„Od lat wspieram rodzinę finansowo, a usłyszałam, że jestem wyrachowaną egoistką. Muszę przestać być ich bankomatem”
„Nigdy nie oczekiwałam wdzięczności. Serio. Nawet nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wypomniała komuś, że coś komuś dałam. Nie jestem święta, po prostu miałam taką rolę w tej naszej rodzinnej układance. Kasia — ta, co zawsze pomoże. Ale wiecie, co jest najgorsze? Że kiedy raz powiedziałam, że nie mogę, kiedy raz postawiłam granicę… usłyszałam coś, co zostanie we mnie na zawsze. I co kazało mi spojrzeć na wszystko zupełnie inaczej”.

- Redakcja
Przez większość swojego dorosłego życia byłam tą, która „daje radę”. Zawsze. Bez względu na wszystko. Skończyłam studia w Warszawie, zaczęłam pracę w korporacji jeszcze zanim obroniłam magistra. Awansowałam szybko, ale jeszcze szybciej przyszło coś innego – odpowiedzialność. Taka, która nie kończyła się na zadaniach w Excela. Moja mama miała wtedy operację kolana, brat rozwód, a jego dzieci potrzebowały podręczników, ubranek, czasem po prostu lodów. Pomogłam. A potem już jakoś poszło.
Płaciłam mamie za rachunki, kiedy jej emerytura nie starczała. Dorzucałam się do remontu łazienki. Mariuszowi pomogłam z długiem u komornika, bo „mu się noga powinęła”. Dzieciakom – na korepetycje, wakacje, na buty. Nawet Aneta, była żona Mariusza, czasem do mnie dzwoniła, jak brakowało na leki dla młodszej.
Nie byłam wtedy szczęśliwa, ale czułam się… potrzebna. Może to głupie, ale to mi wystarczało. Nie miałam swojej rodziny, nie miałam dzieci, nie miałam nikogo, kto by na mnie czekał w domu. Więc miałam ich. Rodzinę. Nawet jeśli czasem bywałam zmęczona, to tłumaczyłam sobie, że przecież nie każdy może sobie pozwolić na luksus egoizmu.
Czasem myślę, czy to wszystko było warte. Czy naprawdę musiałam rezygnować ze swojego życia, żeby cudze miało szansę się jakoś trzymać? Może gdybym wcześniej postawiła granice, wszystko wyglądałoby inaczej. Może dziś miałabym coś swojego. Ale przecież… rodzina to rodzina. Prawda?
Nazywają mnie egoistką? Mnie?
– Mamo, jestem! – zawołałam z przedpokoju, zdejmując buty i próbując nie potknąć się o siatki z zakupami.
W kuchni unosił się zapach kapuśniaku, którego nienawidziłam od dziecka. Przy stole siedzieli mama i Mariusz. Jej mina już mówiła wszystko – zacięta szczęka, zmarszczone brwi, wzrok wbity w gazetę, której nawet nie czytała.
– Przywiozłam nową umowę najmu, trzeba podpisać, bo od października będą podwyżki – powiedziałam, starając się mówić rzeczowo, spokojnie.
Mama milczała. Mariusz cmoknął i spojrzał na mnie z irytacją.
– I tylko osiemset? – mama w końcu się odezwała. – Osiemset złotych? Kasiu, czy ty się dobrze czujesz?
– No tak… w tym miesiącu mam swoje wydatki. Rata kredytu, auto się zepsuło, no i… – zaczęłam tłumaczyć, ale mama mi przerwała.
– Ale nowy telefon miałaś za co kupić, prawda?
Zatkało mnie.
– Przepraszam?
– No co, przecież wszyscy widzą. Siedemnaście aparatów zmieniłaś w ciągu roku, a dla własnej matki żałujesz?
– To chyba żart – zaśmiałam się nerwowo. – Mamo, naprawdę teraz wytykasz mi telefon?
– Ty zawsze tylko liczysz, co komu dałaś – wtrącił się Mariusz. – Wszystko zapisujesz w tych swoich korpo-tabelkach, co?
– Przestań – powiedziałam cicho. – Ja przeliczam? Po tylu latach, naprawdę myślicie, że robiłam to z wyrachowania?
– A nie? – mama spojrzała mi prosto w oczy. – Zawsze z tym swoim nadętym tonem. Jakbyś była lepsza, bo zarabiasz więcej.
Nie powiedziałam już nic. Podniosłam torbę z zakupami, postawiłam ją na blacie i wyszłam. Trzasnęłam drzwiami z całej siły. Po tylu latach pomocy… nazywają mnie egoistką? Mnie?
Skoro tak to widzą...
– Długo jeszcze będziesz tak milczeć? – Monika odstawiła moją herbatę na stolik i usiadła naprzeciwko mnie. – Znam cię. Jak milczysz, to zaraz wybuchniesz.
Siedziałam skulona na kanapie w jej mieszkaniu, zawinięta w koc, jak dziecko. Dopiero po chwili poczułam, że łzy znów mi lecą po policzkach.
– Powiedzieli, że jestem wyrachowaną egoistką. Że wszystko liczę. Że robię to, żeby mieć władzę.
– Co?! – Monika aż podskoczyła. – Że co robiłaś? Kasia, przecież ty im fundujesz pół życia!
– Już nie wiem, po co… – wyszeptałam. – Myślałam, że to z serca. Ale skoro tak to widzą… Może faktycznie jestem idiotką.
– Nie, nie jesteś idiotką. Jesteś dobrą osobą, która nie umiała powiedzieć „dość”. Zawsze mówiłam, że dajesz im za dużo. Że nie mają granic.
– Ale to przecież rodzina. Miałam ich zostawić z niczym?
– A kto był przy tobie, kiedy sama potrzebowałaś wsparcia?
Zamilkłam. Odpowiedź była oczywista.
– …nikt – przyznałam szeptem. – Jak byłam chora, mama nawet nie zadzwoniła. A jak Mariusz potrzebował sześciu tysięcy na komornika, to dzwonili do mnie po pięć razy dziennie.
Monika spojrzała na mnie długo. Bez oceny. Ale z taką czułością, że znowu poczułam się jak człowiek.
– Wiesz, co najgorsze? – dodałam. – Że ja naprawdę przez chwilę pomyślałam, że to może ze mną jest coś nie tak.
– Bo jesteś wykończona, Kasia. Pracą, życiem, ich wiecznym żądaniem. Ale już dość. Musisz zacząć myśleć o sobie.
A jeśli nigdy nie potrafiłam myśleć o sobie? Jeśli całe moje „ja” to tylko to, co dałam innym?
Teraz ja wam coś powiem
Zajechałam pod blok mamy tylko po dokumenty do jej nowej umowy najmu. Nic więcej. Tylko wziąć, bez rozmów, bez tłumaczenia się. Miałam nadzieję, że ich nie będzie. Że po prostu wejdę, zabiorę, wyjdę.
Kiedy wchodziłam na drugie piętro, usłyszałam głosy z mieszkania. Zatrzymałam się. Drzwi były przymknięte, jak zawsze, kiedy ktoś zapominał zatrzasnąć. Z wnętrza dobiegł głos Mariusza.
– Ona myśli, że jest kimś lepszym, bo zarabia więcej.
– Zawsze taka była. Wyniosła. A przecież to tylko pieniądze – dorzuciła mama. – I to nie nasze, tylko z jej korpo. Chce nas tym kupić.
– I kontrolować. Przecież nie robi tego bezinteresownie. Ona musi mieć nad wszystkim władzę. Egoistka.
Miałam wrażenie, że ktoś mnie uderzył. W gardle mi zaschło, a serce waliło mi jak młot. Stałam tam jeszcze chwilę, wbrew sobie. Może żeby usłyszeć więcej, może żeby wreszcie zrozumieć.
– Dobrze, że jej to w końcu powiedziałaś. Bo ona się czuła jak jakaś zbawicielka. Jakbyśmy bez niej zginęli – ciągnęła mama. – A ja nie mam zamiaru dziękować komuś, kto robi coś z wyrachowania.
Nie wytrzymałam. Pchnęłam drzwi.
– To wy tak o mnie mówicie?
Zamilkli. Mama pobladła, Mariusz spuścił wzrok.
– Katarzyno, nie podsłuchuje się ludzi – rzuciła mama chłodno.
– Nie, usłyszałam prawdę. Nie da się jej wymazać. Ale skoro tak... skoro uważacie, że wszystko robiłam z wyrachowania… to może czas, żebym naprawdę przestała dawać.
Nikt się nie odezwał.
– Teraz ja wam coś powiem – dodałam. – Słuchajcie uważnie, bo to będzie ostatni raz, kiedy mówię coś „z serca”.
Nie jestem bankomatem!
Siedzieliśmy przy tym samym stole co zawsze. Zwykły obrus, herbata w szklankach, mama zaciśnięta, Mariusz niby neutralny, ale cały aż kipiał. A ja? Czułam się, jakbym żegnała się z kimś, kto umarł – tylko że oni tu byli, żywi, patrzyli na mnie.
– Przez ostatnie dziesięć lat płaciłam za rachunki, za korepetycje, za wakacje, za lekarzy. Kupowałam dzieciakom buty, Wam leki, mama – ten telewizor, który stoi w salonie, pamiętasz? To też ja. Ale wiecie co? Mam dość.
Mama prychnęła.
– Bo co, ktoś ci nie podziękował i się obraziłaś?
– Nie. Bo ktoś mnie opluł. Bo usłyszałam, że robiłam to, żeby mieć władzę. Że jestem egoistką. Wiecie, jak to boli?
– Oj, przestań się mazać – rzucił Mariusz. – Po prostu przestań robić z siebie świętą.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Nie jestem święta. Ale nie jestem też waszym bankomatem. Nie będę już płacić za wasze życie. Pomagałam, bo mogłam. Bo chciałam. Ale teraz… już nie chcę.
– A jak przyjdzie co do czego, to i tak się zgłosisz – burknęła mama. – Tylko teraz się obraziłaś. Zobaczysz, jeszcze będziesz żałować.
– Może. Ale przynajmniej wreszcie będę żyć po swojemu.
Wstałam. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa. Nie zatrzymali mnie, nie próbowali nawet przeprosić. Tylko ta cisza. Ciężka, gęsta, pełna niewypowiedzianych żali.
Wyszłam z mieszkania jak z pogrzebu. Pogrzebu własnych złudzeń. Czułam ulgę. I jednocześnie ból tak głęboki, że trudno było oddychać. Może już mnie nie będą mieć. Ale ja też już nie będę mieć ich.
Spotkałam się z byłą żoną brata
Spotkałyśmy się w małej kawiarni przy metrze. Aneta, była żona mojego brata, zamówiła cappuccino z cynamonem, jak zawsze. Ja – herbatę z cytryną, ale nie dotknęłam nawet filiżanki. Ręce mi się trzęsły.
– Powiedz mi szczerze – zaczęłam – czy ja naprawdę przez te lata byłam ślepa?
Aneta popatrzyła na mnie, przechyliła głowę. W jej oczach nie było zaskoczenia. Tylko coś jak… ulga?
– Wiesz, Kasia, ty zawsze byłaś dla nich za dobra. Dla wszystkich. Dla Grażyny, dla Mariusza. Nawet dla mnie, chociaż nie musiałaś.
– Ale dlaczego? Czemu nikt nigdy mi nie powiedział, że to… nie działa?
Aneta westchnęła.
– Bo im to pasowało. Tobie może się wydawało, że to lojalność. Ale dla nich to była wygoda. Grażyna potrafi świetnie manipulować emocjami. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, żebyś poczuła się winna.
Zamilkłam.
– A Mariusz? – zapytałam cicho.
– Od zawsze miał ci za złe, że jesteś zaradna. Że ogarniasz, że nie potrzebujesz pomocy. To go bolało. Bo on... lubi być ofiarą. Wiesz, że jak się rozwodziliśmy, to powiedział, że „dobrze, że chociaż Kasia wszystko trzyma w ryzach”?
– Że co?
– No. Że jakby nie ty, to dzieci byłyby bez książek, bez butów. Mówił, że „Kasia i tak zapłaci”. Traktował cię jak portfel, nie siostrę.
Zacisnęłam palce na kubku. Chciałam coś powiedzieć, ale głos mi zgasł.
– Przepraszam, że tak późno ci to mówię. Ale chyba już czas, żebyś wiedziała. Wszyscy cię wykorzystywali. I jeszcze robili z ciebie potwora, jak próbowałaś postawić granice.
I nagle wszystko się ułożyło. Ich fochy. Ich pretensje. Te pełne jadu spojrzenia, kiedy raz ośmieliłam się kupić coś sobie. Przez całe życie patrzyłam na nich jak przez mgłę lojalności. A teraz mgła zniknęła. I zobaczyłam ich takimi, jakimi są naprawdę.
Po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham własnym oddechem. Boli to wciąż, ale ból ma granice — od dziś uczę się mówić „dość” i stawiać je dla siebie, nie dla innych. Jeśli kiedyś wrócą z przeprosinami i szacunkiem, porozmawiamy. Jeśli nie — zbuduję życie, które będzie moje, a nie ich listą oczekiwań.
Kasia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż mnie zdradził, ale wcale się tym nie przejął. Myślał, że flakon arabskich perfum sprawi, że o tym zapomnę”
- „Dałem córce pieniądze na firmę, a ona je przehulała. Jej bezmyślność i zabawa były warte 200 tysięcy”
- „Ledwo starcza mi na kredyt, a żona ciągle wydaje mnóstwo pieniędzy. Codziennie wraca z jakąś torebką albo nową bzdurą”

