„Oddałam synowi ostatni grosz, żeby mógł kupić własne mieszkanie. To, jak się odwdzięczył, woła o pomstę do nieba”
„Tydzień później wystawiłam działkę po moich rodzicach na sprzedaż. Zlikwidowałam książeczkę oszczędnościową, którą trzymałam na czarną godzinę. Planowałam przeznaczyć te pieniądze na spokojną starość. Zamiast tego przelałam wszystko na konto Maćka”.

- Redakcja
Czasem miłość matki to za mało, by zasłużyć na wdzięczność dziecka. Byłam gotowa oddać wszystko – dosłownie wszystko – by mój syn mógł stanąć na nogi. Sprzedałam działkę po rodzicach, opróżniłam konto oszczędnościowe, zrezygnowałam z planów, marzeń i spokojnej starości. Wszystko po to, żeby miał swoje własne cztery kąty, poczucie niezależności, start w dorosłość z mocnym fundamentem. Nie prosiłam o nic wielkiego. Chciałam tylko, by mnie nie zapomniał. Ale to, jak się odwdzięczył, wciąż budzi we mnie wściekłość. Do dziś nie wiem, czy było w tym więcej głupoty, czy wyrachowania. Wiem jedno – żałuję każdej złotówki.
Najważniejsze, żeby miał lżej
Gdy Maciek miał osiem lat, obiecałam sobie jedno – zrobię wszystko, żeby jego życie było łatwiejsze niż moje. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec uznał, że jest „za młody na dzieci” i zniknął bez śladu. Nie miałam luksusu rozpaczy. Pracowałam na dwa etaty – w sklepie i na nocki przy sprzątaniu biur. Wstawałam o piątej, wracałam czasem po północy. Często zasypiałam w tramwaju, z siatkami na kolanach, marząc o tym, by w końcu odetchnąć. Ale wtedy wystarczyło jedno spojrzenie na mojego syna i już wiedziałam – warto.
Maciek był spokojnym chłopcem. Mądrym. Takim, co to nigdy nie przynosił problemów z przedszkola czy szkoły. Miałam nadzieję, że to, co mu daję – choćby było niewiele – zbuduje w nim poczucie bezpieczeństwa. Czasem, kiedy zasypiał przy mnie, łapał mnie za rękę i szeptał:
– Mamusiu, jak będę dorosły, kupię ci wielki dom, dobrze?
Uśmiechałam się wtedy z czułością, głaszcząc go po włosach.
– Nie chcę wielkiego domu, synku. Chcę tylko, żebyś był szczęśliwy.
A w duchu dopowiadałam: „…żebyś nie musiał walczyć o każdą złotówkę, jak ja”. Nie wiedziałam wtedy, że im bardziej się poświęcę, tym mniej on to doceni. Że im więcej mu dam, tym bardziej będzie tego oczekiwał. Ale matka nie myśli o tym, kiedy dziecko śpi obok, takie małe, kruche i bezbronne. Matka wtedy po prostu kocha. I chce chronić. Nawet za wszelką cenę.
Sprzedałam wszystko, co miało wartość
Nie przeczuwałam, że wszystko się tak potoczy. Maciek był po studiach, pracował, wynajmował pokój z kolegą. Pewnego dnia przyszedł do mnie z poważną miną i usiadł przy kuchennym stole.
– Mamo… Ja już mam dość tego wynajmowania. Wiesz, że płacę prawie dwa tysiące miesięcznie za pokój w starej kamienicy? Wolałbym spłacać kredyt na swoje. Tylko… nie mam wkładu własnego.
Wbił we mnie wzrok. Znałam go aż za dobrze – wiedział, co robi. Wyczuł, że uderza w miękkie. I rzeczywiście. Poczułam ten znajomy skurcz w sercu, ten głos, który powtarzał: „Jeśli nie ty mu pomożesz, to kto?”
Tydzień później wystawiłam działkę po moich rodzicach na sprzedaż. Kolejna decyzja: zlikwidowałam książeczkę oszczędnościową, którą trzymałam na „czarną godzinę”. Planowałam przeznaczyć te pieniądze na spokojną starość, może jakiś wyjazd na emeryturze, może małe mieszkanko w cichej okolicy. Zamiast tego przelałam wszystko na konto Maćka. Nawet nie zapytał, czy jestem pewna.
– Kochana jesteś, mamo – rzucił lekko i wrócił do oglądania ofert.
Nie pytał, czy mnie to boli. Czy będę miała za co żyć. Nie zastanowił się, że właśnie pozbawiłam się wszystkiego, co miało wartość. Nawet nie tyle materialną, co emocjonalną. To nie były tylko pieniądze. To było moje życie. Cała moja przeszłość, przyszłość, spokój. Zniknęły, przelane jednym kliknięciem. Dla niego.
Przecież to tylko mieszkanie
Kiedy odebrał z banku klucze, pojechałam z Maćkiem zobaczyć jego nowe mieszkanie. Kawalerka w nowym bloku, szare ściany, jeszcze pachniało świeżością. Wzięłam go za rękę i przytuliłam się do jego ramienia.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziałam cicho.
On tylko się uśmiechnął, jakby już był ponad to. Już wtedy czułam, że coś się zmienia. Jakby ta przestrzeń między nami, którą kiedyś wypełniało zaufanie i bliskość, nagle się rozciągnęła. Dziwne to było, ale zrzuciłam to na karb jego dorosłości.
Minęło kilka miesięcy. Mieszkanie urządził, zamieszkał. Na początku zapraszał mnie co tydzień. Robiłam mu słoiki, przywoziłam ciasto. Aż pewnego dnia zadzwoniłam i zapytałam, czy wpadnę w sobotę.
– Wiesz co, mamo… może nie teraz. Mam plany.
– A na niedzielę?
– Też nie bardzo. Może jakoś później, dobra?
Nie pamiętam, kiedy znów mnie zaprosił. Aż w końcu sama się wybrałam – wzięłam autobus, kupiłam jego ulubione ciastka. Kiedy otworzył drzwi, stała za nim jakaś dziewczyna.
– A, to moja nowa dziewczyna, Zosia – rzucił niedbale. – Mamo, wpadłaś bez zapowiedzi…
Nie miałam do niego pretensji o dziewczynę. Miał prawo. Ale sposób, w jaki mnie potraktował, bolał. Jakbym była kimś obcym. Przeszkodą. Natrętem. Gdy próbowałam porozmawiać z nim o tym kilka dni później, usłyszałam:
– Mamo, to moje mieszkanie. Nie robiłem tego, żebyś mnie rozpieszczała do końca życia.
Obudziłam się z ręką w nocniku
No i się zaczęło. Dzwonił coraz rzadziej. Później nie odbierał tygodniami. W końcu przestałam dzwonić. Uznałam, że dorosłość go pochłonęła. Każdy musi znaleźć własną drogę. Ale bolało. Pewnego dnia, wracając z pracy, minęłam go przypadkiem na ulicy. Szłam z siatkami, a on szedł z Zosią, śmiejąc się beztrosko. Nie zauważył mnie. Stałam w miejscu, wlepiona w tę scenę jak w film. Mój syn – ten, któremu oddałam wszystko – nawet mnie nie poznał.
Wieczorem zadzwoniłam.
– Widziałam cię dzisiaj na Grochowskiej – zaczęłam.
– Aha. Mogłaś podejść.
– Nie chciałam przeszkadzać. Ale... Maciek, tak się nie robi. Nawet nie zapytałeś, jak sobie radzę.
– Mamo, ja mam swoje życie. Ty masz swoje. Nie jesteś już sama, masz przecież koleżanki, pracujesz, jakoś sobie poradzisz.
Zaniemówiłam. To był ten moment, kiedy człowiek naprawdę się budzi. Patrzysz na to, co masz – albo raczej, czego już nie masz – i widzisz pustkę. Konto, z którego zniknęły oszczędności. Mieszkanie, które nigdy nie będzie twoje. Syn, którego nie poznajesz. A przecież wszystko robiłaś dla niego.
Usiadłam na kanapie, która pamiętała jeszcze dzieciństwo Maćka. Patrzyłam na kubek z niedopitą herbatą. Miałam wrażenie, że ta cisza w mieszkaniu krzyczy. I właśnie wtedy, w tej ciszy, po raz pierwszy zadałam sobie pytanie: Czy on mnie w ogóle jeszcze kocha?
Nie liczę na wdzięczność
Wszystko się zawaliło, kiedy zachorowałam. Nic poważnego, zwykła grypa, ale przebiegła agresywnie – z wysoką gorączką, bólem stawów i dusznościami. Zadzwoniłam do Maćka, kiedy nie byłam w stanie wstać z łóżka.
– Może byś przyjechał, chociaż na chwilę. Nie mam siły iść po leki – wychrypiałam do słuchawki.
– Nie mogę, mamo. Zosia ma ważny egzamin. Poza tym... nie chcę się zarazić – odpowiedział chłodno.
Nie zapytał, czy ktoś inny może mi pomóc. Nie przyniósł chociażby zupy w słoiku, nie zapytał, czy mam czym zapłacić za wizytę lekarza. Przez tydzień nie odezwał się ani razu. A ja leżałam, próbując się podnieść choćby po wodę, zaklinałam gorączkę, że to tylko przeziębienie. I płakałam – nie z bólu, ale z rozczarowania.
Gdy wyzdrowiałam, zadzwoniłam do jego ojca – tego, który uciekł lata temu. Opowiedziałam mu wszystko. Nie dlatego, że liczyłam na coś z jego strony. Chciałam tylko, żeby ktoś inny – ktoś poza mną – też wiedział, jak skończyła się ta historia.
– Nie da się wychować człowieka tylko poświęceniem – powiedział do mnie. – Może mu było za dobrze?
Nie odpowiedziałam. Ale wiedziałam już jedno. Oddałam Maćkowi wszystko, co miałam – i to był błąd. Bo kiedy dajesz komuś cały świat, a on nie musi o nic walczyć, przestaje ten świat szanować. I ciebie też.
Już na niego nie czekam
Minęły dwa lata. Czasem mijam jego blok, kiedy jadę do przychodni. Myślę wtedy, czy w ogóle by mnie poznał, gdybym zapukała do drzwi. Może tak. Ale nie zapukam. Już nie. Nie jestem osobą, która obraża się na zawsze. Wybaczałam mu długo, nawet wtedy, kiedy nie prosił. Szukałam wymówek: że młody, że zakochany, że zapracowany, że życie takie, że ja też kiedyś zawiodłam. Ale przychodzi moment, kiedy trzeba przestać się okłamywać. Nie chodziło o jedną sytuację. Chodziło o wszystko.
Kiedyś myślałam, że bez niego nie będę miała po co żyć. Dziś wiem, że mam siebie. Mam ciszę, w której nie muszę się nikomu tłumaczyć. Mam śniadania z radiem, książki, które czytam do późna, kawę na balkonie. Czasem płaczę, ale coraz rzadziej. Maciek się nie odezwał. Nie zadzwonił w moje urodziny, nie przyszedł w Wigilię. Zosia wrzuca zdjęcia z ich wakacji – razem w Hiszpanii, razem w górach, razem na kolacji. Może mają teraz dziecko. Może za chwilę będą chcieli, żebym została babcią. Ale ja już nie czekam.
Zrozumiałam, że czasem można kochać całym sercem… i zostać z niczym. Że miłość nie daje immunitetu na rozczarowania. Ale też, że życie nie kończy się na jednym człowieku – nawet jeśli to twoje dziecko. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się odezwie. Ale jeśli tak, to już nie znajdzie tej samej matki.
Halina, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż wysmarował sobie pięty moim rozjaśniającym serum za 240 zł. W rewanżu zrobiłam 1 rzecz i w końcu się opamiętał”
- „Mąż wracał zmęczony z delegacji, ale to nie praca go wykańczała. 1 drobiazg pokazał mi, co się tam naprawdę działo”
- „Marzyłam o spokoju na starość, a jestem nianią, kucharką i sprzątaczką. Rodzina traktuje mnie jak darmową służącą”

