„Oddałam portfel i konto w ręce córki. Ufałam jej, dopóki nie przyszło wezwanie z urzędu skarbowego”
„– Niezłe oszczędności musieli sobie odłożyć twoim kosztem – Izabela była wściekła. – To ty pracujesz całymi dniami, niemal nie śpisz, a oni spijają śmietankę, nie mówiąc ci ani słowa o faktycznych zarobkach? Tak się nie robi”.

Finansami w naszym domu od zawsze zajmował się mąż. To Grzegorz płacił rachunki, rozliczał nasze podatki, ogarniał kredyty, zakładał konta oszczędnościowe i lokaty. Ja nigdy nie miałam głowy do liczb.
Od zawsze byłam artystką
Byłam humanistką wciąż chodzącą z głową w chmurach. Już w szkole z polskiego i plastyki miałam same szóstki, podczas, gdy matematyka to była dla mnie czarna magia. Wciąż uczyłam się na pamięć kolejnych wzorów, by i tak nie potrafić zastosować ich w praktyce podczas rozwiązywania zadań na klasówkach. Na szczęście moja nauczycielka z liceum była całkiem rozsądną kobietą i szybko zauważyła, że Pitagorasa to raczej ze mnie nie będzie.
– Dominika, znowu wszystkie zadania rozwiązałaś źle. Z tej kartkówki muszę ci wstawić niedostateczny. Ale dam ci szansę, bo widzę, że ty się naprawdę starasz. Naucz się na kolejną lekcję i postaramy się wspólnie rozwiązać zadanie przy tablicy – pani D. naprawdę chciała, żebym wyszła na koniec roku na dostateczny.
Po maturze zdałam na ASP i tam już znajomość obliczania pola trójkąta i rozwiązywania równań z dwoma niewiadomymi przestała być konieczna. Na uczelni odnalazłam się świetnie. Otaczali mnie ludzie podobni do mnie. Tacy sami pasjonaci, dla których spędzenie całej doby nad sztalugami czy właśnie przygotowywaną rzeźbą nie było niczym dziwnym.
Byłam bardzo szczęśliwa
Po ukończeniu uczelni, pracowałam w różnych miejscach. Dla zawodowych plastyków w Polsce nie było zbyt wielu możliwości, dlatego chwytałam się różnych zajęć. W czasach, gdy zaczynałam swoją karierę, było dość duże bezrobocie i szanse na podłapanie dobrej pracy o wiele mniejsze niż obecnie. Dorabiałam więc w kawiarni, piekłam torty na zamówienie, sprzedawałam w księgarni. Z czasem udało mi się dostać etat w miejscowym domu kultury, gdzie odnalazłam się jak ryba w wodzie.
– Wreszcie trafiłam w miejsce, gdzie mogę realizować swoje artystyczne pomysły – opowiadałam swojej przyjaciółce tuż po tym, gdy udało mi się podpisać umowę i dostać pełen etat.
– Tak, to wprost wymarzona praca dla ciebie. Będziesz mogła organizować konkursy plastyczne, uczyć dzieciaki malowania pejzaży, tworzyć wystawy dla całego miasta, zapraszać na warsztaty – uśmiechała się Iza.
Miałam serdeczną przyjaciółkę
Izka była moją przyjaciółką jeszcze z czasów ogólniaka. Świetnie się dogadywałyśmy i rozumiałyśmy w pół słowa, pomimo tego, że koleżanka była moim całkowitym przeciwieństwem. Izabela byłą solidna i do bólu logiczna. Ukończyła ekonomię i zaczęła pracę w urzędzie skarbowym, którą uwielbiała. Wyobrażacie to sobie? Kto pokochałby pracę w skarbówce? Dla niej to jednak było zajęcie marzeń.
– Tutaj wszystko jest jasne. Każde rozliczenie trzeba robić zgodnie z przepisami, nie ma miejsca na kombinowanie, domyślanie się czy dziwne interpretacje – powtarzała. – Każda rzecz wynika z innej, a stawki podatkowe są stałe – śmiała się, gdy akurat spotykałyśmy się na naszych babskich wieczorach, które uwielbiałam.
Założyłam rodzinę
Mijały lata, a ja łączyłam lekcje rysunku prowadzone dla dzieciaków i organizowanie ciekawych wydarzeń kulturalnych z prowadzeniem domu i wychowywaniem Sabinki. Córcia była moim oczkiem w głowie, chociaż wszyscy powtarzali, że charakter to ona ma po ojcu.
Doceniam to, że to właśnie dzięki Grześkowi mogłam realizować swoje ambicje i nie martwić się domowymi finansami. Mąż był geodetą i zarabiał dość dobrze. To dzięki niemu udało się nam kupić większe mieszkanie, wyremontować je, jeździć na wakacje i żyć na przyzwoitym poziomie. Moja pensja z budżetówki była jedynie dodatkiem do domowego budżetu.
Gdy Sabina wyjechała na studia, coś między nami zaczęło się psuć. Akurat organizowałam lokalny festiwal wspólnie z pobliskim parkiem etnograficznym i miałam niewiele czasu na zastanawianie się nad naszym małżeństwem. Przegapiłam chyba chwilę, gdy wszystko można byłoby jeszcze naprawić.
Mąż mnie zostawił
– Dostałem propozycję pracy w Poznaniu, w dużej firmie deweloperskiej i zdecydowałem się ją przyjąć – mówił beznamiętnie.
– Że co? – jedynie tyle udało mi się wydukać.
On jednak już miał wszystko dokładnie przemyślane, bo kontynuował ze spokojem:
– Rozmawiałem z Sabiną. I tak niedługo ma obronę i niewiele zajęć. Obiecała, że pomoże ci ogarnąć nową rzeczywistość. Na razie będzie przyjeżdżać na weekendy, żeby zająć się domowymi sprawami. Po obronie wracają z Karolem na stałe. I tak planują ślub, a szef obiecał pracę dla córki i zięcia. Na początek zamieszkają z tobą, a potem może zaczną budowę – mówił spokojnym głosem, zupełnie jakby oświadczał mi coś najbardziej oczywistego na świecie, a nie przemeblowywał całe nasze życie.
Okazało się, że mąż wcale nie marzył o karierze w wielkim mieście, ale po prostu poznał kobietę i właśnie tam zaczynał z nią nowe życie. Paulina była młodsza ode mnie o ponad dziesięć lat, pracowała jako inżynier i ponoć z Grześkiem doskonale się rozumieli. Wcześniej jakoś nie przeszkadzała mu moja artystyczna dusza, jak czasami ją nazywał. Teraz jednak stwierdził, że lepiej będzie mu z kobietą podobną do niego. No cóż, jego decyzja.
Córka mi pomagała
Sabina rzeczywiście przyjeżdżała sprawdzać, jak sobie radzę. Dopytywała, czy pamiętałam o zapłacenie czynszu, prądu i wody, pomogła mi zorganizować remont kuchni, pilnowała terminów przeglądu mojego samochodu. Robiła to, co dotychczas jej ojciec. Po obronie wróciła do domu wraz ze swoim narzeczonym i zaczęli planować wspólne życie.
Ja robiłam to, co dotychczas. Chyba jeszcze bardziej angażowałam się w swoją pracę w domu kultury, bo to właśnie tam czułam się najbardziej szczęśliwa. Po jakimś czasie postanowiłam jednak coś zmienić. Wygrałam konkurs na zaprojektowanie grafiki na kolekcję odzieży młodzieżowej. To dodało mi skrzydeł i postanowiłam budować swoje dodatkowe dochody. W końcu nie mogłam pozwolić, żeby to córka dokładała się do mojego utrzymania, prawda?
Udało mi się stworzyć sklep
Po godzinach zaczęłam tworzyć kolejne projekty, a później nieśmiało planować założenie sklepu internetowego z ubraniami własnego autorstwa. Z kwestiami plastycznymi doskonale dawałam sobie radę. Moje grafiki zachwycały wszystkich. Okazało się jednak, że kontakty z dostawcami materiałów, szwalniami, firmami kurierskimi i odbiorcami są o wiele trudniejsze niż początkowo mi się wydawało.
Na ratunek, kolejny raz, przyszła mi córka. Sabina pomogła mi ogarnąć wszystkie formalności związane z założeniem firmy, zacząć produkcję, uruchomić sklep internetowy. Moje ubrania i akcesoria szybko zdobywały popularność w sieci. Były czymś zupełnie innym niż rzeczy z masowej produkcji dostępne w sieciówkach. Ludzie zaczęli zamawiać koszulki, bluzy, czapki i apaszki na prezent. Z czasem stworzyłam dodatkową kolekcję z pościelą i ubrankami dla dzieci.
Z bólem serca, zrezygnowałam z etatu w domu kultury.
– Najchętniej w ogóle bym stamtąd nie odchodziła – mówiłam do Izy. – Wiesz, że kocham swoją pracę. Ale tutaj mam szansę na zupełnie inne pieniądze – tłumaczyłam jej.
– Jasne, bardzo się cieszę, że udało ci się przekuć swój talent w realne zarobki. Zawsze byłaś świetna w tym co robisz, kochałaś to. Zasługujesz, żeby osiągnąć sukces – koleżanka była ze mnie bardzo dumna.
Byłam w swoim żywiole
Jak szalona tworzyłam kolejne projekty, które trafiały na ubrania i dodatki. Liczba zamówień rosła, mój sklep się rozwijał. Zgłaszali się też odbiorcy hurtowi. Całe kwestie finansowe oddałam w ręce córki. W końcu ja nigdy nie miałam głowy do finansów, a ona była w tym dobra. No i komu miałam ufać, jak nie własnemu dziecku?
Sama zajmowałam się kolejnymi grafikami, wierząc, że wspólnie z córką i jej narzeczonym pracujemy na naszą przyszłość. Co poszło nie tak? Pewnego dnia do domu przyszło wezwanie z urzędu skarbowego do sprostowania jakichś kwestii podatkowych. Sabina z Karolem wyjechali akurat na kilka dni w góry, dlatego nie chciałam im przeszkadzać. Zadzwoniłam więc po pierwszą osobę, która przyszła mi do głowy, czyli Izę.
– Niech dzieciaki nieco oderwą się od pracy, odpoczną – tłumaczyłam jej nad filiżanką kawy w mojej kuchni, przynosząc dokumenty do przejrzenia.
– Pewnie, należy im się. Chociaż ty też zasługujesz na nieco wolnego. Od trzech lat nie miałaś przecież żadnego urlopu. Całe dnie spędzasz w pracowni, tworząc jak szalona – przyjaciółka spojrzała na mnie ze współczuciem i zaczęła studiować firmowe dokumenty, które jej przyniosłam.
Córka mnie okradała
Z każdą przewróconą stroną w segregatorze, Iza robiła większe oczy. Po zakończeniu pracy, koleżanka była w szoku. Co się okazało? Otóż moja firma zarabiała o wiele, wiele więcej niż mówiła mi córka. Moja firma? A czy nie wspomniałam, że to była spółka, w której papierach moje nazwisko nie pojawiało się ani razu? Właścicielami sklepu była Dominika i Karol. I to właśnie na ich prywatne konta były przelewane duże kwoty z firmowego rachunku.
– Niezłe oszczędności musieli sobie odłożyć twoim kosztem – Izabela była wściekła. – To ty pracujesz całymi dniami, niemal nie śpisz, a oni spijają śmietankę, nie mówiąc ci ani słowa o faktycznych zarobkach? Tak się nie robi.
Sama jestem w szoku. Oddałam cały swój portfel córce, wierząc, że pracujemy dla wspólnego dobra i dzielimy się zyskami. Tymczasem ona mnie systematycznie okrada. Tak, trzeba nazwać to po imieniu. Bo niby czym jest przywłaszczanie sobie zysków i przelewanie ich na prywatne konto jako fikcyjne wypłaty dla wspólników?
Mnie od zawsze przekonywała, że na razie większość pieniędzy jest inwestowanych, aby z czasem nasza działalność mogła się bardziej rozwinąć. Doskonale wiedziała, że nigdy się w tym nie połapię. Zresztą, ślepo jej ufałam i nawet nie zaglądałam do żadnych dokumentów. Nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego po swoim dziecku. I jak mam się teraz zachować?
Dominika, 53 lata
Czytaj także: „Ukradłam oszczędności rodziców, by pomóc przyjaciółce. Teraz dla nich jestem złodziejką, a dla niej naiwniaczką”
„Teściowa ma gdzieś moje zasady. Ja uczę córkę oszczędzać, a ona daje jej kasę i spełnia wszystkie zachcianki”
„Wszyscy czekali na spadek babci Tereski, ale ona nie była głupia. W testamencie zakpiła sobie z pazernej rodzinki”

