Reklama

Mam na imię Maria i od pięciu lat jestem na emeryturze. Pracowałam długo. Teraz nie mogę narzekać – starcza mi na czynsz, leki i jedzenie. Ale niewiele ponadto. Zawsze byłam oszczędna, więc przez lata odkładałam „na czarną godzinę”. Czasem te paręset złotych pozwala mi kupić wnukowi książkę na urodziny albo sprawić niespodziankę córce. To daje mi poczucie, że nadal coś mogę – że nie jestem tylko starą kobietą, która żyje z dnia na dzień.

Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty. Kiedyś tętniło tu życie – dzieci biegały po klatce, sąsiadki przynosiły sobie cukier i przepisy na ciasta. Teraz coraz częściej cisza huczy w uszach. Czasem tylko stukot laski pani Janiny zza ściany przypomina, że ktoś jeszcze tu trwa. Spotykamy się od czasu do czasu na ławce przed blokiem i rozmawiamy o chorobach, o pogodzie albo o tym, co złego znów pokazali w telewizji.

Właśnie tam, z ust sąsiadek, słyszałam nie raz o tych oszustach, co dzwonią „na wnuczka”. Że ktoś niby płacze w słuchawkę, błaga o pieniądze, a potem starsze panie zostają z pustymi kontami i wyrzutami sumienia. Zawsze myślałam, że ja się nie nabiorę. Że mam głowę na karku i nie dam się podejść byle komu. A jednak… w głębi serca wiem, że gdyby ktoś zadzwonił, udając mojego Kubusia, mogłabym stracić czujność.

Najgorsza w starości jest samotność. Nie ta fizyczna – bo zawsze mogę zejść do sklepu czy zadzwonić do córki – ale ta, co siedzi w środku i podpowiada, że już nikt cię nie potrzebuje tak naprawdę. Wtedy człowiek tęskni za głosem, który powie: „Babciu, pomóż mi”. I boję się, że właśnie na tym żerują ci złodzieje.

Przestraszyłam się nie na żarty

Było późne popołudnie, siedziałam przy kuchennym stole i układałam pasjansa. Nagle zadzwonił telefon stacjonarny. Rzadko kto dzwoni na ten numer, więc od razu poczułam dziwny niepokój.

– Halo? – odezwałam się niepewnie.

Babciu, to ja… – w słuchawce usłyszałam głos drżący, jakby zapłakany. – Nie poznajesz mnie?

Serce zaczęło mi walić jak młot. Brzmiało to tak podobnie do Kuby, mojego wnuka.

– Kubusiu? Co się stało? – zapytałam, już zrywając się z krzesła.

Babciu, miałem wypadek… potrąciłem kobietę… trzeba szybko zapłacić, żeby nie trafić do więzienia… błagam, pomóż mi… – głos załkał w słuchawce.

Poczułam, jak nogi robią mi się jak z waty. Wnuk, mój grzeczny Kuba, wypadek? Więzienie?

– Ale jak to się stało? – dopytywałam, a głos we mnie wołał: „Uważaj!”.

– Babciu, nie mogę teraz tłumaczyć, mam mało czasu. Musisz przygotować pieniądze, dużo pieniędzy… inaczej mnie zamkną! – ponaglał.

Przełknęłam ślinę. „Dlaczego on mówi tak ogólnie?” – myślałam. – „Ani razu nie powiedział, jak się nazywa kobieta, gdzie dokładnie to było…”. Ale jednocześnie coś we mnie miękło. To brzmiało tak rozpaczliwie.

– Kubusiu, a… który to szpital? – spróbowałam podpytać.

– Babciu, proszę, nie pytaj, teraz nie mogę mówić! – urwał nerwowo. – Wyślemy po ciebie kolegę, weź pieniądze, wszystko mu daj. On wie, co z nimi zrobić.

Ręce trzęsły mi się jak wtedy, gdy pierwszy raz odbierałam emeryturę na poczcie. „To mój wnuk? Czy może ktoś chce mnie oszukać?” – biłam się z myślami. A jednak nie przerwałam rozmowy. Udawałam, że wierzę.

– Dobrze, wnusiu… przygotuję – powiedziałam cicho, a w środku serce waliło mi jak szalone.

Wolałam to sprawdzić

Kiedy odłożyłam słuchawkę, od razu poczułam, że muszę działać. Strach mieszał się we mnie z nieufnością – coś w głosie „wnuka” nie dawało mi spokoju. Nie mogłam jednak ryzykować. Jeśli to był oszust, powinnam go złapać. Jeśli prawdziwy Kuba – to i tak potrzebował mojej pomocy.

Najpierw sięgnęłam po telefon komórkowy i wybrałam numer do dzielnicowego. Aspirant Krawczyk był znany wszystkim w bloku – zawsze zagadywał starsze panie pod sklepem, a dzieciom pokazywał policyjny radiowóz. Odbierał od razu.

– Halo, pani Mario? – zabrzmiał znajomy głos. – Coś się stało?

– Panie aspirancie, przed chwilą dzwonił do mnie ktoś, kto podawał się za mojego wnuka… – zaczęłam niepewnie. – Mówił o wypadku i o pieniądzach. Tylko wszystko jakieś podejrzane…

– Proszę niczego nie przerywać – usłyszałam stanowczy ton. – Ma pani odegrać swoją rolę. Niech pani udaje, że wierzy. Jak powiedzą, gdzie i kiedy mają odebrać pieniądze, my tam będziemy. To szansa, żeby złapać drania.

– Ale… a jeśli to naprawdę Kuba? – głos mi się załamał.

– Proszę mi wierzyć, takich przypadków mamy mnóstwo. Lepiej, żebyśmy to sprawdzili razem.

Zgodziłam się. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy odkładałam telefon. Od razu pobiegłam piętro wyżej, do pani Janiny i pani Teresy. Obie siedziały w kuchni przy herbacie.

– Dziewczyny, musicie posłuchać! – wpadłam zdyszana. – Zadzwonił do mnie niby Kuba, że niby wypadek…

– O matko jedyna! – jęknęła pani Janina. – Mówiłam, że oni w końcu się dobiorą do kogoś z nas!

– I co teraz? – spytała Teresa, oczy miała jak spodki.

– Policja każe grać w to dalej – powiedziałam cicho. – Mam udawać naiwną, przygotować pieniądze.

Zapadła cisza. Czułam ich strach i podziw jednocześnie.

„To moja próba” – pomyślałam. – „Albo się ugnę, albo pokażę, że starsza kobieta też potrafi rozegrać swoją grę”.

Zrobiłam wszystko, jak kazali

Po kilku godzinach zadzwonił ponownie. Ten sam głos, niby załamany, niby śpieszny.

– Babciu, wszystko przygotowałaś? – spytał.

Tak, tak, mam pieniądze – odpowiedziałam najspokojniej, jak mogłam, choć dłonie ślizgały mi się na słuchawce. – Ale co mam z nimi zrobić?

– Przyjdzie po nie mój kolega. Dobry chłopak, możesz mu ufać. On załatwi, żeby mnie puścili. Babciu, proszę, tylko nie zawiedź!

Nie zawiodę, synku – wyszeptałam, a w myślach dodawałam: „Zawiodę ciebie, złodzieju”.

Policja już czekała na sygnał. Kiedy skończyłam rozmowę, zadzwoniłam do aspiranta Krawczyka.

Będzie tu za pół godziny – powiedziałam drżącym głosem.

– Spokojnie, pani Mario. My już jesteśmy w pobliżu. Proszę wyjść z torbą, ale zamiast pieniędzy niech pani włoży tam jakieś papiery. Oni połkną haczyk.

Upchałam do starej torby pliki gazet i zeszytów, które przygotowałam z sąsiadkami. Wyszłam na klatkę, nogi miałam jak z waty. Serce waliło jak młot. Czułam, jakbym grała w jakimś filmie sensacyjnym, tylko że to była moja rzeczywistość.

Na ławce przy bloku czekał młody chłopak w czapce z daszkiem. Nerwowo rozglądał się na boki.

– Pani Maria? – szepnął, podchodząc. – To dla mnie?

Tak… dla ciebie – podałam mu torbę, udając, że jestem zagubioną staruszką.

Chwycił ją łapczywie, odwrócił się na pięcie – i wtedy z krzaków wyskoczyło dwóch policjantów.

– Policja! Ręce do góry! – krzyknął Krawczyk.

Chłopak próbował uciekać, ale szybko go powalili na ziemię. Ja stałam jak wryta, trzęsąc się cała.

– Pani Mario, wszystko dobrze – podszedł do mnie aspirant, kładąc mi rękę na ramieniu. – Dzięki pani go mamy.

Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam jednocześnie ulgę i triumf. „Nie dałam się oszukać” – pomyślałam roztrzęsiona.

Dopiero wtedy się przyznałam

Następnego dnia nie mogłam już dłużej trzymać tego w sobie. Zadzwoniłam do córki.

– Aniu, muszę ci coś powiedzieć… – zaczęłam niepewnie.

– Mamo, co się stało? Brzmisz dziwnie – od razu się zaniepokoiła.

– Wczoraj… zadzwonił do mnie ktoś, kto udawał Kubę. Mówił, że miał wypadek i potrzebuje pieniędzy… – głos mi się łamał. – Ale to był oszust. Razem z policją go złapaliśmy.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Mamo?! Dlaczego nic nam nie powiedziałaś od razu?! – krzyknęła. – Przecież mogło się coś stać!

– Nie chciałam was martwić. A poza tym… policjant prosił, żebym nie zrywała kontaktu. Musiałam grać.

Wtedy wtrącił się Kuba, który siedział obok.

– Babciu, ty jesteś niesamowita! – zawołał z zachwytem. – W życiu bym nie pomyślał, że dasz radę takiego typa podejść. Ja bym się chyba spanikował.

– Oj, nie przesadzaj – próbowałam bagatelizować, ale serce rosło mi z dumy.

– Naprawdę – kontynuował wnuk. – Ty jesteś twardsza niż ja sam. Normalnie bohaterka osiedla!

Córka wciąż była poruszona.

– Mamo, ale obiecaj, że następnym razem od razu zadzwonisz do mnie. Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć.

– Wiem – wyszeptałam. – Tylko czasem człowiek chce udowodnić, że wciąż coś znaczy.

Poczułam, jak kamień spada mi z serca. Nie byłam już tylko „starą, naiwną babcią”, ale kimś, kto potrafił przechytrzyć złodzieja i ochronić nie tylko siebie, ale i innych. Córka obiecała, że razem z wnukiem odwiedzą mnie jeszcze tego samego dnia.

Pomogłam sobie i innym

Kiedy emocje opadły, usiadłam w swoim fotelu i długo patrzyłam na zdjęcia rodziny stojące na półce. Serce biło spokojniej, ale w głowie kotłowały się myśli.

Zrozumiałam, że miałam dużo szczęścia. Bo przecież tyle starszych osób dało się nabrać, straciło wszystkie oszczędności, czasem dorobek całego życia. Oszuści wiedzą, gdzie uderzyć – w samotność i strach. W tę chwilę słabości, gdy człowiek boi się, że bliskim coś się stało.

Ja nie dałam się złamać. Może dlatego, że całe życie oszczędzałam, przewidywałam czarne scenariusze i uczyłam się, żeby zawsze mieć plan B. A może dlatego, że gdzieś głęboko we mnie była jeszcze ta iskra – pragnienie, by udowodnić, że starość nie oznacza bezradności.

Dziś, gdy spotykam się z sąsiadkami, to one patrzą na mnie z podziwem.

– No proszę, nasza Marysia przechytrzyła złodzieja! – chichoczą przy herbacie, a ja tylko macham ręką. Ale w środku czuję dumę.

Najważniejsze jednak było to, co usłyszałam od Kuby i Anny. Że mnie potrzebują, że we mnie wierzą. To sprawiło, że samotność, która tak często zaglądała do mojego mieszkania, choć na chwilę ustąpiła.

Nie wiem, co przyniosą kolejne dni. Może znów ktoś spróbuje oszukać, może los wystawi mnie na inne próby. Ale wiem jedno: nie dam się tak łatwo. Bo nawet starsza kobieta potrafi rozegrać własną grę – i wygrać.

Maria, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama