Reklama

Mam 56 lat, dwójkę dorosłych dzieci i trzydzieści lat małżeństwa za sobą. Większość życia spędziłam jako gospodyni domowa – najpierw z niemowlętami na rękach, potem z obiadami, praniem, zakupami, wywiadówkami... Codzienność. Rutyna. Stabilność.

Reklama

Zawsze byłam tą odpowiedzialną. Nawet jako młoda dziewczyna nie pozwalałam sobie na szaleństwa. Kiedy inne koleżanki wyjeżdżały za granicę albo zmieniały chłopaków jak rękawiczki, ja chodziłam z Markiem. Od liceum. Spokojny, rozsądny. Takiego mężczyzny chciałam. Z którym da się zbudować dom. Tak też się stało. Dom, dzieci, Marek. To była moja trójca święta. Tyle wystarczyło, żeby czuć się potrzebną. Spełnioną. Przez długie lata to naprawdę działało. Tylko że dzieci dorosły. Wyjechały. A ja zostałam z Markiem. Tak mi się wydawało.

Ostatnio łapię się na tym, że jestem... przezroczysta. Jak woda w szklance. Obecna, ale niezauważalna. Kiedy Marek wraca z pracy, rzuca tylko „cześć” i idzie do łazienki. Nie pyta, jak mi minął dzień. Nie dotyka. Nie całuje. Czasem mam wrażenie, że gdybym zniknęła, zauważyłby to dopiero, gdyby nie miał wyprasowanej koszuli. Czas... on przecieka przez palce. Kiedy to się stało, że z młodej dziewczyny stałam się kobietą, której nikt nie pyta o zdanie? Nawet we własnym domu.

Mąż traktował mnie jak powietrze

– Marek, czemu tak późno? – zapytałam, gdy zamknął drzwi i zdjął buty.

– Miałem spotkanie – rzucił, nie patrząc mi w oczy.

Wziął z kuchni talerz z kolacją, którą przygotowałam dwie godziny wcześniej, i usiadł przy stole.

– Nie mogłeś dać znać? Martwiłam się.

– Przecież wiesz, że czasem się przeciąga – odpowiedział z pełnymi ustami.

Siedziałam naprzeciwko, bawiąc się obrączką na palcu. Cisza między nami była duszna, jakby coś wisiało w powietrzu.

– Marek... Ty w ogóle nie rozmawiasz już ze mną. Wracasz, jesz i idziesz spać. Jakbyśmy byli obcymi ludźmi.

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.

Zabolało. Jakby mi ktoś wbił igłę prosto w serce. Milczałam chwilę, wpatrzona w jego zmęczoną twarz.

– Chyba tego, żebyś był obecny. Żebyś zauważył, że jestem. Że się staram.

Zawsze musisz robić z igły widły.

– A ty zawsze wszystko bagatelizujesz. Marek, ja naprawdę mam wrażenie, że od dawna jestem dla ciebie nikim.

Spojrzał na mnie krótko. W jego oczach było coś, co mnie przeraziło – nie złość, nie ból. Obojętność. Potem wstał, odłożył talerz i poszedł do sypialni. Bez słowa. Leżałam tej nocy w ciemności, wsłuchując się w jego równy oddech. Jak można spać tak spokojnie, kiedy drugiej osobie wali się świat?

Wyżaliłam się córce

– Mamo, może trochę przesadzasz? Tata zawsze był chłodny. Taki już jest – Magda odgarnęła włosy i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

– Nie, Magda. To coś innego. On mnie unika. Patrzy na mnie jak na ścianę. Nawet nie zapytał, co u ciebie, odkąd wróciłaś z tego szkolenia – mówiłam cicho, nie chcąc brzmieć jak histeryczka.

Córka przewróciła oczami.

– Może jesteście po prostu zmęczeni sobą po tylu latach? To normalne. Ludzie się trochę rozmijają.

– Rozmijają? My się mijamy od miesięcy. Jakby mieszkały tu dwa duchy. Ty tego nie rozumiesz, bo masz swoje życie, ale ja... ja całe życie byłam dla niego – głos mi zadrżał.

Magda westchnęła i sięgnęła po telefon.

– Mamo, proszę... Nie dramatyzuj.

Czułam, jak coś mnie w środku dusi. Niezrozumienie. Samotność. Złość. Magda mnie nie rozumiała. Może i Marek też już mnie nie widział tak naprawdę od lat? Tej samej nocy, gdy wszyscy już spali, otworzyłam szufladę z dokumentami. Nie wiedziałam, czego szukam. Może potwierdzenia, że coś jest nie tak? Może dowodu? W jego torbie znalazłam paragon za hotel. Stałam, trzymając ten świstek papieru, jakby był wyrokiem. Nic nie powiedziałam. Jeszcze nie. Ale coś we mnie pękło.

Mąż mnie zdradzał

– Muszę jej to w końcu powiedzieć. Nie możemy tak żyć – głos Marka był stłumiony, ale wyraźny.

Stałam w korytarzu, za drzwiami jego gabinetu. Telefon. Cisza. I to jedno zdanie. Nie potrzebowałam więcej. Weszłam bez pukania.

– Komu musisz co powiedzieć? – zapytałam, starając się mówić spokojnie, choć w środku wrzałam.

Marek spojrzał na mnie, zaskoczony. Ale nie winny. Jakby to była po prostu niezręczna chwila.

– Tobie.. – westchnął. – Posłuchaj. Chciałem z tobą porozmawiać. Już od dawna.

– Więc mów.

– Poznałem kogoś. Jest młodsza. Wiem, jak to brzmi. Ale przy niej... czuję się, jakby znowu żył.

– A przy mnie co? Czujesz się martwy? – syknęłam, walcząc ze łzami.

– Nie o to chodzi...

– Nie, powiedz. Chcę usłyszeć. Po trzydziestu latach zasługuję na to, żebyś był chociaż szczery.

– Po prostu nie mogę być z kimś, kto tylko krząta się po domu – powiedział.

To zdanie mnie zniszczyło. Jakby całe moje życie było jedną wielką pomyłką. Jakby mi ktoś powiedział, że wszystko, co stworzyłam, już się nie liczy.

– A ty, Marek, co robisz? Chcesz się związać z kobietą, która mogłaby być twoją córką? Gratuluję.

Nie odpowiedział. Tylko patrzył na mnie – chłodno. Spokojnie. Jakby nic się nie stało. Wybiegłam z pokoju. Z oczu ciekły mi łzy, ale twarz miałam jak z kamienia.

Byłam wściekła

Kolejnego dnia nadal się we mnie gotowało ze złości. Wrzucałam jego rzeczy do walizki z furią. Koszule gniotły się w zaciśniętych dłoniach. Nie dbałam o to. Po co? Żeby wyglądał dobrze, wychodząc do niej?

– Co za drań! – mruknęłam przez zęby, wciskając do torby wełniany sweter.

Byłam wściekła. Na niego. Na siebie. Na to, że przez trzydzieści lat nie widziałam, że koło mnie jest zimny, pusty człowiek.

Wyszłam z domu, żeby nie wybuchnąć. Przeszłam kilka ulic bez celu. I wtedy ich zobaczyłam. Siedzieli w kawiarni, do której zabierał mnie w nasze rocznice. Jej dłoń spoczywała na jego kolanie. On patrzył na nią z tym samym uśmiechem, którym kiedyś witał mnie w łóżku o poranku. Weszłam tam. Bez zastanowienia.

– No proszę – powiedziałam głośno. – A jednak hotel to nie była pomyłka na fakturze.

Zamarli. Ona spuściła wzrok, jakby nagle odkryła, że ma sumienie. Marek wstał.

– Anna, to nie miejsce...

– Zamknij się. – Podniosłam dłoń, zanim zdążył podejść. – Zabrałeś mi trzydzieści lat. Nie oddasz mi ich. Ale nie będziesz mnie traktował jak powietrze.

– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała...

– Chciałeś się rozstać z godnością? Jesteś żałosny.

Odwróciłam się na pięcie. Ludzie się gapili. I dobrze. Niech patrzą. Niech widzą, jak wygląda kobieta, której właśnie rozjechano życie.

Zostałam sama

Dom był cichy. Zbyt cichy. Nawet zegar w kuchni tykał jakby głośniej. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty, który dawno ostygł. Obok leżała jego obrączka. Zostawił ją na szafce. Jakby oddawał klucz do życia, które razem zbudowaliśmy. Telefon zadzwonił.

– Mamo? – usłyszałam głos Magdy. – Chcesz przyjechać do mnie na kilka dni? Może dobrze ci zrobi...

Zamknęłam oczy. Nie chciałam, żeby słyszała, jak bardzo jestem krucha.

– Jeszcze nie teraz – odpowiedziałam cicho. – Muszę... poukładać sobie parę rzeczy.

– Mamo, nie jesteś sama.

Ale byłam. Byłam sama bardziej niż kiedykolwiek. Odłożyłam telefon i podeszłam do lustra w przedpokoju. Spojrzałam na siebie. Siwe pasma we włosach. Worki pod oczami. I twarz, którą znałam, ale jakby zapomniałam. Kobieta, która przez lata była żoną, matką, kucharką, pielęgniarką, księgową, sprzątaczką... a teraz?

– Kim ja jestem bez niego? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od swojego odbicia.

Nie znałam odpowiedzi. Ale po raz pierwszy chciałam ją poznać.

Muszę pomyśleć o sobie

Tydzień później wyszłam z domu wcześniej niż zwykle. Bez celu. Bez planu. Po prostu chciałam poczuć miasto, nie patrzeć przez okno jak cień. Mijałam witryny sklepów, ludzi z kawą w rękach, dzieci biegnące do szkoły. I nagle coś mnie zatrzymało. Sukienka. Granatowa, z jedwabiem na ramionach. Wisiała w wystawie jak obietnica, że jeszcze mogę być kobietą, nie tylko czyjąś żoną, nie czyjąś matką. Weszłam. Przymierzyłam. Pasowała idealnie. Kiedy podałam kartę, kasjerka uśmiechnęła się do mnie jak do kogoś, kto właśnie postanowił coś ważnego. To nic, że to były pieniądze Marka.

Potem długo chodziłam po mieście. Sama. Bez Marka, bez dzieci. I pierwszy raz od miesięcy nie czułam się przezroczysta. Czułam się... obecna. Wieczorem siedziałam na balkonie z lampką wina. Cicho padał deszcz, jakby chciał zmyć ze mnie resztki starego życia.

Oddałam mu wszystko – powiedziałam do siebie. – Ale nie oddam tego, co zostało.

Anna, 56 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama