Reklama

Zrezygnowałam z siebie. Z marzeń, z wakacji, z porządnych butów na zimę. Wszystko po to, żeby mojej córce niczego nie zabrakło. Każdy grosz, który miałam, odkładałam dla niej — na szkołę, na zajęcia, na jej lepsze życie. Nawet wtedy, gdy w sklepie kusił mnie zapach świeżych bułek, a ja wiedziałam, że w domu mam tylko suchą kromkę chleba.

Dziś moja córka mieszka w dużym mieście, w apartamencie, który pachnie nowymi meblami i drogimi perfumami. Ma męża, samochód, firmę i mówi o mnie, że jestem zazdrosna. Że nie mogę znieść jej sukcesu. Cóż, może rzeczywiście czasem coś we mnie kipi, ale nie z zazdrości, raczej z poczucia, że przez tyle lat byłam dla niej kimś w rodzaju trampoliny — odbiła się od moich pleców i nawet nie obejrzała się za siebie. Nie mam żalu, naprawdę. Tylko czasem w nocy, gdy cisza dudni mi w uszach, pytam siebie, czy warto było aż tak się poświęcać.

Myślałam, że źle usłyszałam

Jeszcze zanim otworzyłam drzwi, usłyszałam ten jej szybki stukot obcasów po korytarzu. Wpadła do mieszkania jak huragan, pachnąc drogimi perfumami, których nazwy nie umiałam nawet powtórzyć.

— Mamo, czemu u ciebie tak zimno? — rzuciła od progu, odpinając płaszcz.

— Bo kaloryfery słabo grzeją. Pisałam do administracji.

— To sobie kup grzejnik elektryczny.

Parsknęłam śmiechem, choć bardziej z rezygnacji niż z rozbawienia.

— Kochanie, ja emeryturę mam, nie budżet państwowy.

Zrobiła minę, jakby znowu chciała mi tłumaczyć, że jestem za mało „zaradna”. Usiadła na kanapie — tej samej, którą kupiłam, gdy miała sześć lat, płacąc w ratach jak za zboże.

— Mamo, muszę ci coś powiedzieć — zaczęła i już wiedziałam, że nic dobrego z tego nie będzie. — Wiesz, dużo ostatnio pracujemy, firma rośnie, mamy nowe kontrakty…

— To się cieszę — przerwałam jej. — Naprawdę.

— No właśnie… tylko mam wrażenie, że ty… trochę to przeżywasz.

— Co przeżywam? — Zmrużyłam oczy.

— No… Nasz sukces. Jakbyś była… zazdrosna.

W pierwszej chwili myślałam, że źle usłyszałam. Zazdrosna? Ja? Ta, która jadła suchy chleb, żeby ona mogła iść na dodatkowy angielski?

— Zazdrosna? — powtórzyłam powoli. — O co? O twoje życie, które sama ci wypracowałam?

— Mamo, nie zaczynaj… — westchnęła. — Po prostu nie lubię, kiedy mówisz, że wszystko zawdzięczam tobie. To brzmi… przytłaczająco.

— Bo to prawda — odpowiedziałam cicho, ale w środku wszystko we mnie krzyczało. — Ale dobrze. Nie będę ci już przypominać, jak jadłam zupę z proszku, żebyś mogła chodzić na te swoje lekcje gry na pianinie.

— Mamo! — Skrzywiła się. — Właśnie o to chodzi. Ty mnie tym ciągle obciążasz.

Patrzyła na mnie, jakbym była kulą u nogi, a nie matką, która całe życie trzymała ją na powierzchni.

Naprawdę nie mogłam złapać tchu

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, jeszcze przez chwilę stałam w miejscu, jakby moje własne mieszkanie nagle stało się za małe na wszystkie słowa, które padły. Następnego dnia zadzwoniła. Jej głos był jak zawsze pewny, szybki, zorganizowany — zupełne przeciwieństwo mojego.

— Mamo, mogę wpaść po pracy?

— Jeśli chcesz — mruknęłam.

— Chcę to wyjaśnić.

Zgodziłam się, więc przyszła wieczorem. Usiadła przy stole, jakby zaczynała negocjacje.

— Słuchaj — odezwała się, poprawiając bransoletkę, która kosztowała pewnie więcej niż mój miesięczny budżet. — Chciałabym, żebyś przestała mówić, że wszystko robiłaś sama. Że się poświęciłaś.

— A nie poświęciłam się? — Uniosłam brwi.

— Mamo… — jęknęła. — To brzmi, jakbyś chciała, żebym się teraz odwdzięczyła. Jakbyś uważała, że ja… że ja ci coś wiszę.

— A nie wisisz? — zapytałam spokojnie. — Chociaż odrobinę wdzięczności za to, że mogłaś zostać tym, kim jesteś?

Zerwała się z krzesła i zaczęła chodzić po pokoju.

— A widzisz mnie w ogóle taką, jaka jestem teraz? Czy tylko tę małą dziewczynkę, którą trzeba ratować?

— Widzę cię aż za dobrze — mruknęłam. — Silna, pewna siebie, pędząca jak ekspres. Nawet nie ma kiedy się zatrzymać i spojrzeć w tył.

— Bo nie mogę patrzeć w tył, mamo! Bo ty siedzisz tam z wyrzutem, jakbyś czekała, aż zacznę cię przepraszać za to, że mi się udało!

Te słowa uderzyły we mnie jak dobrze wymierzony cios. Przez chwilę naprawdę nie mogłam złapać tchu.

— Ja nie czekam na przeprosiny — wyszeptałam. — Ja tylko czasem chciałabym, żebyś zobaczyła, ile mnie kosztowało to twoje „udało się”.

Usiadła z powrotem, ale już nie tak pewnie. Jej głos lekko zadrżał, gdy mówiła:

— Mamo… ja naprawdę nie chciałam cię zranić. Po prostu… nie chcę, żeby nasze rozmowy zawsze kończyły się tym, że ty jesteś ta, która się poświęciła, a ja ta, która żyje twoim kosztem.

— A jak mam mówić? — zapytałam. — Jak mam udawać, że to była wspólna droga, skoro ja ją wydeptałam sama, a ty po niej przeszłaś?

Patrzyła na mnie długo.

Oddech jej przyśpieszył

Kilka dni później to ja do niej zadzwoniłam. Nie wiem, co mnie podkusiło. Może cisza w mieszkaniu była zbyt głośna, a może zwyczajnie tęskniłam za czasami, kiedy rozmowa między nami nie była polem minowym.

— Córciu, jesteś?

— Co się stało? — Jej głos był od razu napięty, jakby spodziewała się kolejnego ataku.

— Chciałam cię tylko zapytać, czy nie wpadłabyś jutro — rzuciłam. — Zrobię twoją ulubioną zupę krem.

— Mamo… — westchnęła. — Nie mam czasu. Mamy spotkania, projekty, terminy. Wiesz, jak jest.

No właśnie, wiedziałam. Zawsze wiedziałam.

— Dobrze — odparłam. — W takim razie ja mogę podjechać. Chociaż na chwilę.

— Nie, nie trzeba…

— Zaraz. Czemu nie trzeba? — Zabrzmiało ostrzej, niż zamierzałam.

Po drugiej stronie zapadła niezręczna pauza.

— Bo… — zaczęła niepewnie. — Bo tu wszystko się dzieje tak szybko. Ty się tu męczysz, gubisz… Mamo, to nie jest miejsce dla ciebie. Ty lubisz swój spokój.

— A może chciałabym czasem zobaczyć, jak żyjesz? — przerwałam jej. — Może chciałabym poczuć, że mnie tam jeszcze wpuszczasz?

— Nie mów tak. — Jej głos zmiękł. — Po prostu… Nie wiem, czy będziesz się czuła dobrze wśród moich znajomych. To inni ludzie, inne środowisko…

Zaśmiałam się krótko, gorzko.

— Inni ludzie? A ja jestem kto? Jakiś relikt z muzeum?

— Mamo! Nie przekręcaj.

— Nie przekręcam. Ty się mnie wstydzisz.

— Nieprawda.

— To dlaczego mnie tam nigdy nie zapraszasz? — drążyłam. — Dlaczego ja widuję tylko twoje ściany, a nie twoje życie?

— Bo… — wyszeptała po chwili ciszy. — Bo boisz się wszystkiego, co nowe. A ja nie chcę, żebyś czuła się zagubiona. Zrobiłaś dla mnie tak dużo… i nie chcę cię narażać na niezręczności.

— Niezręczności? — powtórzyłam powoli. — Zapomniałaś chyba, że przez lata prowadziłam cię za rękę, kiedy bałaś się iść sama do szkoły. A teraz ja jestem tą, którą trzeba ukryć?

— Nie ukryć…

— To jak to nazwać?

Oddech jej przyspieszył.

— Mamo… ja tylko… nie chcę, żebyś czuła się gorsza.

— Kochanie — powiedziałam cicho. — To nie ja czuję się gorsza. To ty tak mnie widzisz.

Słyszałam, jak jej zachłystuje się powietrzem. A potem padły słowa, których najmniej się spodziewałam:

— Mamo… ja nie wiem, jak z tobą rozmawiać, żeby cię nie zranić.

I pomyślałam: „Może nareszcie zaczynasz próbować”.

Zamknęłam na chwilę oczy

Przyjechała bez zapowiedzi, późnym popołudniem, kiedy siedziałam w fotelu i zszywałam rozdarty rękaw swetra. Weszła cicho, jakby się bała, że mnie spłoszy.

— Mamo… możemy pogadać?

— Możemy — zgodziłam się. — Zawsze możemy.

Usiadła naprzeciwko mnie, zdjęła płaszcz, ale nie rozpięła szalika, jakby zaraz miała uciec.

— Przemyślałam to wszystko — zaczęła. — I chyba wiem, skąd te nasze spięcia.

— Skąd?

— Bo ty patrzysz na moje życie jak na coś, co odebrałam tobie. Jakbym poszła dalej, zostawiając cię w tyle.

— A tak nie jest? — spytałam bez złośliwości.

Westchnęła ciężko.

— Mamo… ja naprawdę nie zostałam tym, kim jestem, żeby cię zranić. Ja tak musiałam. Ty mi dałaś start, a ja… po prostu pobiegłam.

— Tylko pobiegłaś tak szybko, że nie patrzysz, kto zostaje na poboczu.

— Ale ja nie chcę, żebyś była na poboczu! — Podniosła głos, po czym szybko go ściszyła. — Po prostu… my żyjemy inaczej. Ty nie lubisz zmian, pośpiechu, a ja tonę w projektach, telefonach, wyjazdach. Czasem się boję, że mogę cię tym przytłoczyć.

Zamknęłam na chwilę oczy. Jej słowa bolały, ale chyba pierwszy raz słyszałam w nich coś innego niż zarzut: zwykły ludzki lęk.

— A czy ciebie przytłaczało, kiedy dźwigałam twoją szkołę, twoje zajęcia, twoje problemy? — zapytałam. — Czy kiedykolwiek bałaś się, że mnie tym obciążysz?

— Mamo, bo to była inna sytuacja! — obruszyła się. — Byłam dzieckiem.

— A ja byłam dorosła, więc mogłam. Teraz ty jesteś dorosła. A ja… — zawiesiłam głos. — Ja też czasem chciałabym poczuć, że ktoś mnie prowadzi. Choćby kawałek drogi.

Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Nigdy tak o tym nie myślałam — przyznała cicho. — Zawsze widziałam cię jako… niezniszczalną. Taką, która wszystko ogarnie.

— A ja widzę ciebie jako kogoś, kto nie chce mieć przy sobie niczego, co przypomina mu o słabszych czasach.

Milczała długo. Potem powiedziała coś, co poruszyło tym murem między nami:

— Może masz rację. Może ja serio boję się być przy tobie tą dziewczyną sprzed lat. Tą, która potrzebowała twojej siły.

— A może ja boję się być przy tobie tą kobietą, która już nikomu nie jest potrzebna.

Wstrzymała oddech.

— Mamo… — jęknęła. — Nie mów tak.

Ale obie wiedziałyśmy, że ta myśl miała w sobie ziarno prawdy.

Spojrzała na mnie inaczej niż dotychczas

Spotkałyśmy się tydzień później w kawiarni. Schowała telefon, ale widziałam, jak drży jej dłoń.

— Mamo… ja naprawdę chcę, żeby było lepiej między nami — oświadczyła.

— To dobrze. — Skinęłam głową. – Bo ja też.

Zamówiła nam dwie kawy. I nagle, zanim zdążyłam ugryźć się w język, powiedziałam:

— Wiesz, czego najbardziej mi brakuje?

— Czego? — zapytała, jakby spodziewała się kolejnego wyrzutu.

— Ciebie. Takiej zwykłej, bez napięcia. Takiej, którą mogłam przytulić, gdy świat ci się walił.

Zesztywniała.

— Mamo, ja nie jestem już tamtą dziewczyną.

— Wiem — przyznałam.

I nie mogę być.

Pokiwałam głową. Chwilę milczałyśmy.

— Ale ja nie jestem zazdrosna o twoje sukcesy — powiedziałam spokojnie. — Choć tak myślisz.

— Mamo…

— Jestem… samotna. A samotności nie da się zagłuszyć myślą, że dziecku się powodzi.

Oparła łokcie o stół, spojrzała na mnie inaczej niż dotychczas — nie z wyższością, nie z irytacją, a raczej z nagłym zrozumieniem.

— Mogłam to zauważyć wcześniej — wyszeptała. — Ale bałam się, że jeśli wrócę do ciebie, wrócę też do tamtego życia. Do biedy. Do strachu. Do tego, że nie mam kontroli nad światem.

— A ja bałam się, że jeśli zostanę sama, to przestanę być kimkolwiek — szepnęłam.

Wciągnęła gwałtownie powietrze.

— Mamo… — Nachyliła się.— Nie jesteś sama. Tylko… nigdy o to nie prosiłaś. Ty zawsze kazałaś sobie radzić.

— Bo nie chciałam cię obciążać.

— A ja nie chciałam, żebyś czuła się ciężarem. I wyszło jak wyszło…

Uśmiechnęłam się smutno.

— Może czas to zmienić.

— Może czas — wyciągnęła do mnie rękę — zacząć nowy rozdział. Taki nasz. Bez pretensji. Bez starych historii.

Ujęłam jej dłoń. Ciepłą, spracowaną od jej sukcesów.

— Z jednym warunkiem — zaznaczyłam.

— Jakim?

— Że w tym rozdziale będę miała choć jedną stronę. Nie tylko przypis na końcu książki.

Roześmiała się przez łzy.

— Mamo… będziesz miała cały rozdział — zapewniła. — I jeszcze kilka kolejnych.

Po raz pierwszy od lat naprawdę jej wierzyłam.

Pocałowała mnie w rękę

Minęło kilka miesięcy od tamtej rozmowy w kawiarni. Czas niby krótki, a jednak wystarczający, żeby coś między nami zaczęło się prostować — jakby ktoś powoli odkręcał zardzewiałą śrubę, która latami trzymała nas w napięciu. Zaczęło się od drobiazgów. Córka dzwoniła nie tylko po to, by coś załatwić, ale żeby zapytać:

— Mamo, co robisz?

A ja nie odpowiadałam już: „Nic ważnego”, tylko mówiłam wprost:

— Siedzę sama. Wpadnij, jeśli możesz.

I przychodziła. Czasem na piętnaście minut, czasem na godzinę. Przynosiła chleb z piekarni, ciasto z cukierni, a raz nawet kwiatka w doniczce.

— Mamo, on jest odporny. Nawet jak zapomnisz podlać, to nie umrze — zaśmiała się.

— Czyli taki jak ja — mruknęłam.

— Nie. Ty potrzebujesz więcej troski — odpowiedziała, zupełnie naturalnie. Nawet nie wiedziała, że te słowa zostaną ze mną na długo.

Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie. W końcu. Miałam wrażenie, że wchodzę do obcego świata, ale ona szła obok mnie, jak kiedyś ja szłam obok niej w pierwszy dzień szkoły.

— Nie musisz być spięta, mamo — szepnęła. — Tu jest twoje miejsce też. Jeśli chcesz.

Zjedliśmy obiad. Ja chwaliłam makaron, choć był suchy jak Sahara, a ona śmiała się, że kłamię gorzej niż politycy. Potem usiadłyśmy na kanapie.

— Mamo — zaczęła nagle poważnie. — Wiesz, co jest najtrudniejsze w dorastaniu?

— No?

— To, że człowiek musi się oderwać od korzeni, żeby urosnąć. Ale jeśli korzeń zostaje samotny, to drzewo w końcu też zaczyna więdnąć.

Spojrzałam na nią uważnie.

— Czyli chcesz powiedzieć, że jednak jestem ci potrzebna?

Zaśmiała się, ale tym razem bez irytacji.

— Mamo, ja zawsze cię potrzebowałam. Tylko nie zawsze umiałam to przyznać. — Pocałowała mnie w rękę.

Poczułam coś, czego dawno nie czułam — że nie jestem już tylko wspomnieniem jej dzieciństwa, ale także częścią jej dorosłości. Może nie będę już dla niej całym światem, ale zajmę w nim wystarczająco ważne miejsce. A to więcej, niż śmiałabym oczekiwać.

Jolanta, 72 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama