Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam dostrzegać, że jestem w tym związku sama. Może wtedy, gdy codziennie po pracy rzucałam się w wir domowych obowiązków, a on odpalał telewizor, wyciągał paczkę czipsów i rozsiadał się na naszej kanapie. Kanapie, która po latach jego bezruchu ma wgniecenie dokładnie w miejscu, gdzie spędza większość życia. Ja – ciągle w biegu. On – w pozycji półleżącej. Gotuję, sprzątam, piorę, pracuję, a on tylko patrzy, jakbym była częścią wystroju wnętrza. I jeszcze pyta: „Gdzie jest pilot?”.

Kanapa świadkiem mojego upadku

– Znowu siedzisz? – rzuciłam z kuchni, gdy po raz kolejny zobaczyłam jego nogi wystające spod koca.

– A co mam robić? Meczu nie oglądać? – mruknął, nawet nie odwracając głowy w moją stronę.

Było po osiemnastej. Wracałam z pracy z siatkami zakupów, bo lodówka jak zwykle pusta. Miał cały dzień, żeby chociaż raz zajrzeć do sklepu, ale przecież jego misja życiowa kończyła się na wyniesieniu śmieci raz w tygodniu. I jeszcze przypominałam mu o tym dzień wcześniej.

– Kanapa już się odkształciła od twojego leżenia – powiedziałam, przechodząc obok i rzucając mu paczkę czipsów, która leżała na oparciu.

– Przesadzasz – burknął. – Ona taka była od początku.

Nie odpowiedziałam. Włożyłam zakupy do lodówki, rozpakowałam siatki, nastawiłam zupę i wstawiłam pranie. Gdy wieszałam je godzinę później, on wciąż leżał. Zdążył tylko przełączyć mecz na jakiś serial dokumentalny o rekinach.

– Zrobiłam obiad – powiedziałam cicho, choć sama nie wiem po co.

– Zjem później. Teraz coś się zaczyna ciekawego.

Kiedyś śmialiśmy się z par, które mijają się w jednym mieszkaniu jak obcy ludzie. Teraz ja się śmieję sama z siebie. Bo tak właśnie wygląda moje życie. Kanapa, on i ja. On coraz cięższy, ja coraz bardziej zmęczona. I cisza, która boli bardziej niż kłótnia.

Gdzie się podział ten chłopak?

Pamiętam, że kiedyś był inny. Gdy się poznaliśmy, był pełen energii. Opowiadał mi o swoich planach, marzył o własnej firmie, mówił, że nie usiedzi w miejscu, że życie trzeba przeżyć aktywnie. Chodził w spranych jeansach, ale miał błysk w oku. Zakochałam się w jego śmiechu i tej beztroskiej pewności siebie, która działała na mnie jak magnes.

– Wiesz, że z tobą to ja bym mógł cały świat objechać stopem? – powiedział mi kiedyś, leżąc na trawie nad jeziorem. – Byle razem.

A dziś? Dziś ledwo chce mu się podejść do skrzynki na listy. I to nie dlatego, że coś mu dolega – fizycznie jest zdrów jak ryba. Tylko ta jego energia gdzieś wyparowała. Albo może po prostu wtedy udawał, że ją ma? Ostatnio znalazłam stare zdjęcie – byliśmy na Mazurach. On uśmiechnięty, trzyma mnie za rękę, a ja w jakiejś sukience w kwiaty, cała rozpromieniona. Wpatrzona w niego jak w obrazek. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na to zdjęcie tak długo, aż coś we mnie pękło.

– Czy ty w ogóle jesteś jeszcze tym samym człowiekiem? – zapytałam go wieczorem, gdy po raz setny odpalał grę na konsoli.

– A co znowu? – jęknął.

– Bo ja mam wrażenie, że mieszkam z obcym facetem. I nie wiem, czy to bardziej mnie smuci, czy wkurza.

Nie odpowiedział. Nawet nie oderwał wzroku od ekranu.

Wszystko na mojej głowie

Czasem czuję się jak bohaterka jakiejś absurdalnej komedii. Tylko że to wcale nie jest śmieszne. Wracam po pracy – znowu gotuję obiad, nastawiam zmywarkę, ogarniam łazienkę, ścieram kurz, podlewam kwiaty, sprawdzam rachunki, planuję zakupy. A on?

Kochanie, masz jeszcze te paprykowe? – usłyszałam ostatnio z kanapy.

– Co?

– Czipsy. Zjadłem ostatnią paczkę.

Miałam ochotę cisnąć tym mopem o ścianę.

– To trzeba było pójść do sklepu i sobie kupić – odpowiedziałam lodowatym tonem.

– No ale mówiłaś, że i tak będziesz po pracy w Biedronce – powiedział, wzruszając ramionami, jakby właśnie przyznał mi medal za zaradność.

Już nawet nie mam siły tłumaczyć, że nie jestem robotem wielofunkcyjnym. Że też jestem zmęczona. Że może czasem chciałabym wrócić do domu i mieć gotowy obiad. Albo po prostu zobaczyć, że ktoś za mnie coś ogarnął. Że mnie zauważył. Kiedyś byliśmy partnerami. Teraz czuję się jak jego pomoc domowa. Albo – jeszcze gorzej – jak opiekunka. Co chwilę coś gubi, nie wie, gdzie są jego skarpety, zapomina zapłacić rachunek, nie pamięta, gdzie zostawił klucze.

A potem jeszcze potrafi rzucić zdanie:

– Wiesz, że ostatnio przytyłaś? Może mniej stresu i więcej luzu, co?

Zaniemówiłam. Bo jak tu odpowiedzieć człowiekowi, który siedzi z brzuchem na pół salonu, trzymając w jednej dłoni pilot, a w drugiej czipsy?

Wielkie rozczarowanie

Wiedziałam, że w końcu wybuchnę. Nie jestem ze stali. A on najwyraźniej zakładał, że jestem. Tego dnia wróciłam z pracy totalnie wykończona – szef miał humory, dwie klientki zrobiły mi awanturę, w autobusie jakiś facet się na mnie wydzierał, że stoję mu za blisko. Marzyłam tylko o tym, żeby wejść do domu i usiąść.

Ale nie. W progu przywitał mnie syf. Naczynia po jego śniadaniu, porozrzucane skarpetki, pusta paczka po czipsach na podłodze i zapach jakiegoś stęchłego żarcia, które chyba gnije w koszu. A on? Oczywiście – na kanapie. W bokserkach, z pilotem w ręku, zapatrzony w kolejny program o złomiarzach.

– Ile można?! – wrzasnęłam. – Co ty robisz z tym życiem, co?!

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakbym właśnie wtargnęła do jego świątyni i zakłóciła święty rytuał.

Ej, co ci znowu odbiło? – zapytał z pretensją, jakbym to ja zawiniła.

– Znowu?! A kiedy ostatnio się odezwałam? Nie pamiętasz, bo za dużo masz reklam w głowie?

– No to usiądź, odpocznij…

Ręce mi opadły. Bo jak mu wytłumaczyć, że nie chodzi o ten dzień, tylko o każdy dzień? Że nie chcę już być tą, co sprząta po kimś życie?

– Ty naprawdę nie widzisz, że ja już nie daję rady? – wyszeptałam.

Wzruszył ramionami.

– Wszystko z tobą musi być takie dramatyczne.

I wtedy coś się we mnie skończyło.

Mój facet stał się ciężarem

Zaczęłam unikać domu. Z premedytacją przedłużałam zakupy, błąkałam się po markecie, choć wszystko miałam już w koszyku. W pracy zostawałam dłużej, brałam dodatkowe zlecenia, byle tylko wracać jak najpóźniej. Bo ten widok mnie dobijał – on, rozwalony na kanapie, z tym samym pilotem, tym samym wzrokiem i tą samą miną człowieka, który nie rozumie, że jego obecność nie daje żadnego wsparcia.

Zaczęłam o nim myśleć jak o czymś ciężkim, co wisi mi na plecach. Nie jak o mężu. Nie jak o partnerze. Tylko jak o balaście, którego nie mogę się pozbyć, bo przyzwyczaiłam się, że jest. Jak stara szafa – za duża, niepasująca do niczego, ale szkoda wyrzucić, bo może jeszcze się przyda. Ale do czego?

– Fajnie by było, jakbyś coś też zrobił czasem – powiedziałam któregoś wieczoru, nie patrząc na niego.

– Ale ja przecież nie robię nic złego – odparł spokojnie, z tą swoją świętą niewinnością. – Przecież nie piję, nie latam za babami, nie biję cię…

I to miał być punkt wyjścia? Że nie robi mi krzywdy? Czy to już szczyt aspiracji – mieć obok siebie kogoś, kto po prostu nie szkodzi? Siedziałam w kuchni i patrzyłam na czystą szklankę, którą właśnie umyłam. I pomyślałam: a może to właśnie jedyne, co mi zostało – dbać o czystość wokół siebie, skoro w środku już dawno wszystko się zabrudziło?

Pora coś z tym zrobić

Wczoraj zrobiłam coś, czego nie robiłam od dawna. Usiadłam na kanapie. W tym samym miejscu, w którym on zwykle siedzi. I poczułam, jak wgniecenie wbija mi się w kręgosłup. Naprawdę się odkształciła – pod jego ciężarem, codziennym, nieprzerwanie od lat. Pomyślałam, że ta kanapa to najlepsza metafora naszego małżeństwa. Kiedyś była wygodna, nowa, jeszcze pachniała nadzieją. A teraz? Teraz jest zużyta, powyginana, niereagująca na obecność kogokolwiek poza nim.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakbym wtargnęła na jego teren.

– Co robisz? – zapytał nieufnie.

– Siedzę – odpowiedziałam spokojnie. – Też czasem mam prawo.

Milczał chwilę, po czym jakby dla równowagi przesiadł się na fotel. I wtedy uderzyło mnie z całą mocą – ten człowiek nawet nie zapytał, czemu wyglądam, jakbym nie spała od tygodnia. Nie zauważył nowych sińców pod oczami. Nie dostrzegł, że się rozpadam. Bo on nie patrzy. On tylko siedzi.

Dziś rano, zanim wyszłam do pracy, spojrzałam na niego, jak spał rozwalony z otwartą buzią. I pierwszy raz nie poczułam ani czułości, ani żalu. Poczułam ulgę. Że jestem jeszcze młoda. Że mam wybór. Że mogę z tej kanapy wstać i nie patrzeć, jak ktoś swoim ciężarem wgniata mnie w poduszki życia. Chyba czas zrzucić z niej ten worek ziemniaków.

Joanna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama