„Od lat spędzam sylwestra samotnie i nie mam czego świętować. Każdy kolejny rok jest dla mnie pasmem niepowodzeń”
„Znowu zbliżał się Sylwester. Miasto przystroiło się w światełka, sklepy kusiły promocjami, a ludzie planowali, gdzie i z kim spędzą ostatnią noc roku. Ja nie planowałem nic. Usiadłem na tej samej kanapie, co zawsze, z tym samym kieliszkiem wina, choć tym razem nawet nie włączyłem telewizora”.

Zawsze myślałem, że samotność w Sylwestra to przejściowy stan, coś, co mija z wiekiem, jak trądzik czy fascynacja kreskówkami. Tymczasem u mnie to jedyna stała. Od kilku lat witam Nowy Rok w ciszy, przed telewizorem. Nie robię podsumowań, bo nie mam czego wspominać. Nie robię postanowień, bo i tak ich nie dotrzymuję. Każdy rok obiecuje zmiany, a kończy się rozczarowaniem. Patrzę przez okno na fajerwerki i zastanawiam się, jak to możliwe, że tyle ludzi ma powód do radości, a ja wciąż stoję w miejscu.
Nowy Rok, stary ja
Sylwester spędzałem jak zawsze – w samotności. Nawet nie próbowałem tego zmieniać. Znajomi rozjechali się po swoich imprezach, zresztą większość z nich dawno już miała dzieci, domy, życia, które ich pochłaniały. Ja miałem tylko siebie. Siedziałem na kanapie, ubrany w dres, z pizzą zamówioną z lokalnej pizzerii. Telewizor mrugał kolorowymi światłami koncertu z Warszawy, ale i tak nie słuchałem. Co roku te same twarze, te same piosenki, te same obietnice: „Ten rok będzie lepszy!”.
Spojrzałem na telefon. Żadnych wiadomości poza automatycznym powiadomieniem z aplikacji bankowej. Przelew z pensją. I powiadomienie z jednej z aplikacji randkowych, której już nawet nie używałem, ale nie miałem siły jej usunąć. To śmieszne – niby chciałem być z kimś, a nie robiłem nic, by to zmienić.
O północy usłyszałem huk fajerwerków. Zerknąłem za okno. Na balkonie sąsiedzi całowali się i wzajemnie składali sobie życzenia. W oddali ktoś odpalił petardy, które rozbłysły nad blokami. Podniosłem kieliszek wina.
– Na zdrowie – powiedziałem sam do siebie i upiłem łyk. Nawet nie chciało mi się udawać, że jest w tym jakiś sens.
Nowy Rok. Ten sam ja. Tylko zmarszczek więcej. Nawet pies, którego czasem spotykałem pod sklepem, wydawał się mieć ciekawsze życie ode mnie. Przynajmniej ktoś go czasem głaskał. Zgasiłem światło, wyłączyłem telewizor i położyłem się spać. Niech ten nowy rok zacznie się beze mnie.
Przypadkowe spotkanie
Dwa dni po Sylwestrze musiałem wyjść do apteki. Dopadło mnie przeziębienie – jakby organizm chciał mi przypomnieć, że nawet samotność potrafi być mniej przykra niż gorączka i ból gardła. Owinąłem się szalikiem, wsunąłem czapkę na uszy i wyszedłem z mieszkania. Na klatce minąłem sąsiadkę z drugiego piętra. Zawsze mówiła „dzień dobry” jako pierwsza, ja tylko kiwałem głową.
Za rogiem prawie wpadłem na kogoś, kto wyszedł z piekarni. Kubek z kawą wypadł tej osobie z ręki i rozlał się na chodnik.
– O matko, przepraszam! – powiedziała kobieta, schylając się odruchowo, jakby mogła zebrać gorącą ciecz z betonu.
– Nie szkodzi. To ja powinienem patrzeć pod nogi – odpowiedziałem szybko, czując, że cokolwiek jeszcze powiem, zabrzmi głupio.
Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Miała jasne oczy i czerwony nos od zimna.
– Chyba oboje nie byliśmy dziś uważni. Może to ten poświąteczny szok – roześmiała się cicho.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale nie chciałem też się odwracać. W końcu dodałem:
– Wiesz, mogę odkupić ci tę kawę. Chodźmy do piekarni, tam robą pyszną.
Zawahała się przez chwilę, ale kiwnęła głową.
– Dobrze. Ale tylko jeśli weźmiesz jedną też dla siebie.
Usiedliśmy na ławce, z kubkami w dłoniach. Mówiła dużo – o pracy w szkole, o swoim kocie, który rozwalił lampkę choinkową. Ja słuchałem, jakbym pierwszy raz od miesięcy słyszał kogoś z bliska.
Nie miałem o czym mówić
Zaczęliśmy się widywać częściej. Nie planowaliśmy tego – po prostu się zdarzało. Spotkania w piekarni, przypadkowe kawy, dłuższe rozmowy na ławkach, a potem także krótkie spacery po osiedlu. Nie pytałem jej, dlaczego też spędziła Sylwestra sama, a ona nie pytała mnie o moje życie. To było wygodne. Trochę jak zawieszenie między ciszą a rozmową.
Któregoś popołudnia siedzieliśmy w kawiarni, za oknem padał śnieg, a ona opowiadała o swoich uczniach. Zatrzymała się nagle i spojrzała na mnie poważniej.
– Wiesz, zastanawiałam się… Dlaczego jesteś taki cichy? Jakbyś ciągle myślał o czymś, czego nie możesz powiedzieć na głos.
Zaskoczyła mnie. Spojrzałem na swój kubek i westchnąłem.
– Może dlatego, że nie mam zbyt wielu rzeczy, które warto mówić. Mam nudne życie. Pracuję, wracam do domu, zamawiam jedzenie i w kółko to samo. Nie mam o czym opowiadać.
– To nieprawda – powiedziała spokojnie. – Każdy ma jakąś historię. Tylko czasem trudno ją wyciągnąć na światło dzienne.
Zacisnąłem usta. Miałem historię. Właściwie wiele – nieudane związki, niespełnione ambicje, samotność, z którą się pogodziłem, a może tylko ją zaakceptowałem z braku sił. Nie wiedziałem, czy chcę to wszystko przed nią odkrywać. A może po prostu się bałem, że jak już coś powiem, to ona zniknie.
– Nie wszystko trzeba opowiadać– mruknąłem.
– Czasem właśnie trzeba – odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno.
Nie chcialem tych zmian
Po tamtej rozmowie coś się zmieniło. Spotykaliśmy się dalej, lecz atmosfera stała się cięższa, jakby każde kolejne zdanie miało drugie dno. Czułem, że ona czeka, aż w końcu się otworzę, a ja coraz bardziej zamykałem się w sobie. Nie robiłem tego złośliwie. Brakowało mi odwagi, by powiedzieć głośno, jak bardzo czuję się przegrany.
Pewnego wieczoru zaprosiła mnie do siebie. Mieszkała niedaleko, w małym, ale przytulnym mieszkaniu. Na parapecie stały doniczki z ziołami, a na kanapie leżał koc w kolorowe wzory. Czułem się tam nieswojo, jak gość, który boi się zostawić ślad po sobie.
– Lubię, gdy tu ktoś jest – powiedziała, stawiając przede mną herbatę. – Cisza robi się wtedy mniej przytłaczająca.
Te słowa uderzyły we mnie mocniej, niż bym się spodziewał. Cisza była moim naturalnym środowiskiem. Jej bałem się najbardziej.
– Nie wiem, czy potrafię być kimś, kto wypełnia ciszę – odpowiedziałem po chwili.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Nikt nie oczekuje od ciebie cudów. Wystarczy, że będziesz. Tylko tyle.
Chciałem w to uwierzyć. Przez moment nawet mi się wydawało, że mogę spróbować. Jednak wraz z tą myślą pojawił się strach. Każda zmiana oznaczała ryzyko. A ja całe życie unikałem ryzyka, wybierając bezpieczną samotność. Siedzieliśmy obok siebie w milczeniu. Zamiast ulgi czułem narastający ciężar. Wiedziałem, że coś się kończy, choć jeszcze nic nie zdążyło się zacząć.
Zimno w środku
Po tamtym wieczorze widywaliśmy się rzadziej. Nie było kłótni ani dramatycznych rozmów. Zamiast tego pojawiło się dystansowanie się, krótkie wiadomości i wymówki, które brzmiały coraz mniej przekonująco. Czułem, że to ja pociągam za niewidzialny hamulec, choć jednocześnie miałem żal do niej, że nie walczy mocniej. Ta sprzeczność męczyła mnie najbardziej.
Spotkaliśmy się jeszcze raz, na spacerze. Było mroźno, chodniki skrzypiały pod butami. Szliśmy obok siebie, nie dotykając się nawet przypadkiem.
– Zastanawiałam się, czy wszystko u ciebie w porządku – powiedziała w końcu. – Odsunąłeś się.
– Nie chciałem – odpowiedziałem, choć nie byłem tego pewien.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie uważnie.
– Chcesz tego w ogóle? Tego… nas?
Milczałem zbyt długo. Szukałem odpowiedzi, która nikogo nie zrani, lecz taka nie istniała.
– Nie wiem – powiedziałem w końcu. – Chyba nie potrafię być kimś innym, niż jestem.
Westchnęła ciężko.
– Ja nie potrzebuję ideału. Potrzebuję kogoś, kto nie ucieka, gdy robi się poważnie.
Te słowa brzmiały rozsądnie. Problem polegał na tym, że ja całe życie uciekałem. Przed ludźmi, przed oczekiwaniami, przed własnymi emocjami.
– Przepraszam – wyszeptałem. – Naprawdę.
Uśmiechnęła się słabo.
– Wiem. Tylko czasem przeprosiny to za mało.
Pożegnaliśmy się krótko. Patrzyłem, jak odchodzi, a w środku czułem chłód, który nie miał nic wspólnego z zimą. Znowu zostałem sam. Tym razem jednak samotność nie była już tylko stanem. Stała się wyborem, którego nie byłem pewien.
Inaczej, ale nie lepiej
Minęły kolejne miesiące. Znowu zbliżał się Sylwester. Miasto przystroiło się w światełka, sklepy kusiły promocjami, a ludzie planowali, gdzie i z kim spędzą ostatnią noc roku. Ja nie planowałem nic. Usiadłem na tej samej kanapie, co zawsze, z tym samym kieliszkiem wina, choć tym razem nawet nie włączyłem telewizora.
W moim telefonie wciąż widniał jej numer. Mógłbym napisać. Przeprosić jeszcze raz. Powiedzieć, że żałuję. Może nawet zapytać, czy ma ochotę się spotkać. Ale nie napisałem. Trzymałem aparat w dłoni i wpatrywałem się w ekran, jakby miał sam podjąć decyzję za mnie. Nie chodziło już tylko o nią. Chodziło o to, że nie wiedziałem, kim jestem bez tej swojej cichej bańki. W świecie, w którym trzeba mówić, działać, reagować – ja byłem tylko obserwatorem. Kimś, kto stoi z boku i nie potrafi wejść na scenę.
Fajerwerki znowu rozświetliły niebo. Słychać było śmiech sąsiadów, gdzieś ktoś odpalił muzykę. A ja siedziałem w ciemnym pokoju, nie czując nic. Ani bólu, ani ulgi. Tylko pustkę. Nowy rok. Inny niż poprzedni, bo tym razem wiedziałem, co straciłem. I że to była moja decyzja.
Czy to znaczyło, że nie ma dla mnie już nadziei? Nie wiem. Może kiedyś znowu z kimś usiądę na ławce z kubkiem kawy w ręku. Może. Ale dziś... dziś nie miałem czego świętować.
Filip, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzekałam, że w Święta dzieci siostry wrzeszczą jak dzikusy i dostałam za swoje. W tym roku w Wigilię będę sama jak palec”
- „Synowa nie zaprosiła mnie na Święta, bo ośmieliłam się skrytykować jej pierogi. Uniosłam się honorem i pożałowałam”
- „Jadąc na wakacje, zostawiłam dziecko u teściowej. Gdybym wiedziała, że wystawi mi taki rachunek, wynajęłabym opiekunkę”

