„Teść z gracją arystokraty niszczył mnie każdego dnia. Już 1 spojrzeniem potrafił zrównać moją pewność siebie z ziemią”
„To nie były otwarte ataki. Teść rzadko podnosił głos, nigdy nie używał wulgaryzmów. Jego pogarda była wyrafinowana, niemal elegancka. Wtrącał kąśliwe uwagi niby od niechcenia, z uśmiechem, przy ludziach. I właśnie to bolało najbardziej – że nikt poza mną nie widział tej gry”.

- Redakcja
Od początku wiedziałem, że nigdy nie będę wystarczający. Nie dla niego. Teść patrzył na mnie tak, jakby tylko czekał, aż powinie mi się noga. Jego spojrzenia, pełne chłodu i ukrytej wyższości, potrafiły wytrącić mnie z równowagi skuteczniej niż jakiekolwiek słowa. Próbowałem zdobyć jego szacunek, nawet sympatię, ale z czasem zrozumiałem, że to walka z wiatrakami. Byłem w jego oczach nieudacznikiem, który nie zasługiwał na jego córkę. Dla mnie każda rodzinna uroczystość była sprawdzianem, który kończył się porażką. A przecież chciałem tylko być częścią tej rodziny.
Wszystko zaczęło się w dniu ślubu
Na sali rozbrzmiewał pierwszy taniec, wszyscy bili brawo, a ja czułem się jak bohater romantycznego filmu. Moja żona wyglądała oszałamiająco w tej koronkowej sukni, a jej uśmiech mówił mi jedno: udało się, jesteśmy razem. Nie wiedziałem wtedy, że już kilka metrów dalej siedzi człowiek, który od tej chwili nie pozwoli mi zapomnieć, że jestem tylko „dodatkiem” do jego córki.
Po tańcu podszedłem do teścia z kieliszkiem. Chciałem wznieść z nim toast, może w końcu złapać kontakt. Uśmiechnąłem się, wyciągnąłem dłoń.
– Zdrowie naszej rodziny – powiedziałem z entuzjazmem.
Spojrzał na mnie długo, uważnie. I wtedy to zobaczyłem. Ten błysk pogardy, jakby oceniał mnie nie jako mężczyznę, ale jak jakąś przypadkową usterkę w swoim idealnym świecie.
–Rodzina to poważna sprawa. Mam nadzieję, że jesteś tego świadomy – odpowiedział tonem nauczyciela karcącego ucznia.
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Odwrócił się i odszedł. Pół minuty rozmowy, a ja poczułem się, jakbym popełnił błąd, którego nie da się już naprawić.
– Ojciec tak ma – szepnęła mi żona później. – Trzeba się przyzwyczaić.
Nie wiedziała, że we mnie coś się wtedy zacisnęło. Jakby ktoś ścisnął moją pewność siebie i wrzucił ją do szklanki wódki, którą potem wypił bez słowa.
Obiady jak przesłuchanie
Z początku myślałem, że to tylko jednorazowe nieporozumienie. Że może się do mnie przekona, da mi szansę. Ale każda wizyta u teściów utwierdzała mnie w przekonaniu, że byłem dla niego niechcianym dodatkiem do rodziny. Szczególnie niedzielne obiady przypominały bardziej rozmowy kwalifikacyjne niż wspólne rodzinne spotkania.
Siadaliśmy przy stole zawsze punktualnie o trzynastej. Zupa, drugie danie, kompot. Wszystko wyglądało sielsko, dopóki nie zaczynał mówić.
– I co tam, pracy nie zmieniłeś? – pytał znudzonym tonem, nawet nie patrząc mi w oczy.
– Nie, ale mamy nowy projekt, całkiem duży klient – próbowałem mówić z dumą.
– Duży klient... – powtórzył ironicznie. – Ciekawe, czy to się przełoży na realne pieniądze. Bo z entuzjazmu jeszcze nikt rachunków nie zapłacił.
Wszyscy przy stole milczeli. Żona czasem próbowała zmienić temat, ale on wracał jak bumerang. O pieniądze. O to, czy umiem zadbać o nią. O to, czy nasz samochód nie jest trochę za tani jak na męża jego córki.
– Młodzi teraz chcą wszystkiego od razu – mruczał, krojąc kotleta. – A jak przychodzi kryzys, to już tylko płacz i rozpad.
Czułem, jak krew mi pulsuje w skroniach. Zaciskałem zęby, by nie wybuchnąć. Ale nie mogłem też odejść od stołu – to byłoby jeszcze gorsze. W drodze do domu żona milczała. Wiedziała. Ale nic nie mówiła.
Ukryte upokorzenia
To nie były otwarte ataki. Teść rzadko podnosił głos, nigdy nie używał wulgaryzmów. Jego pogarda była wyrafinowana, niemal elegancka. Wtrącał kąśliwe uwagi niby od niechcenia, z uśmiechem, przy ludziach. I właśnie to bolało najbardziej – że nikt poza mną nie widział tej gry.
– A ty, Wojtek, nie masz przypadkiem dwóch lewych rąk? – rzucił pewnego razu, gdy wspomniałem, że planuję samemu złożyć regał do sypialni.
– Radzę ci, chłopie, zapłać stolarzowi. Nie będziesz przynajmniej musiał się potem tłumaczyć, że coś się przewróciło na moją córkę – dodał, parskając śmiechem.
Wszyscy przy stole się zaśmiali. Ja też. Musiałem. Ale wewnętrznie chciałem się zapaść pod ziemię. Albo ta sytuacja, gdy przyjechał do nas „zobaczyć, jak żyjemy”. Przeszedł przez mieszkanie w ciszy, zaglądając do każdego kąta, jakby oceniał mieszkanie na sprzedaż.
– Skromnie... – skwitował w końcu. – Ale cóż, pewnie na tyle was stać.
Po jego wyjściu przez godzinę nie odezwałem się do żony. Patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że nie potrafię wyluzować.
– On naprawdę nie chciał cię urazić – mówiła.
Ale to właśnie było najgorsze. Że te wszystkie „niewinne” zdania, te komentarze, te spojrzenia miały jedną wspólną cechę: miały mnie pomniejszyć. Żebym sam w końcu uwierzył, że jestem nikim.
Granica została przekroczona
Tamtego dnia nie wytrzymałem. Przez cały poranek czułem, że coś wisi w powietrzu. Teść przyszedł do nas „z pomocą” przy malowaniu kuchni. Żona nalegała – „bo ojciec się zna, zrobi to szybciej”. Ustąpiłem, choć wiedziałem, że znów będę tylko tym od podawania wałków. Od progu patrzył na mnie z góry, dosłownie i w przenośni. Miał na sobie robocze ciuchy, jakby wchodził na budowę, a nie do naszej kuchni.
– Nie wziąłeś poziomicy? – spytał, gdy mierzyłem taśmą wysokość listew.
– Nie planowałem... ale da się to zrobić bez niej.
– Taaa... da się. Tak jak wszystko robisz „na oko”, dlatego potem twoje półki się zapadają jak most w Bangladeszu.
Przełknąłem ślinę. Zignorowałem. Ale potem było tylko gorzej. Komentował każdą moją czynność, kręcił głową, mruczał pod nosem coś o „partaczach”. W końcu, kiedy przypadkiem kapnęła mi farba na podłogę, parsknął:
– Ty się nawet do malowania nie nadajesz. Po co się w ogóle za to bierzesz?
Zamarłem. Spojrzałem na niego, a potem na żonę, która tylko stała z boku i patrzyła, jakby czekała, aż się uspokoi.
– Zobacz, do czego doprowadziłaś, wybierając sobie chłopca zamiast faceta – odparł teść.
Wtedy rzuciłem wałek na ziemię i wyszedłem z mieszkania. Zostawiłem farbę, krzywe spojrzenia i swoje ostatnie resztki cierpliwości.
Na własnych warunkach
Wróciłem dopiero wieczorem. Drzwi otworzyła mi żona, spięta i blada. W mieszkaniu pachniało farbą i milczeniem.
– Ojciec już poszedł – powiedziała od razu. – Ale mogłeś chociaż zadzwonić.
– A ty mogłaś chociaż raz stanąć po mojej stronie – odpowiedziałem spokojnie, ale twardo.
Nie zaprzeczyła. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Przez chwilę myślałem, że będzie płakać, ale tylko westchnęła.
– On zawsze taki był – zaczęła. – Z nami, ze mną, z mamą. Twardy, chłodny, wymagający. I zawsze miał rację. Nawet jak nie miał.
Usiadłem obok niej.
– Nie chcę się z nim ścigać o dominację. Nie chcę z nim walczyć. Ale też nie pozwolę się dłużej upokarzać. Jeśli on ma być częścią naszego życia, to tylko na warunkach, które są dla mnie do przyjęcia.
– Chcesz, żebym zerwała z nim kontakt?
– Nie. Chcę, żebyś jasno mu powiedziała, że nie życzysz sobie, by tak mnie traktował. Żebyś raz, tylko raz, powiedziała głośno, że nie jestem dla ciebie pomyłką.
Spojrzała na mnie. Długo nic nie mówiła.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Zrobię to. Ale wiedz, że będzie wojna.
– Niech będzie – odpowiedziałem.
Tego dnia coś się zmieniło. Może niewiele, może tylko w słowach. Ale ja pierwszy raz od dawna poczułem, że mam prawo się bronić.
Spokój, który przyszedł za późno
Teść już nie przychodzi. Po tej rozmowie, której oboje tak bardzo się baliśmy, coś w nim pękło. A może po prostu przestał udawać. Powiedział mojej żonie, że skoro wybiera męża zamiast rodziny, to on nie będzie więcej się narzucał. Odciął się. Bez awantur, bez krzyków. Po prostu przestał istnieć w naszym codziennym życiu.
Z jednej strony poczułem ulgę. Nikt mnie już nie mierzył wzrokiem, jakbym był śmieciem. Nikt nie komentował mojego samochodu, pracy, decyzji. Ale była też pustka. Bo gdzieś tam głęboko wciąż tkwiła we mnie potrzeba akceptacji. Marzenie, że kiedyś spojrzy na mnie z uznaniem. Że usłyszę: „Nie pomyliłem się w tobie”. Nigdy tego nie usłyszałem.
Czasem widuję go z daleka. Stoi na przystanku, sztywno wyprostowany, z tym swoim zimnym spojrzeniem. Przechodzę obok, nie zatrzymując się, ale serce i tak przyspiesza. Nasze małżeństwo przetrwało, choć nie bez ran. Żona długo nie mogła pogodzić się z decyzją ojca. Próbowała łagodzić, łączyć mosty, ale szybko zrozumiała, że nie każdy most da się odbudować. Niektóre trzeba zostawić w ruinie, by samemu móc iść dalej.
Dziś żyjemy spokojniej. Może biedniej, może mniej spektakularnie, ale po swojemu. I kiedy patrzę w lustro, widzę twarz człowieka, który w końcu przestał się bać. Może nie jestem idealny, ale jestem wystarczający. Dla siebie. I dla niej.
Wojtek, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż ma do mnie pretensje, że urodziła nam się córka. Jakby uczył się biologii, winnego szukałby gdzie indziej”
- „Nie miałam innego wyjścia i musiałam zostać prawnikiem. W innym przypadku mogłam pożegnać się ze spadkiem”
- „Siostra wpadła do mnie na grzyby, a została na tydzień. Z mojego domu zrobiła sobie leśne spa, a ze mnie sługuskę”

