„Oddałam obrączki do lombardu, żeby zrobić zakupy na święta. Było mi wstyd nawet przed mężem”
„Mąż nie wiedział, że zdecydowałam się oddać coś ważnego tylko »na chwilę«. Zastawiłam nasze złote obrączki w lombardzie. Zrobiłam to dla kilku siatek jedzenia i prezentów. Dla świętego spokoju. Dla dzieci. Dla tradycji. Bałam się, że ich nie odzyskam”.

- Redakcja
Na pierwszy rzut oka wyglądaliśmy jak przeciętna rodzina: skromne mieszkanie, dwójka dzieci, trochę kredytów, trochę marzeń, których już nawet nie wypowiadaliśmy na głos. Nie byliśmy biedni, ale ostatnie miesiące sprawiły, że coraz częściej trzeba było liczyć każdy grosz. Inflacja zjadła nam większość oszczędności, raty rosły szybciej niż pensje. A teraz zbliżały się święta – ten czas, kiedy wszystko powinno być piękne, a mnie najbardziej bolało, że nie potrafiłam zapewnić dzieciom nawet podstawowych rzeczy.
Miałam łzy w oczach
Choinka stanęła pod oknem w sobotę rano. Michał ją przyniósł z targu, był z siebie zadowolony, jakby właśnie uratował święta.
– Zobacz, jaka gęsta. I za stówkę!– pochwalił się, stawiając ją w stojaku i otrzepując kurtkę ze śniegu.
Dzieci piszczały z radości, a ja się uśmiechałam, choć w środku miałam tylko lęk i gorzki ścisk. Drzewko było ładne, pachniało lasem. Tylko że my nie mieliśmy już za co kupić jedzenia.
Na święta trzeba było przygotować wszystko: barszcz, uszka, pierogi, ryby, ciasta. A dzieci czekały na prezenty. W pracy nie dostałam premii, załapaliśmy się tylko na jakąś paczkę z makaronem i konserwami. Michał, jak zwykle przed świętami, miał mniej zleceń i więcej wolnego. Cieszył się, że odpocznie. Nie miałam serca powiedzieć mu, że nie wiem, co ugotuję na Wigilię.
–Nie trzeba mieć dużo, żeby były święta – rzucił beztrosko, rozwieszając lampki na oknie. –Ważne, żebyśmy byli razem.
Stałam wtedy przy zlewie i udawałam, że coś płuczę. Nie chciałam, żeby widział, że mam łzy w oczach. Bo ja wiedziałam, że trzeba. Trzeba mieć choćby trochę pieniędzy, żeby dzieci nie pytały, czemu pod choinką leży tylko szalik z przeceny i książka z promocji. Wiedziałam też, że nie znajdę tych pieniędzy w portfelu. I że została mi już tylko jedna rzecz, której wartość jest pewna.
Wzięłam pieniądze i szybko wyszłam
W niedzielę rano założyłam puchową kurtkę i wyszłam niby po chleb. Niby, bo wiedziałam już, że nie wrócę tylko z pieczywem. Weszłam do sklepu, pochodziłam między regałami. Zrobiłam listę wcześniej – nie jak zwykle: najtaniej, najwięcej. Tym razem: barszcz w kartonie, kilogram kapusty, rodzynki, mąka, masło, śledzie w oleju, groszek, dwa czekoladowe mikołaje i po jednym prezencie dla dzieci. Wszystko razem? Trzysta siedemdziesiąt sześć złotych. Trzysta siedemdziesiąt sześć. Więcej, niż zostało mi na koncie.
Stojąc w kolejce do kasy, miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie, jakby wiedzieli, że zaraz zrobię coś, czego będę się wstydzić. Że jestem kobietą, która nie potrafi sobie poradzić. Matką, która nie umie dać dzieciom świąt. Kasjerka zeskanowała wszystko, podała kwotę. Wyciągnęłam kartę, ale zatrzymałam się. Nie. Najpierw pójdę tam.
Lombard był kilka ulic dalej. Znam ten szyld na pamięć – żółty z czerwonym napisem, okno oklejone reklamami: „Złoto! Elektronika! Szybka gotówka!”. Weszłam i zrobiło mi się duszno. Za ladą siedział chłopak w bluzie z kapturem i beznamiętnym wzrokiem. Wyjęłam z torebki małe pudełeczko. Dwa złote krążki. Nasze obrączki.
–Ile na to dostanę pożyczki? – zapytałam szeptem, jakby to mogło coś zmienić.
Spojrzał, zważył, coś policzył.
–Dwieście trzydzieści za sztukę. Gotówką?
Skinęłam głową. Wzięłam pieniądze i szybko wyszłam. Miałam wrażenie, że zostawiłam tam więcej niż tylko biżuterię.
Zakupy zrobiłam jak królowa
Powinnam się czuć lżej, ale czułam tylko wstyd i coś dziwnie ciężkiego pod mostkiem. W portfelu miałam czterysta sześćdziesiąt złotych – wystarczająco, żeby zrobić zakupy, których wcześniej nie potrafiłam sobie wyobrazić. A jednak dłonie mi się trzęsły. Przed oczami miałam Michała, jak wkłada mi obrączkę na palec i mówi, że choćby się waliło, on zawsze będzie przy mnie. A ja teraz oddałam to za garść gotówki. Na chwilę. Tylko na chwilę – powtarzałam sobie.
Wróciłam do sklepu i zapłaciłam jak królowa. Nikt nie wiedział, że pieniądze są z lombardu. Kasjerka się uśmiechnęła, podała paragon.
– Wesołych świąt – rzuciła uprzejmie, ale ja miałam poczucie, że coś robię nie tak.
W domu wszystko rozłożyłam na blacie: ryba po grecku, mak, bakalie, kiełbasa dla Michała, czekolady dla dzieci. Do tego światełka na okno – te z przeceny, mrugające jakby też niepewne, czy pasują do tego mieszkania.
– O, zaszalałaś – powiedział Michał z uśmiechem, kiedy wrócił z dziećmi. – Coś się wydarzyło? Premia była?
– Nie... Znalazłam starą stówkę w kurtce – skłamałam, nie patrząc mu w oczy.
– No to dzięki Bogu – westchnął z ulgą. – Bałem się, że nie będzie na Wigilię.
Wtedy poczułam, jak ściska mnie w gardle. Tylko na chwilę. Oddam. Już niedługo.
Mąż zauważył brak obrączki
Zachowywałam się jak ktoś, kto ma romans. Chodziłam zamyślona, niedostępna, przeliczałam po kryjomu, ile jeszcze zostało z tych pieniędzy i kiedy mogłabym wykupić obrączki. W święta siedziałam przy stole i śmiałam się z dowcipów Michała, udając, że jestem spokojna, że wszystko się udało. Dzieci otwierały paczki pod choinką, a ja niemal płakałam z ulgi, że są zadowolone. Tylko że za każdą ich radością kryła się moja decyzja, o której nikt nie wiedział.
Michał złapał mnie za rękę, kiedy podnosiliśmy toast. Poczułam jego palce, ale czegoś zabrakło. Dotknął mojej dłoni bez obrączki. Przez moment spojrzał na mnie uważnie.
– Zgubiłaś? – zapytał półszeptem, kiedy dzieci zajęły się prezentami.
– Nie... zdjęłam, jak robiłam pierogi. Musi być gdzieś w kuchni – odpowiedziałam szybko i nerwowo.
– To nie pierwszy raz, kiedy nie masz jej na sobie – powiedział cicho. – Coś się dzieje?
Pokręciłam głową. Skłamałam mu w twarz. W święta nie chciałam psuć atmosfery. Tylko że im więcej dni mijało, tym mniej byłam pewna, czy w ogóle uda mi się tę obrączkę odzyskać. Po Nowym Roku nie dostałam żadnych dodatkowych zleceń. Michał też nie. Pieniądze topniały, a lombard nie zadawał pytań. Tylko czekał.
Wiadomość, na którą czekaliśmy
W Sylwestra siedzieliśmy na kanapie z kubkami herbaty i jedną paczką chipsów. Nie było nas stać na więcej. Michał włączył telewizor, ale co chwilę ziewał, a dzieci poszły spać jeszcze przed dziesiątą. O północy wyszliśmy na balkon i popatrzyliśmy na fajerwerki sąsiadów. Wtedy znowu to zauważył. Mój palec bez obrączki. Nie powiedział nic, ale spojrzenie mówiło wszystko.
Trzeciego stycznia poszłam do lombardu. Starałam się wyglądać na spokojną, ale ręce miałam mokre od potu. Miałam tylko połowę potrzebnej kwoty.
– Jeszcze trochę i będą moje z powrotem – powiedziałam sobie, wychodząc. Obrączki leżały tam za szkłem, jak trofea. Jak przypomnienie. Każdego dnia wchodziły dziesiątki osób, ale one wciąż tam były. Czekały.
Z każdym kolejnym dniem czułam, że nie tylko Michałowi nie potrafię spojrzeć w oczy. Sama sobie nie mogłam. Któregoś dnia Michał przeczytał mi maila z pracy – było to coś w rodzaju zaproszenia na rozmowę o podwyżkę.
– Może w końcu coś drgnie – rzucił z nadzieją.
Pomyślałam wtedy, że jeśli dostanie choć trochę więcej, pierwsze co zrobię, to wykupię nasze obrączki. Tylko czy one tam jeszcze będą?
Następnego dnia mijał termin spłaty
W dniu, kiedy dostał większy przelew, wszedł do mieszkania z papierową torbą z cukierni i uśmiechem.
– No, moja droga, będzie ciasto. Nawet takie porządne, z bitą śmietaną! – powiedział. Pocałował mnie w czoło i poszedł do kuchni. A ja już wiedziałam, co zrobię.
Nie powiedziałam mu, że wychodzę. Wzięłam płaszcz, portfel, w którym od kilku dni skrzętnie zbierałam każdą złotówkę, i ruszyłam do lombardu. Gdy weszłam, byłam pewna, że mi powie: „sprzedane”. Albo że cena skoczyła. Że za późno. Ale nie. Leżały tam. Moje. Nasze. Dwie skromne obrączki w pudełku.
– Miała pani trzy miesiące na wykup. Dzisiaj kończy się termin – powiedział chłopak zza lady. – Dobrze pani trafiła.
Wróciłam do domu z bijącym sercem. Michał był w łazience, dzieci w pokoju. Położyłam pudełko na stole i czekałam. Gdy wyszedł, od razu je zauważył.
– Co to? – zapytał. Otworzył. Zamarł.
– Zrobiłam coś głupiego – wyszeptałam. – Ale już to naprawiłam.
Usiadł obok i milczał. Potem ujął moją dłoń i wsunął obrączkę na palec. Nie potrzeba było już słów.
Renata, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż mówi, że święta to magia. Dla mnie to po prostu stanie przy garach i bycie służącą dla całej rodziny”
- „Mój syn wstydzi się mnie, bo sprzątam w szkole. A ja jestem dumna z tego, że zarabiam uczciwie”
- „Mąż odszedł do młodszej kobiety. 2 lata później błagał mnie o pomoc, bo zostawiła go z długami”

