Reklama

Monachium. Miasto czyste, schludne i trochę zbyt poukładane, jak na moje gusta, ale tu jest praca. A praca to znaczy pieniądze, a pieniądze to znaczy paczki do Polski.

Pracuję za granicą

Od ponad piętnastu lat pracuję jako sprzątaczka. Codziennie w innych domach, u różnych ludzi. Starsze małżeństwa, zimne Niemki, czasem dzieci biegające po drewnianych podłogach, zostawiające czekoladowe ślady na białych dywanach. Ostatnio najczęściej u jednaj pani. Zawsze uprzejma, choć zimna jak kafelki w jej łazience. Nigdy nie zapyta, czy mam rodzinę, choć raz zostawiła mi kawałek ciasta w lodówce z kartką, że to dla mnie. I to jakoś tak mnie wtedy wzruszyło.

Mieszkam w wynajmowanym mieszkanku, który ciężko nazwać domem. Łóżko, stolik, maleńka kuchenka elektryczna, ale wystarcza. Gotuję tylko dla siebie. Zupki z torebki, czasem jajka, czasem coś z promocji. Żyję skromnie, bo wszystko, co zostanie, wysyłam do Polski.

Co roku przed światami wysyłam im też paczkę. Słodycze, ubrania dla mojej córki Kasi, kosmetyki. Mam nadzieję, że się ucieszy. Że powie choć raz „dziękuję, mamo”. Że spojrzy w kamerę i się uśmiechnie, jak dawniej, jak wtedy, gdy jeszcze wierzyłam, że wrócę do Polski, i będzie na mnie czekała.

Nie doceniali mnie

Wzięłam telefon, żeby zadzwonić do Kasi. Odebrała od razu. Pokazała mi w kamerze kuchnię, świeżo pomalowaną, z nowym stołem. Powiedziała, że paczka przyszła dziś rano. Zobaczyłam, jak otwiera ją przy stole, razem ze swoim mężem Tomkiem. Rozłożyła zawartość na blacie.

– Dziękujemy, mamo – powiedziała. – Buty są całkiem fajne.

Z tyłu coś się poruszyło. Pojawiła się teściowa Kasi. Zawsze elegancka, z tą swoją miną, jakby wszystko było nie na miejscu.

– Używane. Ja by tego nie założyła – powiedziała półgłosem, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała.

Kasia spuściła wzrok. Nie odezwała się. Tomka już nie było w kadrze. Patrzyłam chwilę w ekran. Uśmiech mi zszedł z twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa stanęły mi w gardle.

– Muszę już iść. Zupa kipi – rzuciłam i zakończyłam połączenie.

Zupa nie kipiała. Kuchenka nawet nie była włączona.

Było mi przykro

Siedziałam przy stole z talerzem barszczu z torebki. W smaku był nijaki, ale przynajmniej ciepły. Łyżka stukała o porcelanę, echo niosło się po małym pokoju. Patrzyłam w okno, za którym śnieg padał ciężko, wolno, jakby bez przekonania.

Zastanawiałam się, ile lat jeszcze tak będę siedzieć sama, ile paczek trzeba wysłać, żeby ktoś znowu chciał naprawdę ze mną porozmawiać o czymkolwiek, nie tylko o zawartości kartonu? Zadzwoniłam do Kasi raz jeszcze. Odebrała po kilku sygnałach. Twarz miała zmęczoną, jakby już wiedziała, że nie zadzwoniłam z niczym lekkim.

– Mamo, coś się stało?

Zawahałam się. Powinnam była powiedzieć: „nie, chciałam tylko pogadać”, ale nie umiałam już udawać.

– Kasia, powiedz mi szczerze. Te paczki… one was naprawdę cieszą?

Spojrzała gdzieś w bok, jakby liczyła, że ten temat sam się rozmyje.

– Pomagają – powiedziała w końcu. – Wiesz przecież, że teraz wszystko jest drogie, a Tomkowi obcięli premię.

– Ale cieszą was? – zapytałam jeszcze raz. – Czy tylko jesteście zadowoleni, że coś przyszło?

Udawała zadowoloną

Zrobiła minę, którą znałam od dziecka. Taką, jaką miała, kiedy nie chciała powiedzieć prawdy, kiedy przyniosła pałę z chemii albo zbiła kubek i próbowała wcisnąć, że to kot.

– Mamo, przestań. Te paczki są pomocne, ale… nie każ nam cię kochać za rzeczy.

Zamurowało mnie.

– Ja nie chcę, żebyście mnie kochali za rzeczy – powiedziałam powoli. – Tylko chciałabym czasem poczuć, że jestem wam potrzebna.

Z tyłu znowu usłyszałam głos teściowej mojej córki.

– Zobaczysz, znów będziesz płakać, jak ostatnio.

Nie miałam już siły. Wzięłam głęboki oddech.

– Nie musicie udawać wdzięczności – powiedziałam. – Ja czuję, kiedy jestem niechciana.

– Mamo…

– Dobranoc, Kasiu. Odpocznij sobie – powiedziałam szybko i się rozłączyłam.

Zawinęłam się w szalik i wyszłam z domu. Śnieg leżał grubo na chodnikach, a mróz szczypał w twarz. Szłam bez celu, mijając sklepy, witryny, dzieci ciągnięte na sankach przez zmęczonych ojców.

Byłam niepotrzebna

Usiadłam na ławce przy przystanku. Przypomniało mi się, jak żegnałam się z Kasią przed wyjazdem. Miała wtedy dwadzieścia lat. Stałyśmy na peronie, wcisnęła mi do ręki list, który później przeczytałam w autobusie. Pisała, że będzie tęsknić, że będzie odliczać dni do mojego powrotu. Płakała, tuliła się, a ja obiecywałam, że tylko na chwilę, że zarobię, że wrócę i wszystko będzie lepiej. Pamiętam też słowa jej teściowej, wypowiedziane później.

– Przynajmniej będzie jakiś pożytek z tej emigracji.

Wtedy nie przejęłam się tym. Byłam zbyt przejęta wyjazdem, lękiem i nadzieją, że dam radę. Teraz te słowa wróciły do mnie z całą siłą. Pożytek – tak mnie widzą. Wróciłam do domu, zdjęłam kurtkę i usiadłam z powrotem przy stole.

– Nie jestem głupia – powiedziałam do siebie. – Nawet nie próbują udawać. Zasłużyłam na więcej.

Następnego dnia poszłam do pracy. Mieszkanie mojej pracodawczyni pachniało lawendą i środkami czystości. Wszystko stało tam, gdzie zawsze. Książki w idealnym rzędzie, podłoga lśniła, nawet firanki wisiały nieruchomo, jakby bały się poruszyć.

Rozumiała mnie

Milczała, jak zwykle. Czytała gazetę, a ja myłam okna. Gdy skończyłam, zerknęłam do niej z pytaniem, czy jeszcze coś mam zrobić. Spojrzała na mnie uważnie. Odłożyła gazetę.

– Coś nie tak, Bożena? – zapytała niespodziewanie.

Zatrzymałam się ze ściereczką w ręce. Nie spodziewałam się troski z jej strony.

– Nie… wszystko dobrze. Trochę spraw rodzinnych – powiedziałam ostrożnie.

Wskazała na fotel obok.

– Chodź, napijesz się herbaty.

Usiadłam niepewnie. Pachniało rumiankiem. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.

– Moja córka mieszka w Kanadzie – powiedziała w końcu. – Dzwoni rzadko. Najczęściej, kiedy potrzebuje pieniędzy.

Patrzyłam na nią zaskoczona. Nigdy nie wspominała o rodzinie.

– Zawsze myślałam, że Niemcy są chłodni – powiedziałam cicho. – Ale pani jest cieplejsza niż moja rodzina.

Okazała mi ciepło

Pokręciła głową.

– Samotność nie wybiera narodowości, Bożena. Czasem własne dziecko potrafi cię bardziej zranić niż obcy człowiek.

Siedziałyśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Ta rozmowa nie rozwiązała niczego, ale pierwszy raz od dawna poczułam się rozumiana. Jakby ktoś, choć na moment, zobaczył we mnie coś więcej niż tylko kobietę od mycia podłóg. Nie każdy ma dokąd wrócić. Czasem wracanie oznacza tylko kolejne upokorzenie, kolejne udawanie, że jeszcze się liczę. Teraz wiedziałam, gdzie stoję. I choć byłam sama, nie czułam się już niepotrzebna. Byłam sobą.

Bożena, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama