„Od zawsze pozwalałam na to, by mąż mnie zdradzał. Chciałam go zatrzymać przy sobie za wszelką cenę”
„Intuicja kobiety to nie mit, to przekleństwo. Znałam go zbyt dobrze, żeby nie zauważyć, kiedy wracał do domu inny – lżejszy. Taki, jakby tam, gdzie był przed chwilą, zostawił wszystkie troski. A ze mną te troski wracały. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, przytulał mnie mechanicznie”

Byłam tą kobietą, która robi wszystko, by zatrzymać przy sobie mężczyznę. Nawet jeśli to oznacza udawanie, że nie widzę zdrad, ignorowanie zapachu obcych perfum na jego koszuli, czy tłumaczenie sobie, że to tylko przyjaciółka. Przez lata pozwalałam mu na rzeczy, których żadna kobieta nie powinna tolerować. Miałam nadzieję, że w końcu zrozumie, jak bardzo go kocham i że przestanie. Że to wszystko było tylko przejściowe. Byłam gotowa oddać wszystko, by nie został sam. Aż któregoś dnia zrozumiałam, że to ja jestem sama. W tym małżeństwie od dawna była tylko jedna osoba.
Zakochana do granic rozsądku
Poznałam go na wieczorze kawalerskim mojego kuzyna. Tak, wiem, brzmi dziwnie, ale to była jedna z tych imprez, gdzie wszyscy znali wszystkich. On przyszedł jako kolega kolegi, pojawił się nagle, z tym swoim uśmiechem, pewnością siebie i opowieściami, które pochłaniały całą uwagę. Już wtedy wiedziałam, że będzie niebezpieczny. Może właśnie dlatego tak bardzo mnie zafascynował.
– Zatańczysz? – zapytał z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że głupia dziewczyna czuje się jak jedyna na świecie.
Zatańczyłam. A potem się zakochałam. Bezwarunkowo, całkowicie. Wciągnął mnie w swój świat, w którym wszystko było namiętne, trochę nieprzewidywalne, ale pociągające. Przez pierwsze miesiące czułam się jak księżniczka. Prezenty, kolacje, wiadomości co rano i co wieczór. Znał się na kobietach – wiedział, co powiedzieć, jak dotknąć, kiedy zniknąć na chwilę, żeby za nim zatęsknić.
Nie chciałam widzieć, że to wszystko jest grą. Że ta intensywność, ten ogień, to nie dowód miłości, tylko sposób by trzymać mnie blisko. Gdybym wtedy się zatrzymała, zastanowiła, posłuchała przyjaciółki, która szeptała:
– On jest zbyt dobry, żeby był prawdziwy...
...może wszystko potoczyłoby się inaczej. Byłam zakochana. I gotowa na wszystko.
To był pierwszy raz
Zaczęło się od telefonu, który odebrał w łazience. Szeptał coś przez drzwi, potem wyszedł z miną, jakby właśnie dowiedział się, że zaginął mu portfel. Zapytałam, kto dzwonił. Odpowiedział, że szef. I wtedy się uśmiechnął – taki krótki, mimowolny uśmiech, który nie pasował do rozmowy o pracy.
Potem przyszła zmiana hasła do komputera. Wyłączał ekran, gdy podchodziłam. Znikał na dłużej niż zwykle. Mówił, że ma więcej obowiązków, ale te obowiązki pachniały obcymi perfumami. Kiedy raz włożyłam jego marynarkę do pralni, w kieszeni znalazłam paragon – za dwie kawy i ciasto w kawiarni, w której nigdy razem nie byliśmy.
– Pewnie z klientem tam byłem – rzucił, jakby miał już przygotowaną odpowiedź.
– Z jakim klientem? – zapytałam ostrożnie.
– Oj, przestań, przecież nie mam obowiązku ci się tłumaczyć z każdej rzeczy – warknął. I tyle. Temat się zakończył.
Tyle że we mnie coś się obudziło. Nieufność, podejrzenie, które nie dawało mi spokoju. Patrzyłam na jego telefon, gdy nie widział. Próbowałam zapamiętać, z kim pisze. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale jeszcze nie miałam dowodów. A bez dowodów byłam tylko zazdrosną żoną. Pewnej nocy wrócił późno. Usiadł na łóżku, zdjął buty i powiedział:
– Przepraszam, byłem z chłopakami. Trochę się zasiedzieliśmy.
Wtedy poczułam to pierwszy raz naprawdę – że kłamie. I że nie przestanie.
Wiedziałam i milczałam
Nie potrzebowałam już więcej dowodów. Intuicja kobiety to nie mit, to przekleństwo. Znałam go zbyt dobrze, żeby nie zauważyć, kiedy wracał do domu inny – lżejszy, spokojniejszy. Taki, jakby tam, gdzie był przed chwilą, zostawił wszystkie troski. A ze mną te troski wracały. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, przytulał mnie mechanicznie. Czasem nawet kochaliśmy się, ale nie było w tym czułości. Tylko obowiązek. Albo poczucie winy.
Mimo to nic nie powiedziałam. Milczałam. I nienawidziłam siebie za to.
– Znowu będziesz późno? – pytałam, udając, że to zwykłe pytanie, bez drugiego dna.
– Mamy spotkanie zespołu. Może się przedłużyć – odpowiadał, nie patrząc w oczy.
– Jasne. Rozumiem – uśmiechałam się. Uczyłam się grać swoją rolę.
Zamiast wybuchać, próbowałam go zatrzymać. Gotowałam lepiej. Zakładałam seksowną bieliznę. Proponowałam weekend we dwoje. On zawsze miał wymówkę. A ja zawsze udawałam, że wierzę.
Pewnej nocy usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Cichy szept kobiecego głosu i jego „też za tobą tęsknię”. Zamarłam. Potem podniosłam się z łóżka i poszłam do kuchni, by zaparzyć sobie herbatę. Ręce mi się trzęsły. Wiedziałam, że mąż mnie zdradza. I mimo to... rano przygotowałam mu śniadanie.
Stałam się cieniem samej siebie
Każdy dzień był grą pozorów. W pracy uśmiechałam się, rozmawiałam o serialach, plotkowałam o współpracownikach, a w środku gasłam. Kiedyś byłam kobietą, która miała marzenia, która lubiła spontaniczne wyjazdy, śmiała się z głupot. Teraz każda moja myśl krążyła wokół niego. Gdzie jest. Z kim. Czy znowu ją zobaczy.
Wieczorami siedziałam w łazience z ręcznikiem przy ustach, żeby nie słyszał, że płaczę. Potem przemywałam twarz zimną wodą, malowałam się i wracałam do salonu, jakby nic się nie działo. Jakbym była tą samą osobą, co kiedyś. Tylko że nie byłam. Straciłam apetyt, nie spałam. Czułam się jak duch we własnym domu. Moje koleżanki mówiły czasem:
– Ale ci zazdroszczę, on taki przystojny, męski, widać, że cię kocha.
Kiwnęłam głową i udawałam, że to prawda. Nie chciałam się przyznać, że jestem kobietą, która pozwala mężowi chodzić do innej. Bo tak – już nie miałam złudzeń. Był z nią. Spał z nią. Może kochał. A ja... wciąż robiłam mu obiad. Z czasem zaczęłam się go bać. Nie fizycznie – emocjonalnie. Bałam się, że powie: „Odchodzę”. Więc robiłam wszystko, by do tego nie doszło. Nawet jeśli oznaczało to, że nie jestem już sobą. Byłam tylko kobietą, która trzyma się resztek. I udaje, że to miłość.
Przyszedł dzień, którego się bałam
To był zwyczajny poranek. Podałam mu kawę jak zawsze. Zajadał się tostami i przeglądał wiadomości na telefonie. Udawałam, że nie widzę, że pisze z nią. Zawsze to robił rano, zanim wyszedł do pracy. Myślał, że nie zauważam. Myślał, że jestem naiwna.
– Wiesz, musimy pogadać – rzucił nagle, nie podnosząc wzroku.
Serce mi stanęło. Już wiedziałam. Nie musiał nic więcej mówić. Wiedziałam, że to ten moment, na który czekałam i którego się panicznie bałam.
– O czym? – zapytałam, starając się brzmieć naturalnie, ale dłoń, którą trzymałam filiżankę, drżała jak w febrze.
– O nas. O tym, że... to nie ma już sensu.
Nie zaprzeczyłam. Nie prosiłam. Nie błagałam. Po prostu siedziałam i słuchałam, jak mówi, że „tak będzie lepiej”, że „życie toczy się dalej”, że „nie chce mnie ranić”, choć przecież robił to od dawna. Nie spojrzał mi w oczy ani razu. Kiedy się spakował, zapytał, czy może zabrać ekspres do kawy. Pamiętam, że to właśnie wtedy mnie złamało. Bo ten ekspres kupiliśmy razem. A on chciał go po prostu zabrać, jakby był jego. Jakbym ja już nic nie znaczyła.
Zgodziłam się. Nawet pomogłam mu wynieść torby. A potem, kiedy zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na podłodze i płakałam tak, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Nie zostało już nic
Pierwsze dni po jego odejściu były jak sen, w którym nie mogłam się obudzić. Wszystko było takie ciche. Rano nie słychać było dźwięku ekspresu, nie czułam jego wody po goleniu, nie słyszałam kroków w korytarzu. I mimo że tę ciszę kiedyś przeklinałam, teraz bolała mnie bardziej niż jakiekolwiek krzyki.
Chodziłam po mieszkaniu jak po muzeum wspomnień. Zdejmowałam z półek jego rzeczy, zostawiając puste miejsca. Z każdą kolejną torbą, którą wynosiłam, czułam, że coś ze mnie schodzi. Jakby skóra, którą nałożyłam na siebie, by przetrwać jego zdrady, zaczęła się łuszczyć. I pod spodem... byłam ja. Sama. I to było przerażające. Ale to też była wolność.
Zrozumiałam, że przez te wszystkie lata nie tylko pozwalałam mu mnie zdradzać – ja sama siebie zdradziłam. Każdym razem, gdy milczałam. Gdy udawałam, że nic się nie dzieje. Gdy patrzyłam na niego z nadzieją, choć jego oczy już dawno nie patrzyły na mnie. Nie mam już złudzeń. I może to dobrze.
Dziś wstaję rano i robię sobie herbatę. Patrzę przez okno i uczę się na nowo oddychać. Powoli, ale pewnie. Jestem sama. I choć to boli, to przynajmniej wiem, że nie muszę się już kurczyć, znikać, grać. Nie jestem już kobietą, która pozwala być oszukiwana. Nie chcę być nią nigdy więcej.
Ewa, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona wychodziła z domu o świcie niby na roraty. Kłamała, bo zobaczyłem, że tylko mija kościół”
- „Teściowa oczernia mnie przed dziećmi, udając wrażliwą babcię. Nie musimy się tolerować, ale na to już nie pozwolę”
- „Tata niespodziewanie odszedł, a razem z nim z naszego domu zniknęła cała magia świąt. To jednak nie było najgorsze”

