepły, kobiecy zapach. Nie mój styl. Nie kupiłabym takich.

– Nie są moje – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.

– Może pomyliłaś z jakimiś starymi? – wzruszył ramionami.

– Nie mam takich.

– To może twoja mama coś zostawiła, była ostatnio, pamiętasz?

Wiedział, że moja mama od lat używa jednych perfum – zupełnie innych. Zresztą nie przyjeżdżała do nas od ponad miesiąca.

– Albo koleżanka z pracy – rzucił po chwili, jakby szukał na siłę wyjaśnienia.

Tylko że ja nie zapraszam koleżanek do naszej sypialni. Nikt tam nie wchodził oprócz nas dwojga. I nikt nie zostawia perfum w czyimś domu ot tak. Wzięłam flakonik do ręki i spojrzałam na dno. Cena, jaką znalazłam w internecie, przyprawiła mnie o zawrót głowy. Te perfumy kosztowały więcej niż moje półroczne zakupy kosmetyczne. I nie były dostępne w zwykłej drogerii. Zamiast spać, całą noc przewracałam się w łóżku, a ich zapach, jakby celowo rozpylony, nie pozwalał mi zmrużyć oka.

Zapach, którego nie znałam

Następnego dnia, zanim wyszłam do pracy, znowu sięgnęłam po ten flakon. Coś mnie do niego ciągnęło. Ten zapach był jak zagadka, której nie mogłam rozwiązać. Pachniał zmysłowo, intymnie, jakby miał coś na sumieniu. I cały czas unosił się w mieszkaniu, mimo że nikt się nim już nie pryskał. Albo raczej: nikt oficjalnie.

W pracy nie mogłam się skupić. Przerwa na kawę minęła mi na przeszukiwaniu sieci. Znalazłam ich opis. Nuta głowy: wanilia. Serce: kwiat pomarańczy, piżmo. Używała ich jakaś znana influencerka, modelka, kochanka jakiegoś piłkarza. Pasowały do kobiety wyzywającej, pewnej siebie. Czyli zupełnie nie do mnie.

Wieczorem zapytałam męża wprost:

Znalazłam cenę tych perfum. Prawie osiemset złotych. Skąd się u nas wzięły?

– Przypomniałem sobie, że dostałem je w pracy – powiedział, nie odrywając wzroku od telefonu. – Kolega z działu miał urodziny, a jego żona przez pomyłkę zamówiła dwa takie same flakony. Jeden dał mi, żebym ci wręczył. Zapomniałem.

– I dlatego zostawiłeś je sobie na szafce przy łóżku?

Zamilkł na moment. Po chwili odparł:

– Bo nie wiedziałem, czy ci się spodobają. Nie chciałem, żebyś się obraziła, jakbyś uznała, że to jakiś dziwny wybór.

– Dobrze wiesz, że nie lubię wanilii. Nigdy nie używałam słodkich zapachów.

– No to miałem rację, że nie dałem – uśmiechnął się, jakby był dumny ze swojego sprytu.

Nie odpowiedziałam. Coś mi nie grało. Zbyt dużo słów, zbyt chaotyczne tłumaczenie. Pachniało kłamstwem.

Wanilia, piżmo i kłamstwa

Trzy dni później zauważyłam, że flakon stoi w innym miejscu. Wcześniej był na jego nocnej szafce, teraz leżał w szufladzie pod bluzami. Jakby miał zniknąć z pola widzenia. A może ktoś go tam schował. Ktoś, kto nie chciał, żebym się nim interesowała. Podniosłam flakon do światła. Był zużyty. Nieznacznie, ale zauważalnie – kilka psiknięć więcej niż wtedy, gdy go znalazłam pierwszy raz. Wzięłam ręcznik z jego szafy. Pachniał. Tak samo jak flakon. Nie moim proszkiem, nie płynem do płukania. Intensywnie, jakby ręcznik otulał ciało, które długo się nim wycierało.

W niedzielę wstałam wcześniej. Gdy szykował się do wyjścia, niby na siłownię, zapytałam spokojnie:

– A mogę powąchać twoją torbę sportową?

Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– Po co? – burknął.

– Ciekawi mnie, czy też pachnie prezentem od kolegi.

Milczał przez kilka sekund. Widziałam, że się spina. Powoli wyjął torbę z szafy i podał mi ją jak ładunek wybuchowy. Otworzyłam. Ubrania pachniały świeżo. Za świeżo. Jakby wyszły prosto z perfumerii. I nie były jego. Markowe legginsy, z metką damską, bluza XS.

– To czyje to? – zapytałam, podnosząc wzrok.

– Daj spokój, po co grzebiesz? To pewnie od kogoś z siłowni, może się pomyliłem, przez przypadek zgarnąłem z ławki – zaczął mamrotać.

Zacisnęłam ręce na materiałach.

– Nie wiem, kim ona jest, ale pachnie dokładnie tak samo jak te perfumy. I ewidentnie to jej rzeczy są w tej torbie.

Tajemnice z tylnego siedzenia

Zaczęłam go obserwować. Nie nachalnie, nie obsesyjnie. Po prostu zwracałam uwagę na to, na co wcześniej nie patrzyłam. Na przykład – jak często wychodzi z domu wieczorem, na siłownię. Albo że zawsze zostawia samochód kilka ulic dalej, choć pod blokiem są miejsca. Jakby nie chciał, żebym zaglądała do środka.

Pewnego dnia wyszedł wcześniej niż zwykle. Po godzinie zeszłam na dół i ruszyłam w kierunku, gdzie zazwyczaj parkował. Stał tam. Otworzyłam tylne drzwi. Zamarłam. Nie, nie z powodu majtek czy szminki na siedzeniu. Po prostu... znowu ten zapach. Waniliowy, ciepły, intensywny. Samochód nim nasiąkł.

Na tylnym siedzeniu leżała plastikowa siatka z drogerii. W środku: woda micelarna, dezodorant, gumki do włosów i... perfumy. Ten sam flakon. Drugi egzemplarz. Nowy, jeszcze nieotwarty. Nie miałam złudzeń. Ktoś tu zostawił swoje rzeczy. Ktoś, kto jeździł z nim autem. Ktoś, komu kupił te perfumy, bo dokładnie wiedział, że takie lubi.

Wieczorem nie wytrzymałam.

– Kim ona jest? – zapytałam cicho.

– O czym ty mówisz? – próbował jeszcze grać głupiego.

– Była w twoim samochodzie. Zostawiła swoje rzeczy. A ty kupiłeś jej perfumy. Te same, które próbowałeś mi wmówić, że są prezentem od kolegi. Przestań mnie robić w balona.

Patrzył na mnie przez kilka sekund. Potem spuścił wzrok i usiadł ciężko na łóżku. Cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa.

– To nic nie znaczyło – powiedział w końcu.

Prawda w perfumach

– To nic nie znaczyło – powtórzył, jakby tym jednym zdaniem chciał unieważnić cały ciężar, który właśnie spadł mi na serce.

– Czyli co? Przypadkiem kupiłeś jej perfumy za osiem stów i przypadkiem wsiadła do twojego samochodu, zostawiła swoje rzeczy, a ty nią pachniałeś? – ironia w moim głosie była jak nóż.

– To był tylko krótki romans. Nic ważnego – powiedział niemal bez emocji.

– A ja jestem tylko kim? Towarzyszką do wspólnego mieszkania? Przypadkiem, z którym sypiasz, kiedy ta druga ma okres?

Zamilkł. Zaczął nerwowo pocierać dłonie. Wiedziałam, że teraz się boi. Nie że mnie straci, ale że będzie musiał tłumaczyć się dalej.

– Kto to? – zapytałam.

– Nikt, naprawdę... Bywa na siłowni. Samo się zaczęło, przysięgam. Parę razy się spotkaliśmy. Ale ja już to zakończyłem. Naprawdę.

– To dlaczego jej perfumy są w twoim samochodzie?

– Bo nie wiedziałem, jak się pozbyć. Myślałem, że to się samo rozwiąże.

W tamtym momencie zrozumiałam, że nie boję się już zdrady. Boję się bycia z kimś, kto nie ma odwagi ani mnie kochać, ani odejść. Kto mnie oszukuje, nie dlatego że kocha kogoś innego, tylko dlatego, że tak mu wygodnie. Podeszłam do toaletki. Wzięłam flakon. Psiknęłam w powietrze. Wanilia. Piżmo. Fałsz.

– Zostawiam ci je. Pachną zdradą.

Odwróciłam się i wyszłam. Bez płaczu, bez krzyku. Z głową uniesioną wysoko. Chcesz zakończenie?

Zdrada nie zniknęła

Minął miesiąc, odkąd się wyprowadziłam. Wynajęłam małe mieszkanie, wcale nie piękne, ale moje. Czasem budzę się w nocy i sięgam ręką do pustej przestrzeni obok, z przyzwyczajenia. Ale nie tęsknię za nim. Tęsknię za sobą z tamtych lat, kiedy ufałam, kiedy wierzyłam, że wspólne życie to coś więcej niż wygoda i gra pozorów.

Flakon perfum zostawiłam na środku łóżka. Nie dlatego, żeby mu zrobić na złość. Chciałam, żeby miał swoją pamiątkę. Może będzie go drażnił, może nie. Ale wiem jedno – teraz zapach zdrady będzie już zawsze pachniał dla mnie wanilią i piżmem. Nie szukałam konfrontacji z tą kobietą. Nie była mi potrzebna. Może dalej tam przychodzi, może nie. Może też ją oszukuje. Ale to już nie moja sprawa. Ja mam swoje nowe życie. I swoją ciszę.

Zrozumiałam, że kłamstwo nie zawsze przychodzi z hukiem. Czasem sączy się cicho, jak mgiełka perfum w powietrzu. Zaczynasz czuć, że coś jest nie tak, ale nie potrafisz nazwać. A potem już wiesz. I nic nie jest takie samo. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam. Ale wiem, że już nigdy nie pozwolę się okłamywać. Że gdy znów poczuję ten zapach, odejdę szybciej. Bez pytań, bez próśb o wyjaśnienia. Bo zdrady nie trzeba widzieć. Czasem wystarczy ją wyczuć w powietrzu.

Renata, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama